Nie tylko Disney, nie tylko Švankmajer*

Miś Koralgol i Antonisz, walki robotów i wizualizacje muzyki klasycznej… Animacja jest workiem pojemnym niczym powieść, a jej artystyczne granice wciąż pozostają nieznane. Zaznaczmy więc, że interesować nas będzie tutaj zwłaszcza film animowany: dziedzina sztuki, […]


Miś Koralgol i Antonisz, walki robotów i wizualizacje muzyki klasycznej… Animacja jest workiem pojemnym niczym powieść, a jej artystyczne granice wciąż pozostają nieznane. Zaznaczmy więc, że interesować nas będzie tutaj zwłaszcza film animowany: dziedzina sztuki, która, podobnie jak inne, komercjalizuje się w reklamie, specjalizuje w efektach specjalnych, folguje gustom publiczności w najsłynniejszych i najdroższych produkcjach filmowych. Oczywiście, nurt artystyczny animacji istnieje i wciąż się rozwija, lecz jego zasięg sprowadza się do festiwalowego obiegu. Animację niezwykle łatwo zignorować, posługując się stereotypową ambiwalencją: z jednej strony, mechanizmu konsumpcji służącego budowaniu idealnego świata wiecznie uśmiechniętych klientów oraz z drugiej, sztuki dla sztuki, eksperymentów formalnych, których jedynym celem jest estetyczna przyjemność.

Sztuka animacji jest wciąż zaskakująco niszowa. Krótkometrażowe filmy animowane, które nie są przeznaczone dla dzieci, to prawdziwa rzadkość na polskich ekranach. Nawet jeżeli w telewizjach dla młodzieży pojawiają się seriale, które ujawniają wywrotowy i krytyczny charakter tej dziedziny, zostają zawłaszczone przez popowy dyskurs nastawiony na odbiorcy ignorującego artystyczny potencjał animacji.

Tymczasem animacja jest sztuką pogranicza, która łączy film i malarstwo, pozbywając się związanych z nimi ograniczeń. Ograniczeniem nazwalibyśmy tutaj, z jednej strony, linearny porządek narracji oraz realizm, z drugiej, abstrakcję oraz statyczność formy. Pośrodku znajduje się szczelina, która nie zna swojej publiczności i z którą publiczność ta nie wie, co począć. Ta hybryda zawłaszcza filmową fabułę i estetykę sztuk pięknych oraz rości sobie prawo do nieustannego poszerzania swoich granic formalnych, a wszystko to kondensuje zazwyczaj w kilku minutach. Animacja wymaga kompetencji zarówno filmoznawczych, jak i artystycznych, prawdopodobnie dlatego zdaje się tak nieprzystępna dla większości odbiorców.

Animowane krótkie metraże są zagubionym dzieckiem świata sztuki i wyrzutkiem przemysłu filmowego, któremu nie opłaca się ich dystrybucja, dzielą więc losy etiud. Gatunkowo wciąż jednak należą do filmu, zatem ich naturalną przestrzenią jest sala kinowa. Kryteria przyporządkowania animacji artystycznej do jednej lub drugiej grupy są niejasne i wielokrotnie krzywdzące. Jednym z nich jest zrozumiałość fabuły opowiadanej wizualnie i językowo: im mniej jasna narracja, tym większe szanse, że z filmem trafimy do galerii.

Ta mocno uproszczona teoria sprawdza się w praktyce: miejsce dla animacji artystycznej znajduje się przeważnie w salach ASP, ciasnych i dusznych pokojach animatorów, a w końcu na festiwalach obok sztuki posługującej się nowymi technologiami lub wiecznie niedocenianych filmów krótkometrażowych.

Przeciętny obywatel zamieszkujący peryferia animacyjnego uniwersum, czyli wszędzie tam, gdzie nikt nie organizuje festiwali, ma bardzo ograniczone możliwości zapoznania się z tą sztuką. Nie zawiedzie go jedynie internet. Mimo że potrzeba solidnej wiedzy i sporej cierpliwości, by znaleźć ciekawe produkcje (dostępne przeważnie lata po premierze), to właśnie internet jest przestrzenią, którą animacja angażuje i w której demokratyzuje w sposób najdobitniejszy. Tam także najlepiej wykorzystuje swój interaktywny potencjał, pokazując, jak bezkompromisowo potrafi mierzyć się z rzeczywistością społeczną.

Istnieje grupa ludzi, która tworzy animację, a których wspólnota opiera się głównie na bywaniu na międzynarodowych przeglądach filmowych. Jest to wspólnota kumpelska, do której prowadzą dwie instytucje – Akademia i/lub Festiwal. Podstawą wszystkich elit jest to, że wykluczają – ta oczywista prawda naturalnie dotyczy również festiwali. Dokonywanie konkursowych wyborów decyduje nie tylko o istnieniu reżyserów, lecz również dystrybuuje oficjalny dyskurs estetyczny i tematyczny. Może nam się wydawać, że dyskurs w świecie animacji już sam z siebie lokuje się poza centrum, lecz również te peryferia są niezwykle mocno uporządkowane według narzucanych sobie reguł.

