Nie pytaj o podpalacza

Podobno największe pożary wybuchały na początku dwudziestego wieku. Atmosfera święta, o kilkusetletniej już wówczas tradycji, sięgnęła zenitu, a pozornie niewielkie innowacje natury technicznej pozwoliły zwiększyć spektakularność widowiska wielokrotnie. Mozolna praca nad konstrukcjami z wosku, drewna […]


Podobno największe pożary wybuchały na początku dwudziestego wieku. Atmosfera święta, o kilkusetletniej już wówczas tradycji, sięgnęła zenitu, a pozornie niewielkie innowacje natury technicznej pozwoliły zwiększyć spektakularność widowiska wielokrotnie. Mozolna praca nad konstrukcjami z wosku, drewna i kartonu trwała wiele tygodni, z roku na rok osiąga coraz bardziej niesamowite efekty. Kunszt i precyzja wykonania figur, których palenie jest głównym, upragnionym elementem święta, wyobraźnia cieślów nadająca prostym, łatwopalnym materiałom niesamowity kształt, południowoeuropejska energia i umiłowanie form zbiorowej ekspresji – wszystko to na kilka dni zmienia całkowicie charakter miejsca. Gdy nad Walencją, trzecim co do wielkości miastem Hiszpanii, na wschodnim wybrzeżu Półwyspu Iberyjskiego unosi się łuna światła, wszyscy wiedzą, że oto przyszedł czas na Fallas.

Las Fallas – świąt takich jak to nie sposób nie zauważyć. Tu nie można zatrzymać się na powierzchni zdarzeń – choć i powierzchnia sama, ich przebieg, emocje, jakie im towarzyszą, wystarczyłyby, aby uznać je za fenomen. Jednak pod samą powierzchnią zdaje się kryć znacznie więcej warstw. Można powiedzieć, że wszystkie one splatają się właśnie w momencie pożaru, który wybucha ostatniej nocy święta. Miasto, które podpala swoje ulice, brudzi chodniki, godzi się na ryzyko wypadku, wyciąga mieszkańców przed domy na wiele godzin, samo w sobie już jest wyzwaniem. Zagadką do interpretacji, objawieniem i budzącym zachwyt precedensem. Czym jest przestrzeń i do kogo należy? Kim są mieszkańcy – ci ludzie, których stać (i bynajmniej nie koszt materialny wydaje się tu wydatkiem największym) na to, by na kilka dni w roku zapomnieć o wszystkim, co stałe i nienaruszalne, zawiesić porządek i odwrócić realne zależności? Gdzie tak naprawdę kryje się sedno Las Fallas – to, co sprawia, że nie sposób być tylko obserwatorem, gdy przyjdzie nam znaleźć się w środku miasta opętanego karnawałem? (Kategorię karnawału potraktujmy na razie z pewną nieufnością, przyjdzie jeszcze do niej wrócić i zastanowić się nad tym, czy i na pewno mamy do czynienia z karnawałem sensu stricto).

Dziś, na początku kolejnego stulecia, gdy wokół płonących figur gromadzą się tłumy, nad wszystkim czuwają strażacy. Ich obecność jest jednak dyskretna i nosi raczej znamiona współuczestnictwa, współbycia, nie zaś trwania na posterunku z gotowością pełną powagi. Nawet mundur funkcjonariusza straży pożarnej wygląda w tych dniach bardziej jak karnawałowy kostium, który o tym, co ich czeka – kończącym wszystko wielkim wybuchu świąteczności. Święto, jak ogień, ogarnia całe miasto i to w sposób, który nie dzieli przestrzeni na bardziej lub mniej ważną. Ognisk jest wiele, niemal na każdym skrzyżowaniu, na każdym rogu jakiś lokalny mikroświat kłębi się wokół swego centrum.

Gdy nad Walencją unosi się łuna światła, wszyscy obecni tutaj nie mają wątpliwości, że znajdują się w absolutnym centrum świata.

***

W tradycji europejskiego myślenia o pożarach w mieście wyraźnie dominują skojarzenia, które każą widzieć gest podpalenia w kategoriach oporu wobec panującego porządku lub ataku na demokratyczne definiowanie przestrzeni publicznej.

Od razu, niejako automatycznie, wyobraźnia ukształtowana przez kanon klasycznych lektur przywołuje obraz płonącego Rzymu z pierwszego wieku naszej ery. Szaleństwo Nerona to niewystarczający argument, by przekonać bardziej wnikliwych interpretatorów antycznej historii. Wiadomo, że chodzi o bardziej złożoną politykę, walkę o dominację na poziomie realnym i, co być może ważniejsze, w przestrzeni symbolicznej. Pożar Rzymu wzniecony przez cesarza, postrzegany jako akt niezgody na rosnącą popularność młodego chrześcijaństwa, wydaje się znamiennym przykładem zdecydowanego i spektakularnego sprzeciwu jednej siły wobec drugiej. Spowodowany został chęcią zaznaczenia pola wpływu, pragnieniem określenia granic i stanowczego umocnienia swojej dominującej pozycji. Dyktator sam siebie widzi jako zwierzchnika czasu i miejsca, kogoś, kto dysponuje przestrzenią według własnego uznania – uznania, które może być kaprysem. A kaprys drwi z idei dialogu, dobra wspólnego lub szacunku. Może więc implikować zniszczenie lub dewastację. Zniszczyć można coś, co się posiada. Akt destrukcji jest wiec zarazem aktem poświadczenia własności. Dyktator, który podpala miasto, zaaranżowawszy widowisko w sposób, który umożliwia zręczną insynuację (przypomnijmy: zgodnie z planem Nerona to na chrześcijan miała spaść odpowiedzialność za spalenie antycznej stolicy), wykorzystuje przestrzeń jako performatywne pole gry, jako scenę, na której inscenizuje się jego władza, racja i bezdyskusyjna siła.

Całość tekstu można przeczytać w najnowszym numerze Res Publiki Nowej – Prawo do miasta

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa