NOWE HORYZONTY: Pastisz albo nic
W skrupulatnej scenerii madryckich mieszkań i romantycznego domu rozgrywają się losy uwikłanych w trudne relacje kobiet. Losy, o których po wyjściu z kina łatwo zapomnieć
Teresa Fazan i Artur Kula relacjonują dla nas tegoroczną 16. edycję Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Nowe Horyzonty.
Minęły już dwa pierwsze dni 16. Nowych Horyzontów, a tegoroczna Europejska Stolica Kultury po raz kolejny stała się polską stolicą kina. Festiwal rozpoczął się Julietą, najnowszym filmem Pedro Almodóvara. Niestety, wyczekiwana polska premiera filmu dla wielu widzów okazała się co najmniej niesatysfakcjonująca.
Na poziomie fabularnym Julieta w fascynujący sposób pozbawiona jest środka — jedna z głównych bohaterek, postać wokół której koncentrują się losy pozostałych, jest w kluczowych momentach niewidoczna. Jednak owa pustka uobecnia się także w strukturze dramaturgicznej najnowszego dzieła Almodóvara — to film miałki emocjonalnie, w którym bohaterowie, mimo melodramatycznej emfazy, pozostają nieinteresujący i płascy. Jeśli Julieta miała być poruszającym dramatem obyczajowym czy emocjonującym thrillerem psychologicznym, to jest filmem naprawdę słabym i niewiarygodnym: zamiast łez wzbudza śmiech. Oczywiście, większość filmów Almodóvara przepełnia świadomy kicz, inteligentna ironia i pozostający na granicy zdrowego rozsądku melodramatyzm. Jednak zazwyczaj — tak jak choćby w Porozmawiaj z nią, Wszystko o mojej matce czy w Volver — jest formą niosącą historię, poruszającą, opowiadaną ustami pełnokrwistych bohaterów. Dramatyczna muzyka, intensywna paleta barw i ekspresywna gra aktorska zazwyczaj stanowią tło, a nie sedno narracji. Julieta na tym tle rysuje się jako obraz pozbawiony głębi i — mimo powierzchownej intensywności — kompletnie bezbarwny.
O mecenacie idei i filantropii w Polsce – nowy, 224 numer Res Publiki Nowej, „Złodzieje i filantropi”. Do zamówienia już teraz w naszej księgarni https://publica.pl/filantropia
Scenariusz filmu opiera się na trzech opowiadaniach z tomu Uciekinierka z 2004 roku autorstwa Alice Munro, kanadyjskiej laureatki Nagrody Nobla. W formie retrospektywy opowiada zawiłą historię trudnej relacji rodzinnej, skupiając się na bliskim Almodóvarowi temacie macierzyństwa. 50-letnia Julieta (Emma Suárez) planuje wraz z ukochanym opuścić Madryt. W wyniku przypadkowej rozmowy ze znajomą, podczas której dowiaduje się o jej niedawnym spotkaniu z córką Juliety, Antią — o której istnieniu nie mieliśmy dotychczas pojęcia — gwałtownie zmienia plany: rezygnuje z wyjazdu, opuszcza partnera i zaczyna pisać dziennik, stanowiący zapis całego jej dotychczasowego życia. Spisywana przez nią opowieść przenosi nas w czasy młodości bohaterki (młodą Julietę gra zjawiskowa Adriana Ugarte) i stopniowo wyjaśnia jej tajemnicze zachowanie. Na jaw wychodzi związek 25-letniej Juliety z poznanym w pociągu rybakiem Xoanem (Daniel Grao), ich burzliwy romans i pózniejsze wspólne życie. Dowiadujemy się także coraz więcej o tajemniczej dotąd postaci ich córki. Z którą, jak się okazuje, Julieta nie ma od kilkunastu lat żadnego kontaktu.
Fabuła zdawać by się mogło doskonała dla Almodóvara, który po Skórze, w której żyję i Przelotnych kochankach rezygnuje z rozbuchanej ekstrawagancji i powraca do bliskich mu wątków: wielkiej miłości, rodzinnych sekretów, utraty i próby pojednania. Być może dlatego tak bardzo rozczarowuje niewykorzystany potencjał dramatyczny filmu, być może dlatego na myśl rzuca się tylko jedno rozwiązanie — Julieta musi być pastiszem, barwnym i bogatym obrazem, w którym reżyser bawi się fascynującymi go motywami. Jeśli tak jest, film broni się estetyką, humorem i celową, melodramatyczną przesadą. Choć nie wszystko można uratować: najbardziej cierpią na tym bohaterowie, zmarnowana zostaje nie tylko postać Juliety, o wielkim przecież potencjale — obserwujemy ją wszak w diametralnie różnych momentach życia. Podobnie dzieje się w przypadku Avy (Inma Cuesta), artystki i kochanki Xoana, obsesyjnie rzeźbiącej wciąż ten sam motyw, a nawet służącej Marian (genialna zazwyczaj u Almodóvara Rossy de Palma) w zamierzeniu ekstentrycznej i nieco diabolicznej, w efekcie — strojącej groźne miny tradycjonalistki. Płascy bohaterowie budują niewiarygodne relacje i ostatecznie opowieść, która — jak się wydaje — powinna poruszyć, jawi się jako wydumana i zwyczajnie śmieszna. W skrupulatnie zbudowanej scenerii madryckich mieszkań i romantycznego domu nad wzburzonym morzem rozgrywają się losy uwikłanych w trudne relacje pięknych kobiet. Losy, o których po wyjściu z kina zbyt łatwo zapomnieć.