Na festiwalach animacji, podobnie jak na festiwalach filmów, znajdziemy nurt animacji odpowiedzialnej społecznie: krytyki obecnego systemu i kontrowersyjnych decyzji politycznych, np. angażowania się w konflikty zbrojne, zaostrzania kontroli, rosnącego bezrobocia. W przypadku animacji wydarzenia te, choć przedstawione zostają ilustracyjnie lub symbolicznie, często mają wymiar propagandowy. Na festiwalach animacja oprócz pouczania zajmuje się zazwyczaj impresjami estetycznymi, zabawą formalną lub gagami. Mimo że często zamiast filmu wygrywają tematy, to właśnie gagi, oparte na prostym koncepcie, posługujące się figurami i tropami z poetyki (głownie udosłownionej metafory, synekdochy i paronomazji) zdobywają festiwalową, niszową publiczność.

Jaką publiczność zgromadziłyby filmy, gdyby wydrzeć je z kontekstu uświęconej instytucji festiwalu i wprowadzić do żywego obiegu? Gdyby zestawić ze szkicami brukowymi lub wariacją internetową? Pozbawić bezpiecznego gruntu, lokując projekcje w dostępnym dla wszystkich lokalu? Kiedy tak samo jak grono wiernych fanów, mogą pojawić się przypadkowi widzowie? Takie nieoficjalne seanse byłyby próbą pokazania filmów, które po odbyciu swego festiwalowego tournee, kończą żywot, byłyby próbą spopularyzowania animacji jako medium dostępnego szerszej publiczności.

Klub Animowanej Niedzieli (KAN czyt. Cannes), czyli pokazy animacji w krakowskim Miejscu – Barze, to inicjatywa całkowicie niezależna, zarówno materialnie, jak i duchowo. Jej pomysłodawcą jest Tomek Ducki, reżyser animacji, który chciał zaznajomić szerszą publiczność z animacją jako sztuką zaangażowaną. Innym powodem była potrzeba znalezienia, a być może także wyedukowania, odbiorcy swoich własnych filmów.

Miejsce, w którym się odbywają te wydarzenia, jest lokalem nieingerującym w treść pokazu, nie jest to jednak przechodnia i neutralna przestrzeń. Kryteria doboru filmów są proste: organizatorzy nie tworzą zamkniętego obiegu, stąd natknąć możemy się na filmy, które na festiwalach bywają oraz na takie, które nie mają na to szans; czasami są to skończone dzieła, czasami virale z internetu. Projekcje odbywają się w kameralnej atmosferze średnio raz w miesiącu, filmy są uporządkowane tematycznie, więc w ciągu godziny zostajemy wprowadzeni w technikę, tematykę, trend lub sylwetkę reżysera. Istnieje także okazja, by poznać lokalnych twórców.

Jak opowiada prowodyr tego przedsięwzięcia, idea pokazów animacji zrodziła się w szkole filmowej i wynikała z braku. Nawet wśród profesjonalistów brakowało wiedzy i obycia w dziedzinie filmu animowanego. Stąd narodził się Animation Sunday, niedzielne pokazy w salonie, które nabrały charakteru imprezy tematycznej. Kraków, nieco przypadkowo, stał się drugim domem projekcji, spolszczając je do KAN-u.

Cały projekt wynika zarówno z egoistycznego założenia, by znaleźć kawałek przestrzeni dla siebie i swoich prac, jak również z samotności, która otacza reżysera w trakcie pracy oraz po jej zakończeniu: krótki metraż zostaje zepchnięty do festiwalowych kuluarów, nie ocierając się nawet o inną publiczność. Bo czy inna publiczność istnieje?

KAN zagarnął możliwość krytycznego spojrzenia na animację jako sztukę zaangażowaną, jednocześnie dostarczając widzom przyjemności oglądania filmów we wciąż zmieniającym się kontekście społecznym. Zestawiając animowany apel Greenpeace z tajlandzką animacją brukową, queerowe filmy studenckie z teledyskami, KAN pokazuje kontekst, który zaciera się w czasie standardowych, festiwalowych zestawień. W Miejscu udało się powołać przestrzeń demokratyczną i wspólną dla tworzących, zainteresowanych animacją i wszystkich chętnych do dzielenia się doświadczeniem filmu (pojmowanego szeroko i eklektycznie), wokół pokazów utworzyła się także wirtualna społeczność.

Jakie z tego wszystkiego wnioski? Animacja jest zaangażowana! Nieustannie ćwiczy się w budowaniu światów niemożliwych. Walczy z internetem, żyje w internecie, dokumentuje, komentuje, krytykuje. Jest sztuką dla sztuki. Jest sztuką bez publiczności. Jest sztuką z rodzącą się publicznością. Jest sztuką, która wciąż szuka Miejsca.

*Fragment tytułu książki M. Giżyckiego, Nie tylko Disney – Rzecz o filmie animowanym, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, 2007. Švankmajer jest w niniejszym tekście jedynie figurą retoryczną, zatem wszystkich zachęconych nazwiskiem przepraszam za jego osobową nieobecność w treści artykułu.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa