Nieporęcka: Przyczółek nowej praskiej wspólnoty
W przededniu napływu nowych mieszkańców na Pragę, warto przyjrzeć się doświadczeniom osób, które w ostatniej dekadzie były jednymi z pionierów negocjowania przestrzeni oraz sposobów życia w prawobrzeżnej Warszawie. Rozmowa z Gildasem Boursin ze wspólnoty „Nieporęcka”. […]
W przededniu napływu nowych mieszkańców na Pragę, warto przyjrzeć się doświadczeniom osób, które w ostatniej dekadzie były jednymi z pionierów negocjowania przestrzeni oraz sposobów życia w prawobrzeżnej Warszawie. Rozmowa z Gildasem Boursin ze wspólnoty „Nieporęcka”.
Stali lub tymczasowi mieszkańcy i mieszkanki lewobrzeżnej Warszawy coraz łakomiej łypią na Pragę. Wabi ich błyskotka narodowego stadionu, a jeszcze bardziej obietnica sfinalizowania komunikacyjnej unii z „drugim brzegiem”. Społeczne konsekwencje wybudowania drugiej linii metra są łatwe do przewidzenia: wieszczona od kilku lat gentryfikacja z pewnością gwałtownie przyspieszy.
Sąsiadującą z Centrum Kultury „Koneser” wspólnotę „Nieporęcka” tworzą mieszkańcy docelowo trzech budynków przy ulicy Nieporęckiej 12, 12A i 6. Odrestaurowana kamienica i dwie plomby oferują sposób życia alternatywny wobec tego, który dostarczają społeczno-przestrzenne emanacje nowej klasy średniej, takie jak miasteczko Wilanów. „Nieporęcka”, choć na Starej Pradze jest enklawą komfortu, ma ambicje dawać swoim mieszkańcom coś więcej, niż życie w wysmakowanych, cieplarnianych przestrzeniach. To wspólnota nowych mieszkańców, która od początku stara się być otwarta na otoczenie. O procesie zadomawiania się i tworzenia tożsamości nowych prażan i nie tylko opowiada architekt Gildas Boursin.
Anna Wójcik: Dlaczego zdecydowaliście się na Pragę?
Gildas Boursin: Gdy wprowadzaliśmy się na Nieporęcką sześć lat temu, nie dla wszystkich osób szukających wówczas mieszkania w Warszawie Praga była oczywistym wyborem. Nie wierzono, że ma realny potencjał. My chcieliśmy przenieść się grupą, zamieszkać we wspólnocie złożonej z przyjaciół. Skrzyknęliśmy się w kilka osób, znaleźliśmy starą kamienicę, którą udało się nam kupić, i zaczęliśmy remont. Okazało się, że mieliśmy dobre przeczucia.
Co stało się z dawnymi mieszkańcami lokali komunalnych?
Z dawnych mieszkańców została dzisiaj tylko pani Gienia. Przez długi czas mieszkaliśmy w kamienicy w mieszanym składzie, wraz z mieszkańcami mieszkań komunalnych. Proces znajdowania dla nich zastępczych lokali był długi i kompromisowy. Konieczne było wypracowywanie pojedynczych rozwiązań dla każdej z rodzin, w zależności od sytuacji rodzinnej i finansowej. Nowi właściciele, którzy rewitalizują kamienice, powinni poświęcić czas na utrzymanie dobrych stosunków z poprzednimi mieszkańcami, chociaż to oczywiście delikatny proces. Uważam, że odnieśliśmy sukces, bo dobrze się zintegrowaliśmy. Byliśmy gotowi iść na kompromisy. Zależało nam, żeby sąsiedzi pozytywnie odbierali nasze pojawienie się na Pradze. Najbardziej interesujące są właśnie zmiany, które udało się nam wprowadzić w atmosferze ulicy Nieporęckiej i na okolicznych podwórkach.
Jakie konkretne działania podjęliście dla lokalnej społeczności?
Działaliśmy poprzez interwencje i happeningi, które często zadziwiały okolicznych mieszkańców. Kiedy się wprowadzaliśmy, panowało przekonanie, że ziemia, ulica jest niczyja. Na początku, gdy zajęliśmy się najbardziej wymagającej interwencji sprawą, czyli śmietnikami komunalnymi, patrzono na nas krzywo. Inni mieszkańcy pytali dlaczego zajmujemy się nie swoimi śmietnikami, nie ufali nam, kiedy tłumaczyliśmy, że zależy nam na atmosferze otoczenia. Natomiast kiedy udało się je uporządkować, wszyscy oczywiście byli zadowoleni. Na początku trzeba było działać trochę na przekór, trochę na siłę, ale potem ludzie przyzwyczaili się do naszych pomysłów i ich dobrych rezultatów. Robiliśmy różne akcje, od najprostszych, na przykład festynu, wspólnego grillowania, po zbudowanie na ścianie jednej z kamienic ściany wspinaczkowej, na której pod opieką instruktora wspinały się dzieci z okolicy.
