O wyśnionych ekspedycjach
Jak zaspokoić pragnienie włóczęgi, gdy białe plamy na mapach zostały już wielokrotnie nadpisane? Anna Molska i Judith Schalansky sugerują, że warte zachodu są przede wszystkim wyprawy wyśnione. Takie, na które ekwipunek zdobywa się podczas kwerendy […]
Jak zaspokoić pragnienie włóczęgi, gdy białe plamy na mapach zostały już wielokrotnie nadpisane? Anna Molska i Judith Schalansky sugerują, że warte zachodu są przede wszystkim wyprawy wyśnione. Takie, na które ekwipunek zdobywa się podczas kwerendy w filmowych archiwach i bibliotekach.
Podróż found footage
Jeśli wierzyć Peterowi Sloterdijkowi, kula ziemska, a wraz z nią epoka odkryć, domknęła się w 1945 roku. Poniekąd dlatego współcześni włóczykije zamiast oślepiających śniegów Bieguna Południowego coraz częściej wybierają poświatę ekranu. Zamiast gór lodowych – piramidę ułożoną z kryształów z domowej etażerki.
Szóstym kontynentem z wystawy Anny Molskiej pokazywanej w Zachęcie do początku lutego była Antarktyda. Kartografowie dopisywali ją na marginesach map świata jako Nieznany Południowy Ląd (Terra Australis Incognita). Pracę Molskiej również umieszczono niejako na uboczu, w cieniu głośnej retrospektywy Piotra Uklańskiego. Obietnice krańca świata wydały się jednak bardziej pociągające niż spełnione amerykańskie marzenie prezentowane na piętrze narodowej galerii sztuki.
Molska (ur. 1983) wyruszyła na Antarktydę śladami dziadka, profesora geofizyki Janusza Molskiego, który brał udział w polskiej wyprawie antarktycznej w latach 60. W trójkanałowej projekcji wideo zmieszała obrazy wielorybników, archiwalne nagrania uczestników ekspedycji, głosy recytujące niekończące się katalogi ubrań i oprzyrządowania. Wybrane fragmenty często koncentrowały się na materialności ekspedycji, na jej zmysłowym doświadczeniu, czyli na tych elementach rzeczywistego podróżowania, których nie sposób odtworzyć, które zawsze w końcu wymykają się zapośredniczeniu przez narracje obrazami lub słowami.
Kontynent na krańcu świata sam w sobie stanowi ekran, na który projektuje się marzenia i obawy. W wideo Molska badała szczególne doświadczenie przestrzeni oraz ciała wystawionego na ekstremalne warunki. Wyprawa została przedstawiona jako test wytrzymałości tak organizmu, jak psychiki. Bezkres krajobrazu okazał się nie mniej przytłaczający niż klaustrofobiczne stacje badawcze, w których chronili się eksploratorzy. To obserwacja dobrze znana nie tylko z filmowych Spotkań na krańcach świata (2007) Wernera Herzoga, ale też rosyjskiego dramatu Jak spędziłem koniec lata (2010) w reżyserii Aleksieja Popogrebskiego czy Lotu orła Jana Troella (1987).
Chociaż surowa, rzeźbiarska przestrzeń Szóstego kontynentu była bez wątpienia łatwiejsza do oswojenia niż strefa podbiegunowa, tym co paradoksalnie połączyło śniegi Antarktydy i white cube galerii była intymność, który wydaje się być koniecznym warunkiem introspekcji. Dygresyjno-asocjacyjny charakter wystawy zachęcał do odbycia najbardziej ryzykownej podróży – tej wewnętrznej.
Miejsca, których nigdy nie odwiedziłam i nie odwiedzę
Pokusę ucieczki w prywatność często wiązano z wyspami. Odgrodzone barierą mórz i oceanów, rozproszone i niedostępne, wyspy od zawsze były miejscami fantazji. W Atlasie odległych wysp Judith Schalansky (ur. 1980) fantazjuzje o kilkudziesięciu wyspach, których nigdy nie odwiedziła i nie odwiedzi. Zaliczając atlas do gatunków narracyjnych, niemiecka pisarka i projektantka książek ułożyła swój własny archipelag.
Pamiętając o podróżach palcem po mapie, które w dzieciństwie musiały zastąpić prawdziwe wycieczki z powodu niechęci NRD do wypuszczania swoich obywateli za granicę, autorka wybrała pięćdziesiąt lokalizacji o nazwach pociągających egzotycznym brzmieniem i dających nadzieję na przygody za linią horyzontu: od Wyspy Pitcairn przez Wyspy Bożego Narodzenia po Iwo Jima i Wyspę Robinsona Crusoe. Porozrzucane na oceanach, nieskończenie oddalone od kontynentów, wyspy mogą być czymkolwiek zechcemy: laboratorium, arkadią, klatką; rajem lub piekłem samopoznania.
Książkę, która otrzymała nagrodę Najpiękniejszej Niemieckiej Książki Roku Stiftung Buchkunst (2009), tworzą mapy w skali 1:125,000 oraz krótkie eseje, opowiastki, nowelki, anegdoty o każdym z przywoływanych miejsc. Schalansky w swoim bestiariuszu wychodzi poniekąd od programowej deklaracji Marco Polo, który we wstępie do Opisania świata (1298) zaznaczał, że znajdą się tam rzeczy, których nie oglądał, ale o których słyszał od ludzi wiarygodnych i prawdomównych.
Nie jest to wiedza ani pewna, ani wyczerpująca – Atlas w żadnej mierze nie rości sobie pretensji do charakteru encyklopedycznego czyli totalizującego. Przeciwnie, czerpiąc metaforę od Gianniego Vattimo, można powiedzieć, że jest to świadomie i celowo wiedza „słaba”, subiektywna i fragmentaryczna, tak samo jak „słabe” – ale jakże charakterystyczne dla epoki bez białych plam i wielkich nadziei na przełomowe odkrycia – jest podróżowanie po przestrzeniach archiwów i bibliotek, czy wreszcie wirtualne wycieczki z Mapami Google.
Prace Molskiej i Schalansky są podłożem do osobliwego doświadczenia, które nie chce – ani nie może – być substytutem realnego podróżowania. Jednak pozwala zapomnieć o uciążliwym przyszpileniu do miejsca, dając szanse na odkrywanie cudów i paranoi, do których zmierzano, i od których uciekano, w podróżach na krańce świata.
***
Wystawę Anny Molskiej Szósty kontynent można było oglądać w Zachęcie Narodowej Galerii Sztuki od 24.11 2012 do 03.02 2013 roku.
Książkę Judit Schalansky Atlas der abgelegenen Inseln można przeczytać w oryginale niemieckim oraz w tłumaczeniach angielskim i francuskim.