***
Drugi dzień festiwalu rozpoczęliśmy Korporacją Johnniego To – chińskim musicalem w 3D, którego akcja toczy się tuż przed kryzysem ekonomicznym 2008 roku. Główny bohater filmu, Xiang Li, jest młodym stażystą w jednej z wielkich korporacji. Dzięki swojej rzetelności i determinacji bardzo szybko zaczyna odgrywać coraz ważniejszą rolę w firmie, która jest areną walki pracowników o największych ambicjach. Cały film został nakręcony w jednej hali, gdzie specjalnie zbudowano bardzo teatralną scenografię. Czerń ścian wyodrębnia poszczególne plansze: open-space, biura kierownika, stację metra. Największą siłą filmu są jednak same piosenki, obrazujące wszelkie absurdy życia pracowników korporacji, od tych najbardziej oczywistych, jak ślepa pogoń za pieniędzmi, po ściśle związane z Dalekim Wschodem, jak moda na zachodnie imiona. Johnnie To w swoim najnowszym filmie nie szukał jednak genezy kryzysu, ani nie zaproponował sposobu na naprawę świata. Problemy poruszane w filmie są tak samo aktualne dziś, jak 8 lat temu, a młodzi stażyści nie zmieniają swoich korporacji, lecz stają się kolejnym pokoleniem takich samych zarządów jak poprzednie.
Kolejny film, 24 tygodnie w reżyserii Anne Zohra Berrached, to poruszający i ważny obraz dotykający tematu aborcji w krajach zachodnich. Niemiecka, dobrze usytuowana para (genialni Bjarne Mädel i Julia Jentsch, znana w Polsce z 33 scen z życia) zachodzi w drugą ciążę. Po kolejnych badaniach prenatalnych okazuje się, że dziecko ma zespół Downa, co stawia rodzinę przed trudnym wyborem. Rodzice decydują się utrzymać ciążę, o czym informują swoich najbliższych oraz znajomych i przygotowują się na przyjście dziecka. Niestety – wyniki następnych badań jeszcze bardziej komplikują sytuację bohaterów, a pewność matki co do podjętej wcześniej decyzji o zachowaniu dziecka zostaje zachwiana. Dochodzi do konfliktu między partnerami. Film w niejednoznaczny i wnikliwy sposób opowiada o dramacie rodziców stających przed decyzją o późnej aborcji, o ogromie odpowiedzialności, jaka ostatecznie spada na matkę i pełnej empatii i bezradności postawie ojca.
Chwilowo pomijamy filmy konkursowe, o których napiszemy już po zakończeniu festiwalu, warto jednak wspomnieć o mniejszych cyklach. Jednym z nich jest Trzecie Oko: Anna Biller, w ramach którego pokazywane są filmy tej reżyserki – artystki z Kalifornii, której dzieła są pastiszami filmów vintage i soft-porno z lat 70. Cykl rozpoczęła Viva z 2006 roku. Historia na pierwszy rzut oka prosta – Stany Zjednoczone, początek rewolucji seksualnej, dwa przyjaźniące się małżeństwa, w których mężowie zarabiają na dom, a żony to typowe housewives. Sytuacja zmienia się, gdy obydwie pary rozstają się, a bohaterki decydują się na przeżycie przygody, która bardzo szybko wrzuca je w epicentrum wyżej wspomnianej rewolucji. Jedna z nich – Barbi – przyjmuje imię Viva i poszukując czułego, opiekuńczego mężczyzny, poznaje różne środowiska, w których jednak zawsze dość szybko zaczyna być traktowana przedmiotowo. Viva jest bardzo zabawnym pastiszem, który równocześnie dotyka marginalizowanego aspektu rewolucji seksualnej – jej negatywnego wpływu na życie kobiet. Zmiany zachodzące w moralności społeczeństwa stały się dla części mężczyzn równoznaczne z możliwością uprawiania seksu z dowolną kobietą w dowolnym momencie (bo stały się one przecież wyzwolone, czyli otwarte na wszelkie nowe doświadczenia), nawet bez jej zgody. Ukazanie przez Annę Biller kobiecości i jej społecznego funkcjowania jest dalekie od banału, dlatego cykl jej filmów z pewnością jest warty dalszego śledzenia.