Nie wolno umierać przed premierą
Zniosę wszystko, tylko proszę nie mówić na mnie impresario. I jeszcze, niech pani nie pisze o Tadeuszu Kantorze: „reżyser”. Bo on był kimś więcej. Artystą totalnym – przekonuje 81-letni Richard Demarco, szkocki kurator i człowiek […]
Zniosę wszystko, tylko proszę nie mówić na mnie impresario. I jeszcze, niech pani nie pisze o Tadeuszu Kantorze: „reżyser”. Bo on był kimś więcej. Artystą totalnym – przekonuje 81-letni Richard Demarco, szkocki kurator i człowiek z misją.
Sługa wizji
To była miłość od pierwszego wejrzenia. Miłość jak sztuka wysoka, miłość artystyczna. Już w momencie, kiedy się poznali – na obiedzie w jednej z krakowskich knajpek pod koniec lat 60. – Richard Demarco wiedział, że znalazł bratnią duszę. I poprzysiągł sobie, że pokaże światu „tego geniusza”, jak nazywał Kantora. Byli śmieszną parą. Uśmiechnięty i otwarty Irlandczyk (z domieszką krwi włoskiej i szkockiej, czyli jak sam mówi, prawie jakby z Polski). I kościsty, zdystansowany Polak. To była jesień, o ile dobrze pamięta. Richard Demarco wrócił właśnie ze Stanów Zjednoczonych. Miał przygotowywać wielką wystawę twórców szkoły nowojorskiej, m.in. Jacksona Pollocka i Marka Rothko. – Przyznano już fundusze i nie były to małe pieniądze. Wielka była też skala wydarzenia. Ale od momentu pierwszej rozmowy z Kantorem, wiedziałem, że tej wystawy nie zrobię. Stałem się sługą pewnej wizji artystycznego świata, którą on wyznawał. I nie mogłem odejść – wspomina dzisiaj.
Kilkanaście miesięcy później Tadeusz Kantor z ekipą teatru „Cricot 2” wylądował w Wielkiej Brytanii. Nie obyło się bez walki, jak to w tamtych smutnych, szarych czasach. Władze PRL nie były zachwycone wyborem szkockiego promotora. – „Nie słyszeliśmy o kimś takim jak Kantor, nie znamy też jego teatru. Proponujemy zaprosić Jerzego Grotowskiego, wybitnego i znanego za granicą twórcę, wraz z zespołem. Wtedy zapłacimy za wszystko: za wizy, przejazd i pobyt artystów poza granicami Polski” – zakomunikował Demarco wysoki rangą urzędnik ministerstwa kultury. Szkot zaśmiał mu się w twarz. – Ja nie przyjechałem promować znanych. Nie jestem jakimś impresario. Chcę pokazać światu geniusza – wycedził.
Przez następne miesiące w ferworze załatwiano wizy dla artystów. Nie było łatwo, zwłaszcza że „Cricot 2” nie widniał w żadnym oficjalnym rejestrze teatrów. Za wszystko płacił Demarco. – Zadłużyłem się po uszy, wziąłem hipotekę na dom. Ale nie żałuję. To ja zawsze uważałem się za dłużnika Kantora, a nie odwrotnie – tłumaczy. W 1976 roku brytyjska premiera „Kurki Wodnej” Witkiewicza w reżyserii Kantora stała się na Wyspach awangardową sensacją. – „Najmniej reklamowane, najczęściej omawiane wydarzenie kulturalne” – pisały o nim brytyjskie media. I tak Demarco dał Brytyjczykom Kantora.
Wino jak krew
Richard Demarco to w Szkocji postać legendarna. Tak dla Polaków, jak i dla Szkotów. Ten niezależny artysta, wykładowca akademicki i przede wszystkich popularyzator Edynburskiego Festiwalu Teatralnego urodził się w 1930 roku (pół roku temu obchodził 80 urodziny!) i wychował w nadmorskiej dzielnicy Edynburga, Portobello. To tam jego ojciec, włoski emigrant z południowej wioski Barga, prowadził słynną gelaterię. W czasie wojny rodzina Demarco musiała się ukrywać, matka zabroniła mu chodzić do szkoły. – W ciągu kilku chwil staliśmy się obcokrajowcami, którym groził lincz. Ulicami Portobello płynęła krew, tak mówili ludzie. Tak naprawdę, na szczęście, było to tylko czerwone wino z restauracji. Później zrozumiałem, że bez koszmaru wojny nie byłoby Edynburskiego Festiwalu Teatralnego czy przedstawień Kantora. Bo sztuka jest jak balsam na powojenne rany – wspomina.
Demarco po raz pierwszy uczestniczył w Festiwalu w Edynburgu jako siedemnastolatek. Od tego czasu nie opuścił ani jednej edycji. Po wojnie organizatorom przyświecała piękna idea: międzynarodowy festiwal teatralny miał być świętem pojednania podzielonego wojną świata. Tak myślał też młody Demarco. Już w trakcie studiów z projektowania graficznego na Edinburgh College of Art, marzył o otwarciu własnej przestrzeni artystycznej. – Chciałem, żeby w mieście także poza Festiwalem czuć było międzynarodowego ducha. Żeby nie było powrotu do nacjonalizmu i podziałów – opowiada. W tych odważnych planach wspierała go żona, Anne i grono prominentnych przyjaciół, m.in. Sean Connery, którego poznał w kawiarni ojca na Portobello. To Demarco namówił Connery’ego, który próbował swoich sił jako kulturysta i dorabiał na recepcji w hotelu, żeby zainteresował się sztuką. Zaprosił go do pozowania dla studentów rysunku w swojej szkole. – Miał tylko siedzieć i wyglądać pięknie, ale widać już było, że to urodzona gwiazda – wspomina słynnego przyjaciela.
W 1963 roku 33-letni Demarco zaczął realizować swoje marzenie o sztuce, która jednoczy świat. Razem z przyjacielem-księgarzem założył Traverse Theatre, pierwszy niezależny teatr w Edynburgu, a trzy lata później działającą do 1992 roku Richard Demarco Gallery. To wtedy też zaczął coraz intensywniej myśleć o tym, co dzieje się za polityczną Żelazną Kurtyną. – Nie tak miała wyglądać ta „nowa Europa”. Byłem rozczarowany angielskimi i szkockimi artystami, ich megalomanią – podkreśla. Jako właścicel własnej galerii oraz dyrektor Connery’s Scottish International Education Trust, miał możliwość podróżowania do krajów komunistycznych. Wybrał Polskę i Rumunię. – Polskę kocham od czasów dzieciństwa. Pamiętam, że jako mały chłopiec chodziłem na mszę do lokalnego kościoła i jedna trzecia parafian to byli Polacy. Dumni, polscy żołnierze, którzy co niedzielę zakładali wojskowe mundury – opowiada wyraźnie wzruszony.