O roku uff…
Tak się jakoś składa, że w ostatnich latach bardzo często zdarza mi się pisać teksty podsumowujące, czy też z perspektywy oceniające rok jubileuszowy, któregoś z Wielkich Polskich Artystów, przy czym każda kolejna ocena wypada gorzej […]
Tak się jakoś składa, że w ostatnich latach bardzo często zdarza mi się pisać teksty podsumowujące, czy też z perspektywy oceniające rok jubileuszowy, któregoś z Wielkich Polskich Artystów, przy czym każda kolejna ocena wypada gorzej nie tyle dla samego roku i jego wydarzeń, ile dla samej idei 12 miesięcy jubileuszowych obchodów. O ile jeszcze rok Wyspiańskiego wydał mi się mimo wszystko spełnioną szansą na odnowienie i wzmocnienie ożywczych impulsów płynących z myśli i dzieła autora Wyzwolenia[1], o tyle już rok Słowackiego stał się powodem do refleksji raczej ponurych i mało optymistycznych, odnoszących się przy tym nie tylko do Roku Słowackiego, ale do całego 2009 jako prawdziwego pandemonium jubileuszy teatralnych: Słowackiego, Modrzejewskiej, Witkiewicza, Gombrowicza i – oczywiście – Grotowskiego. Przygnieciony tym, co się w 2009 stało, pisałem na łamach „Teatru”, że
muszę niestety przyznać słuszność wszystkim tym, którzy od początku ironizowali albo wręcz odrzucali wszelkie «roczne» celebracje. Mieli rację – właściwie żadne obchody, festiwale, sesje, spotkania, publikacje, jakie w owym niemal apokaliptycznie spiętrzonym roku jubileuszowym się spotkały […] nie przyniosły wiele więcej poza smutną refleksją na temat mechanizmów zapominania, wśród których jubileusze zdają się odgrywać rolę szczególną. Oczywiście wiąże się to z brakiem sensownych pomysłów, nieumiejętnością wpisania tego lub owego roku w strategię długofalową oraz generalną niewiarę w znaczenie polskiej kultury (tu jedynym wyjątkiem Rok Grotowskiego – przygotowany programowo, tworzący spójną całość odwołującą się do określonych wartości), ale wiąże się też z czymś innym, mało chwalebnym – z wykorzystaniem jubileuszu jako chłopca do (od)bicia dla własnego „lansu”. Prawdopodobny rekord świata w tej dyscyplinie pobił Krystian Lupa, ale wielu innych równie zręcznie korzystało z jubileuszowej okazji mówienia o „szanownym nieżyjącym” po to, by owemu szanownemu przyłożyć, jednocześnie budując własny wizerunek człowieka nowoczesnego i bezkompromisowego, to znaczy – nie akceptującego żadnych odgórnie deklarowanych Wielkich Postaci2.
Słowa te otwierały wprawdzie tekst poświęcony wyjątkowo nieudanemu jubileuszowi Słowackiego, ale wyjęte z tego kontekstu od razu wskazują na Rok Grotowskiego jako na przypadek szczególny, szczególnego też wymagający namysłu i do szczególnych wniosków prowadzącego.
Pytania, które jubileuszowi 2009 stawiano i które stawiać warto można z grubsza podzielić na trzy grupy:
- dotyczące samej idei jego zorganizowania i decyzji o wzięciu, bądź niewzięciu w nim udziału;
- dominujących form narracji i obrazu Grotowskiego, jaki się z obchodów Roku wyłonił;
- długofalowych skutków, jakie rok przyniósł, bądź może przynieść w przyszłości.
Nie jest moim zamiarem szczegółowe rozważanie tych kwestii – wydobywam je jedynie na wierzch, by pokazać jeden z już widocznych skutków Roku Grotowskiego, a mianowicie przebiegające na wielu płaszczyznach i dotyczące wielu zagadnień zakwestionowanie swoistego poczucia pewności i oczywistości związanego z miejscem Grotowskiego w polskiej i światowej kulturze, a także tego, co w związku z tym zrobić należy. U podstaw idei zorganizowania jubileuszu Grotowskiego w roku 2009 legło przekonanie, że jest to być może jedna z ostatnich okazji, by zgromadzić współpracowników i świadków, by oddać im sprawiedliwość i głos, pokazując jednocześnie, jak rozległe obszary zaznaczone zostały obecnością i dokonaniami polskiego artysty, jak zasadniczy wpływ wywarł on na teatr i kulturę europejska i światową. Impuls inaugurujący Rok Grotowskiego został zrodzony przez poczucie oczywistości: Grotowski był wielką postacią światowego teatru i tę jego wielkość należy przypomnieć, jednocześnie honorując tych, którzy ją współtworzyli. Zarazem deklarowana była też potrzeba swoistego rozpatrzenia się w stanie posiadania, zobaczenia, co już zostało o i dla Grotowskiego zrobione i co jeszcze jest do zrobienia. Można też było mieć nadzieję, że takie rozpoznanie doprowadzi do zainicjowania kolejnych projektów i ustalenia pewnej „mapy drogowej” na przyszłość1.
Już jednak inauguracja Roku Grotowskiego we Wrocławiu pokazała, że efektem zgromadzenia różnych elementów konstelacji w jednym miejscu nie jest rozwój współpracy, ale wystawienie napięć i ujawnienie konfliktów. Okazało się nagle, że w „kwestii Grotowski” nic nie jest wcale pewne (jaki Grotowski? czyj? kto ma do niego prawo?), a to poczucie niepewności pogłębiało się wraz z kolejnymi wydarzeniami. Imprezy, które miały być niejako flagowe i służyć potwierdzeniu pewności (konferencja krakowska, spotkania w ramach festiwalu Świat miejscem prawdy) okazywały się jakby zbyt akademickie (w podwójnym sensie: pewnej „klasyczności” i odbywania się „ku czci”), natomiast uwagę przykuwały działania nieortodoksyjne (wystawa Performer w warszawskiej Zachęcie) czy wręcz skandaliczne (wywiad Krystiana Lupy). Wspomnienia i relacje współpracowników i uczestników wywoływały oskarżenia o passeizm, do głosu zaczęło też dochodzić irytujące specjalistów i towarzyszy broni pokolenie młodych wikilaików, chcących się szybko dowiedzieć „o co chodzi z tym Grotowskim?”. Pomiędzy drobiazgowymi analizami znawców, wspomnieniami współtowarzyszy, próbami krytycznych odczytań i wzruszeniem ramion Grotowski okazywał się coraz bardziej nieoczywisty, coraz jaśniejsze stawało się, że – choć zrobiono już wiele – więcej wciąż pozostaje do zrobienia.
[…]
Całość tekstu na www.grotowski.net
1Zob. Dariusz Kosiński: I niech się jedno z nich zaśmieje, „Dialog” 2008 nr 3, s. 24–29.
2Dariusz Kosiński: Lampa tak ciemno się pali. Na zakończenie Roku Słowackiego, „Teatr” 2010 nr 3, s. 69).