Od łomotu do klejnotu
Dźwiękowy świat Trenta Reznora można opisać jako zamknięty wokół dwóch osi. Jedną wyznacza napięcie między melodią a bezładnym szumem (czy też hałasem, zgrzytem); drugą – ciągłe oscylowanie między dźwiękiem sztucznie, komputerowo wytworzonym, a naturalnym. Również […]
Reznor to na amerykańskim rynku muzycznym człowiek-instytucja. W Polsce natomiast pozostaje bardzo słabo znany. Jeżeli ktoś z czytelników chodził do liceum w połowie lat 90-tych, być może przypadkiem wpadła mu do rąk jakaś płyta Nine Inch Nails (np. wściekłe, choć jednocześnie muzycznie całkiem złożone “The Downward Spiral”) albo kojarzy ścieżkę dźwiękową do “Zagubionej autostrady” Davida Lyncha, którą na antenie MTV promowała piosenka “The Perfect Drug”. Ale kapela zwana skrótowo NIN (zespół jedynie w wydaniu koncertowym; w studiu Reznor zawsze nagrywał wszystko sam) nigdy nie zawojowała list przebojów. W dodatku po największym swoim sukcesie komercyjnym w 1994 roku, z wydaniem kolejnego krążka formacja czekała dobrych 5 lat. Wydany w 1999 r. podwójny album “The Fragile”, trwający w sumie ponad 110 minut, bardzo złożony muzycznie i praktycznie pozbawiony piosenek będących materiałem na przeboje, nie mógł wynieść zespołu na piedestał szeroko rozumianej muzyki popularnej.
Wskazał jednak dalszą drogę muzyczną Reznora. 7 z 23 utworów na “The Fragile” stanowiły kompozycje instrumentalne, łączące ciężkie, industrialne brzmienie z elementami jazzu. Kolejną zapowiedzią zwrotu w stronę muzyki filmowej był wydany w 2008 roku (również podwójny i również trwający ponad 100 minut) album “Ghosts”, zawierający wyłącznie instrumentalne kompozycje. Dwa utwory z soundtracku do “The Social Network” to zresztą przeróbki tematów, które najpierw ukazały się na “Duchach”.
Nie zmienia to faktu, że ścieżka dźwiękowa do filmu Davida Finchera nie zawojuje list przebojów. Reznor poszedł na niej za swoim naturalnym muzycznym talentem, który tkwi bardziej w niebanalnej wyobraźni dźwiękowej, niż w zdolności do pisania chwytliwych melodii. Chyba żadna ze ścieżek na krążku z tematami z “The Social Network” nie mogłaby liczyć na sukces porównywalny z, powiedzmy, głównym motywem z “Miasteczka Twin Peaks”, którym Angelo Badalamenti przedarł się przed blisko dwoma dekadami do masowej publiczności. Odbiorcy muzyki Reznora i Atticusa Rossa (pierwszy wymyśla coraz to nowe muzyczne pejzaże, drugi je “obrabia” i dopieszcza) również stanowią jednak całkiem szerokie spektrum. Bardziej niż melodyjność utworów pociąga ich klimat. Wyżej cenią sobie stworzenie za pomocą kolażu dźwięków niepokojącej atmosfery, niż złożenie chwytliwego gitarowego riff’u z dającym się łatwo zanucić refrenem. Dla tego typu odbiorców Trent Reznor jest wymarzonym materiałem na muzycznego ulubieńca (bo przecież już nie “idola”). Jego dźwiękowy świat jednocześnie przyciąga i odpycha. Melodie są przykryte mniej lub bardziej grubymi warstwami muzycznego “brudu”. Co więcej, na ścieżce dźwiękowej do “The Social Network” – podobnie jak to miało miejsce wcześniej w przypadku wydanych jeszcze pod szyldem Nine Inch Nails Ghosts – nie ma już charakterystycznych dla NIN “wściekłych”, bardzo mocnych kawałków. Może w czasach liceum miło było do nich “trzepać łupież”, ale dziś – podobnie jak charakterystyczne dla Reznora w okresie jego młodości zamiłowanie do skandalu – stanowią coś w rodzaju wstydliwego marginesu wobec nowego, znacznie poważniejszego wizerunku muzyka.
Na koniec zapytajmy jednak: kogo obchodzą przygody z muzyką filmową jakiegoś amerykańskiego szarpidruta? Wydaje mi się, że warto na nie zwrócić uwagę, bo są przykładem niezmiernie ciekawego zjawiska w ramach tego, co zwykło się określać mianem kultury masowej. Choć starotestamentowe klątwy, jakie rzucają na nią różnej maści konserwatyści często przemawiają do mnie, warto zauważyć, że nie jest ona monolityczna; że tworzą się w jej ramach nurty i anty-nurty; że obok dominujących mód wyrastają niszowe snobizmy, a w cieniu zbijających fortuny gwiazd muzyki pop pojawiają się całkiem ambitni i całkiem zdolni młodzi ludzie, którzy przy użyciu charakterystycznego dla swoich czasów popowego języka i właściwej kulturze masowej estetyki, starają się stworzyć coś, co nie jest jeszcze jednym produktem przeznaczonym do natychmiastowej konsumpcji; coś, przy czym warto chociaż na krótka chwilę się zatrzymać.