Czy od początku mieliście zacięcie społecznikowskie?
Już wcześniej działaliśmy interwencyjnie. Kiedy zaczynaliśmy piętnaście lat temu, Warszawa była zupełnie inna, niż dziś. Nie oferowała miejskiego stylu życia: nie było klubokawiarni, nikomu nie śniło się o zjawisku miejskiego aktywizmu. Zarazem w tych pionierskich czasach łatwiej było robić interwencje w przestrzeni miejskiej bez ciągłego wahania i pytania się urzędników o zgodę. W 2005 roku jako Ice Project robiliśmy na przykład lodowe instalacje na Trakcie Królewskim i w Pałacu Kultury. Było oczywiste, że po przeprowadzce na Nieporęcką nadal będziemy działać w podobnym duchu.
Na początku trzeba mieć duży kapitał społeczny, duże zaufanie do siebie. To chyba najważniejszy element Waszego sukcesu.
Na początku wystarczy, żeby dogadały się dwie osoby. Jedna kupi pędzel, druga przyniesie farbę i już można działać. My nie zawiązaliśmy stowarzyszenia, nie zdecydowaliśmy się na instytucjonalizację. Skrzyknęliśmy się wśród znajomych i działamy za zasadzie zaufanie do siebie.
W jaki sposób Wasza obecność zmieniła otoczenie?
Zmiana była obustronna. Tak jak sąsiedzi musieli się przekonać do nas, my musieliśmy się przekonać do nich. To był bardzo powolny proces. Mieszkam tu od prawie sześciu lat, a dopiero sześć miesięcy temu, kiedy stałem po drugiej stronie naszego podwórka-studni, czułem się jak u siebie w domu. Mam nadzieję, że niektórzy nasi sąsiedzi też mogą się tak czuć.
To musi być trudne na poziomie emocjonalnym. Na początku ta, powiedzmy, bardziej uprzywilejowana ekonomicznie i symbolicznie strona, odczuwa strach, ta druga pewnie zazdrość.
Tak, ale mieszka tu wielu porządnych ludzi, a tacy ludzie doceniają inicjatywy, które są korzystne dla otoczenia. My też staramy się być porządnymi ludźmi. Szanujemy się nawzajem. Na Pradze faktycznie istnieje sąsiedzki kod honorowy. Jego budowa na pewno trwa długo, nie wykształcił się jeszcze we wszystkich częściach Warszawy. Warto go pielęgnować.
Kto mieszka dzisiaj na Nieporęckiej?
Po rozbudowie mieszkań jest tu teraz tak wiele, że skład mieszkańców wciąż się zmienia. Oczywiście jest pewien trzon, do którego wraz z moją rodziną należę. Jeśli chodzi o życie zawodowe, mamy przekrój od studentów po restauratorów i przedstawicieli tak zwanych wolnych zawodów. Cieszę się, kiedy chcą się do nas przyłączyć nowi ludzie. Teraz wkraczamy w trzeci etap naszej obecności na Pradze. Dzisiaj otwarcie działamy również jako inwestorzy, oferując nowe mieszkania w plombie przy Nieporęckiej 6. Jednak nie robimy konkursów, castingów na współlokatorów. Wszyscy zainteresowani dołączeniem do „Nieporęckiej” od początku rozumieli, jaki rodzaj współdzielenia przestrzeni proponujemy.
Wypracowaliście pewien standard, czy może – pułap aspiracji odnośnie tego, jak ludzie chcą mieszkać.
To dobrze. Wiele się zmienia odnośnie myślenia o przestrzeni własnej i wspólnej. Klatka schodowa przestała być postrzegana jako obce terytorium. Zależało nam, żeby w kilka rodzin mieszkać w jednym budynku, ale w osobnych, własnościowych mieszkaniach. Dzięki temu nie musimy cały czas się widywać, chociaż jesteśmy pod ręką i możemy w każdej chwili się spotkać. Jesteśmy wspólnotą sąsiedzką. Właściwie nasza kooperatywa to grupa wspólnot – każda składa się z około dwudziestu osób. To bardzo przyjemna skala.
Które przestrzenie dzielicie?
