O polifonii w humanistyce inaczej
Publikujemy kolejny głos w dyskusji na temat polskiej humanistyki i nauk społecznych. Profesor Maria Lewicka odpowiada na tekst profesora Mariusza Czubaja opublikowany tydzień temu w Res Publice online. Polemika z autorami listu do Minister Kudryckiej […]
Publikujemy kolejny głos w dyskusji na temat polskiej humanistyki i nauk społecznych. Profesor Maria Lewicka odpowiada na tekst profesora Mariusza Czubaja opublikowany tydzień temu w Res Publice online.
Polemika z autorami listu do Minister Kudryckiej i odpowiedzi na mój i Michała Bilewicza tekst w „Gazecie Wyborczej” musiałaby w znacznym stopniu powielić argumenty przytoczone przeze mnie trzy lata temu na łamach Forum Akademickiego. Zamieszczony tam tekst był głosem w niezwykle gorącej dyskusji, zainicjowanej przez profesora Bohdana Jałowieckiego, która toczyła się na forum internetowym skupiającym kilkudziesięciu humanistów. Ze smutkiem muszę stwierdzić, że w ciągu minionych trzech lat nic się nie zmieniło. Padają dokładnie te same argumenty, pojawiają się te same mity. Postaram się krótko do nich odnieść. Odpowiem też na dwa zarzuty sformułowane przez autorów wobec naszego tekstu.
Wątpliwa wielogłosowość
Pierwszy z zarzutów sugeruje, że nie przeczytaliśmy uważnie listu do pani Minister. Autorom miało w nim chodzić o niedocenienie publikacji polskich, a nie o to, że nie należy pisać po angielsku. Jednym słowem chodziło w nim o „polifonię”.
Nie wiem, jaka była intencja autorów, ale wiem, że list został odczytany jednoznacznie nie tylko przez nas, ale też przez komentujących go sygnatariuszy, jako wyraz sprzeciwu wobec nacisków na publikowanie w językach kongresowych (przede wszystkim po angielsku). Wystarczy przeczytać komentarze zamieszczane przy podpisach pod listem. A i sam list nie pozostawia wątpliwości – podane przykłady tematów, o których nie można pisać inaczej niż po polsku, są tego ilustracją. Poza tym powiedzmy szczerze: żadna polifonia w polskich naukach humanistycznych i społecznych nie istnieje. Nie dlatego, ze ministerstwo nie docenia publikacji polskojęzycznych, ale dlatego, że polscy humaniści i przedstawiciele większości nauk społecznych nie chcą pisać po angielsku. Polifonia wymaga przynajmniej dwóch głosów, a nie jednego. A więc żeby ich do tego skłonić, potrzebne jest wyższe punktowanie tego, co trudniejsze (publikacji w obiegu międzynarodowym), niż tego, co łatwe (publikacji w obiegu krajowym). I ja się z taką polityką Ministerstwa w pełni zgadzam. Wcale to nie oznacza, że nisko cenię treści zamieszczane w publikacjach polskich. Przeciwnie – uważam je za na tyle ważne, że powinny zostać udostępnione międzynarodowemu czytelnikowi.
Drugi zarzut dotyczy wymienionych przez nas badaczy (Znaniecki, Malinowski, Tarski itd.). Polemiści twierdzą, że uczeni ci pisali po angielsku, gdyż pracowali w krajach anglosaskich.
Ależ tak – zgadzamy się! I dlatego właśnie należą do tych nielicznych Polaków, których nazwiska znane są za granicą. To jest argument za, a nie przeciw internacjonalizacji nauki. Ale czy autorzy listu chcą przez to powiedzieć, że pisać w języku angielskim może tylko ten, kto mieszka w kraju anglojęzycznym? Teraz, gdy 90 procent naszej akademickiej młodzieży swobodnie porozumiewa się w tym języku?
Lista filadelfijska, czyli co?
Owa słynna „lista filadelfijska”, której tak nie lubią autorzy i sygnatariusze listu, a której podobno nie znają badacze amerykańscy, to powszechnie stosowana na świecie lista Journal Citations Reports, corocznie uaktualniana przez amerykańską firmę Thomson Reuters, opracowującą dwu- i pięcioletnie wskaźniki cytowań czasopism, a także bazę cytowań Web of Science. Wokół tych wskaźników i ich wartości toczą się zażarte dyskusje, powstają też alternatywne narzędzia do oceny wartości naukowej czasopism i poszczególnych naukowców. Takim alternatywnym narzędziem jest choćby program Publish or Perish stworzony przez Anne-Wil Harzing, oparty na wyszukiwarce Google Scholar Advanced, zbierający cytowania nie tylko z czasopism (jak w przypadku Web of Science) ale również książek i rozdziałów z książek, a także publikacji internetowych w wolnym dostępie, i przez to lepiej dostosowany do specyfiki nauk humanistycznych i społecznych. I właśnie dyskusji nad tym, jakie powinny być bazy, z których czerpiemy informacje o międzynarodowym uznaniu badaczy, powinniśmy jako przedstawiciele nauk humanistycznych i społecznych poświęcić uwagę, a nie temu, czy powinniśmy pisać w języku, który inni są w stanie zrozumieć. Że wartości prac humanistycznych i społecznych nie da się zamienić na cyferki i punkty? Zgoda. Ale niczego lepszego na razie nie mamy. Wprowadzenie jasnych kryteriów ocen wydaje się – przynajmniej na razie – konieczne. Ważne, żeby to były takie ilościowe kryteria, które nie są kryteriami stworzonymi jedynie na potrzeby nauk przyrodniczych.
Język i lokalność
Autorzy skarżą się, że pisane przez nich teksty nie mają szans na publikację, gdyż odwołują się do prac lokalnych, mimo że te są znacznie lepsze. No właśnie – a dlaczego te publikacje ciągle mają status „lokalnych”? Właśnie o to nam chodzi. O to, żeby wreszcie nasi humaniści i badacze społeczni stali się pełnoprawnymi uczestnikami tej międzynarodowej gry, której na imię nauka. Nie jesteśmy gorsi od Finów, Norwegów czy Włochów. W tej grze uczestniczą przecież nie tylko Anglosasi (choć oni oczywiście, z racji języka, a także silnej presji na publikowanie, są w niej najbardziej widoczni). Powiem szczerze, że wcale nie dziwię się anglojęzycznemu redaktorowi, że nie chce jako głównego argumentu teoretycznego traktować odwołań do prac napisanych w języku, którego czytelnicy czasopisma nie są w stanie zrozumieć. A czy polski redaktor zaakceptuje odwoływanie się do prac w języku chińskim? A niestety, czy nam się to podoba, czy nie, język polski taki ma właśnie status w świecie.
A teraz kilka mitów, które unoszą się jak widmo nad naszymi dyskusjami. Część z nich pojawiła się w liście autorów i w ich odpowiedziach na nasz tekst, część w bardziej nieformalnych internetowych dyskusjach, również z udziałem sygnatariuszy listu. Warto je sobie uświadomić, ponieważ są to fałszywe przekonania, za którymi nie stoją żadne racjonalne argumenty i które uniemożliwiają nam porozumienie w kwestiach naprawdę ważnych dla polskiej humanistyki i myśli społecznej.
Jeden komentarz “O polifonii w humanistyce inaczej”