O obecności w Jestem miłością Luca Guadagnino
Poszłam na film zupełnie nieprzygotowana, co i raz z głowy wypadał mi tytuł film, który miałam zaraz zobaczyć. Czekając na koleżankę pod kinem, lustrowałam wzrokiem dumnie podświetlone plakaty. Tilda Swinton! – prawie westchnęłam. Ach tak, […]
Poszłam na film zupełnie nieprzygotowana, co i raz z głowy wypadał mi tytuł film, który miałam zaraz zobaczyć. Czekając na koleżankę pod kinem, lustrowałam wzrokiem dumnie podświetlone plakaty. Tilda Swinton! – prawie westchnęłam. Ach tak, to ten! Idę na film z Tildą Swinton!
Jak na aktorkę wielkiego formatu przystało Tilda Swinton nie zawiodła i przedstawiła się taka, jaką zakochana w kinie dziewczynka ją pokochała – wkrótce kilkanaście lat temu w filmach Dereka Jarmana: jako silna, niezależna osobowość, której kobiecość wymyka się stereotypom – prowadząca z tymi stereotypami nieustanny dialog, mówiąca każdym spojrzeniem: Jestem!
I tak Emma, zbliżająca się do pięćdziesiątki żona Eduarda Recchi rozporządzającego rodzinną firmą z wieloletnią tradycją w Mediolanie, prowadzi dom otoczona dorosłymi już kochającymi dziećmi i pięknymi (naprawdę pięknymi!) przedmiotami. Nie ma wątpliwości, że to właśnie ona doświadcza smaków, kolorów, światła zamkniętych w scenach, które stają się udziałem także widza. Oglądając film, oddychałam jej oddechem. Przeżywałam szczególną formę jej obecności. Emma, z pochodzenia Rosjanka, przypomina sobie zasłyszane w dzieciństwie strzępy rozmów, kolory, ukochaną przestrzeń – to także składa się na obraz przeżywanej przez nią rzeczywistości, dogłębny, zmysłowy – to, co ważne zostaje przez nią zachowane, staje się jej częścią, pozwalając jej lepiej doznać samą siebie.
W filmie, jak tytuł wskazuje, jest także miłość. Spotkanie z przyjacielem syna owocuje płomiennym romansem, który otwiera ją na bliskość, pozwala jej opowiedzieć o sobie szczerze, rezygnując z wszelkich masek. To jednak nie romans, czy miłość, wydaje się być w filmie przełomem. Ten następuje, gdy dochodzi do tragedii rodzinnej doprowadzającej do rezygnacji ze skostniałych form, konwenansów. W obliczu śmierci bliskiej osoby, w obliczu ostateczności, Emma postanawia uporządkować swoje relacje z najbliższymi, wypowiedzieć posłuszeństwo regułom gry, która jest jej udziałem.
W tym momencie dochodzi do sceny w moim odczuciu dla odbioru filmu przełomowej. Mąż w odpowiedzi na jej wyznanie zwraca się do niej słowami: „Jesteś nikim”. Nie jest to subiektywna ocena motywowana urażoną dumą, czy jego, zdradzonego przez żonę, zranioną miłością własną. Emma na mocy wypowiedzianych przez Eduarda, dyspozytora rodzinnego majątku, słów staje się „nikim” w świecie, z którego zerwane zostają zasłony poezji, aby ukazać jego patriarchalną konstrukcję.
Jestem miłością to film, którego narracja wydaje się przebiegać dwutorowo – który funduje widzowi przesłanki konstytuujące dwa odrębne światy. Mamy bohaterkę, która ukazana jest jako silna, integralna jednostka, której widzenie, doświadczenie świata rzutuje na całą rzeczywistość filmu, która nie boi się żyć intensywnie, ani realizować swoich fantazji – bo jest to wybór świadomy, nie tam żadne uczucie, któremu nie można się oprzeć. I bieg wydarzeń, który do takiego przedstawienia nie przystaje – anachronicznie wobec pierwszego przedstawienia męsko-centryczny. Kobiety sobie, a świat sobie.
A jakiego ostatecznie wyboru dokonuje Emma w warstwie fabularnej filmu? Zdradzę tylko tyle, że i w tym momencie bohaterka grana przez Tildę Swinton nie zwodzi. Szkoda tylko, że zmuszona jest, jeszcze raz, uwzględniając całą plejadę kobiecych postaci zszywających swoją tożsamość od bohaterek Virginii Woolf poczynając, kończąc na… (właśnie, na kim kończąc?) do wypowiedzenia „jestem” w opozycji do opresyjnej rzeczywistości, po tym jak jej po prostu „jestem” (wystarczy „jestem”) wybrzmiało w każdej minucie filmu.
Jeden komentarz “O obecności w Jestem miłością Luca Guadagnino”