Podwórko, klatkę schodową, na której umieściliśmy kanapy i flipper. Poza tym na parterze budynku mieści się Pracownia. To miejsce otwarte dla każdego, w którym kręciło się wiele osób. Organizujemy tam imprezy, spotykamy się, opowiadamy o tym, nad czym teraz pracujemy, dyskutujemy, jakie projekty warto razem realizować. Jest to również przestrzeń pracy wspólnej, mieści się tam też między innymi pracownia architektoniczna, w której pracuję z przyjaciółmi.
Czy pełnisz rolę gospodarza domu?
Na pewno w dużym stopniu tak, natomiast staram się unikać sytuacji bycia konsjerżem. W Pracowni przechowuję z pięćdziesiąt kluczy, ale odmawiam na przykład dorabiania kluczy i innych drobnych, ale w efekcie czasochłonnych przysług. Mamy administratora budynku, który zajmuje się sprawami technicznymi. Na naszej stronie internetowej wymienione są cztery osoby, które pełnią poniekąd rolę rzeczników „Nieporęckiej”. Jestem jedną z nich, ale osób aktywnie działających jest zdecydowanie więcej.
Słyszałam historię o domu towarowym La Samaritaine w Paryżu, który na początku zajmował tylko jedną kamienice, ale rozrastał się tak, że w końcu zajął cały kwartał domów. Czy macie takie ekspansjonistyczne plany odnośnie Nieporęckiej?
Na pewno nie mamy takiego potencjału. Nie chcemy być wielką, kilkusetosobową wspólnotą. Granicą jest właśnie około dwadzieścioro osób. Nieporęcka 6, która teraz powstaje, zachowuje tę odpowiednią skalę – dwie klatki schodowe, na każdej będzie osiem mieszkań. To optymalna ilość. Na dole będzie lokal gastronomiczny, lobby, a także Konsulat Prattigau.
Konsulaty na Pradze kojarzą się bardziej z Saską Kępą. Co to za inicjatywa?
Artystyczne powiązanie prasko-prattigauskie trwa od lat dzięki osobie Rudolfa Steinera, konsula Prattigau, który przebywał w Warszawie na rezydencji w CSW i między innymi oprowadzał mieszkańców po nieistniejącym Muzeum Wyobraźni na placu Defilad.
Niedawno pojawił się pomysł, żeby na parterze dobudowanego budynku umieścić konsulat szwajcarskiej doliny Prättigau. [Położona w szwajcarskim kantonie Graubünden Dolina Prättigau jest znana z narciarskiego kurortu Klosters. W sąsiedniej dolinie Landwasser leży słynne Davos.] Mieszkańcy doliny zdecydowali, że warto nawiązać taki rodzaj stosunków. Ma to umożliwić wymianę doświadczeń i zderzyć dwa lokalne punkty widzenia. Dzięki temu możemy lepiej zastanowić się, co robimy, kim jesteśmy, popatrzeć bez stereotypów, przez dziurkę od klucza. Szwajcarzy mieszkają w dolinie, przestrzeni w szczególny sposób wyodrębnionej, ale posiadającej dostęp do reszty regionu. „Nieporęcka” w pewnym sensie jest jedną z takich praskich dolin.
Jaki będzie następny krok?
Z okazji Nocy Muzeów ulica Nieporęcka zostanie zamknięta dla ruchu. Ulicę zastawiamy wielkim stołem. Każdy będzie mógł przyjść z własnym jedzeniem, my zapewnimy chleb. Patronem honorowym wydarzenia jest urząd dzielnicy Praga. To będzie pierwsze oficjalne spotkanie burmistrza Pragi i konsula Prättigau.
Czy planujecie rozszerzenie tej współpracy o inne kraje?
Zaprosiliśmy też przedstawicieli republiki Užupis z Wilna. Chcemy wymienić się doświadczeniami i przemyśleć, kim jesteśmy jako mieszkańcy pewnej przestrzeni, członkowie lokalnych społeczności. Nie chodzi oczywiście o to, żeby Praga stała się niepodległym krajem. Chociaż faktycznie występuje tu pewien separatyzm. Mieszkańcy Pragi podtrzymują swoją reputację po części dlatego, żeby nie niepokoili ich przyjezdni z „drugiego brzegu”. Lokalna tożsamość rzeczywiście jest tu jeszcze silna. Im więcej przybędzie nowych mieszkańców, tym ta tradycyjna praska tożsamość będzie się osłabiać. To naturalny proces. Dlatego zależy nam, żeby wspólnie wypracowywać nową praską tożsamość.
Metro może bardzo gwałtowanie przyspieszyć ten proces.
Tak, połączenie metrem to radykalna zmiana. Natomiast być może bardziej znacząca dla ludzi z drugiej strony Wisły, którzy nigdy tutaj nie byli. Będą przechodzić od jednej stacji metra do drugiej i odkryją, że to jednak jedno miasto. Przeżyją szok, taki jaki my przeżyliśmy dobrych kilka lat temu, kiedy dostrzegaliśmy drobne, ale znaczące szczegóły – na przykład praskie mewy
Czego jeszcze brakuje w otoczeniu „Nieporęckiej”?
Na Pradze na pewno brakuje gastronomii, ale mamy wielu znajomych, którzy chcą zmienić ten stan rzeczy, mają już konkretne pomysły, tu sprawdzi się oddolna inicjatywa. Natomiast uważam, że władze miejskie muszą rozwiązać problem własności. W wielu kamienicach komunalnych nie było remontu od siedemdziesięciu lat. Kiedy porządni ludzie mieszkają w urągających godności warunkach, nie ma się co dziwić, że niektórzy stają się mniej porządni. Te warunki to skandal. Potrzebne są drastyczne zmiany systemu administracji mieniem komunalnym, ale przede wszystkim niezbędna jest zmiana w świadomości urzędników. Zaskakuje mnie, jak mało niektórzy urzędnicy czują się odpowiedzialni za warunki, w których mieszkają ludzie. Mówią „nie mamy wpływu, nie my do tego doprowadziliśmy, to nie nam szukać rozwiązań”. Nie chcę obwiniać konkretnych osób, bo wierzę, że trzeba zreformować cały system. To, co możemy robić, to za pomocą inicjatyw oddolnych pokazywać, że zmiana jest możliwa. W Warszawie jest tysiące pustostanów, którzy nowi mieszkańcy „kolonizują”. Uważam, że pojawienie się nowych mieszkańców może być pozytywne, bo nie zgodzą się na utrzymanie dotychczasowej obojętności wobec przestrzeni publicznej w dzielnicy i prawdopodobnie będą mieli więcej możliwości artykułowania i skutecznego egzekwowania swoich postulatów.
Czy znaleźliście przepis na skuteczne budowanie wspólnoty otwartej na otoczenie? Czy Wasz sukces jest pojedynczy i za każdym razem trzeba wypracowywać nowe rozwiązania?
Nie ma rozwiązań uniwersalnych, są interwencje i sposoby radzenia sobie z poszczególnymi przypadkami. Jeśli ktoś chciałby zrewitalizować i zasiedlić podobne kamienice dzisiaj, na pewno musiałby patrzeć na cały proces inaczej. W ciągu ostatnich pięciu lat bardzo zmieniły się oczekiwania. Ludzie wymagają teraz więcej, trzeba zrobić sporo, żeby ich zaskoczyć i zainteresować. Uważam, że ktoś, kto chciałby animować fragment dzielnicy za pomocą działań pro-wspólnotowych, musiałby być zdecydowanie jeszcze lepiej przygotowany, samokrytyczny, bardziej refleksyjny.
Pięć lat temu popularnością cieszyły się osiedla zamknięte. Wasze działanie bardzo wyróżniało się wówczas na tle dominującej narracji o dobrych mieszkaniach dla trzydziestolatków.
Tak jak można było przewidzieć, że Praga będzie kiedyś modną dzielnicą, tak samo i wtedy wiadomo było, że osiedla zamknięte są pomyłką. Od początku pojawiały się głosy krytyczne. Zamykając się, zapewniamy sobie cieplarniany komfort wewnątrz, ale jednocześnie nie mamy żadnego wpływu na otoczenie. Dla mnie, jako da obcokrajowca, który na przykład nie może głosować w wyborach powszechnych, ten aspekt lokalnego działania był zawsze bardzo istotny.
Na pewno bardzo trudne, ale też przez to interesujące, będzie wprowadzenie takiego poziomu lokalnej identyfikacji i wspólnotowości jak u nas w wielkich, molochowych inwestycjach, które powstają dzisiaj w całej Warszawie. Szanuje je, ponieważ najwyraźniej zaspokajają jakąś społeczną ambicję, być może społeczną ambicję mieszkania w budynkach, które widać z daleka, które wyraźnie zaznaczają swoją obecność w miejskim krajobrazie. Jednak ludzie, którzy do nas przychodzą, szukają czegoś innego. Ciekawi mnie, czy i jakie inicjatywy wspólnotowe zaistnieją w tych surowych, nowoczesnych, wyraźnie zamkniętych inwestycjach. Zbudowanie tam wspólnoty lokalnej uważam za wielkie wyzwanie. Jednak podejrzewam, że ktoś w końcu zdecyduje się na zażądanie dziury w płocie otaczającym zamknięte osiedle.