Dwa mity miejskiego bogactwa

Każdy mieszkaniec Warszawy posiada swój obraz miasta. Jak na złość działaczom społecznym i publicystom, wyobrażenia warszawiaków na temat swojego miejsca zamieszkania często oparte są nie na twardych faktach, ale na marzeniach i sentymentach, czego miał świadomość […]


Każdy mieszkaniec Warszawy posiada swój obraz miasta. Jak na złość działaczom społecznym i publicystom, wyobrażenia warszawiaków na temat swojego miejsca zamieszkania często oparte są nie na twardych faktach, ale na marzeniach i sentymentach, czego miał świadomość Janusz Korczak.

O zjawisku masowej emigracji do miast pisał Korczak na łamach Czytelni dla wszystkich:

Do miasta, do Warszawy! Byle się tam dostać, byle wyrwać się z zapadłego kąta, byle jak najprędzej do tej obiecanej ziemi wkroczyć. Tam i praca się znajdzie, i zarobek będzie świetny, i zabawy wesołe. I całe tłumy z miasteczek, wsi i osad dążą do miasta, do tego szczęścia za górami, po to złote runo pomyślności.

Pędzi tam zbankrutowany obywatel ziemski marząc o posadzie, dąży tam biedna wdowa obarczona dziećmi, panna, której uśmiecha się niezależność i urozmaicone stosunki towarzyskie, młodzieniec, który nie wie do czego ma się wziąć niewiele umiejąc, chłop otumaniony bajkami o świetnych zarobkach w fabrykach, dziewczyna wiejska namówiona przez faktorkę, których dziesiątki snują się po kraju.

Jednych gna do miasta duch ciekawości, drugich wrodzona przedsiębiorczość, innych upodobanie we wrażeniach i rozrywkach, czasem same tylko podszepty próżniactwa, niezadowolenia lub nawet rządz występnych, najczęściej fałszywe pojęcie o tym czym jest miasto, co żąda ono w zamian za to, co daje.

Co miasto daje? Daje zarobki większe niż wieś, ułatwia kształcenie dzieci, daje więcej urozmaicone życie, wreszcie kształci, wyrabia człowieka. Mieszczuch przewyższa wieśniaka zasobem wiadomości, a to dzięki łatwości w otrzymywaniu pism i książek, dzięki ciągłemu stykaniu się z ludźmi. Mieszkaniec miasta ma większą znajomość powierzchowną świata i przyrody ludzkiej, jest on przebiegły, czujny, zwinny oraz żywszy i pomysłowszy, choć praca miejska przeciętnie mniej jest kształcąca, niż wiejska. Tak, ale życie miejskie rozwija się w kościele, domu, garkuchni, na ulicy; wszędzie otoczony jest on ludźmi i bada ich, obserwuje. Dalej, język, mowa gładsza, pozwala mu korzystać ze swych drobnych wiadomości.

Co miasto zabiera? Zdrowie. Higiena nie może podołać, tyle ma tu pracy, nie może też zastąpić zdrowego powietrza i spokoju. Mieszkańcy miast skazani są na zwątlenie sił fizycznych, co czyni ich nie tylko mniej odpornymi na pewne wpływy chorobliwe, ale szkodzi ogólnej zdolności do pracy i uciechy. Wszystko zabiera tu zdrowie: i przewaga zajęć w pomieszczeniach zamkniętych, a więc w powietrzu niezdrowym, i siedzący sposób wykonywania pracy, i zużywanie się nerwów przez uciążliwą, często bez odpoczynku trwającą pracę, i kurz, i odpadki, które wdychamy.

Miasto nie tylko ciała zwątla, ale i ducha ludzkiego, cechuje mieszkańców miast brak hartu, stałości zamiarów, wytrwałości i chrakteru. Widzimy więc, jakimi są mieszkańcy miast, z kim będzie walczył o chleb ten, kto przyjdzie do miasta po złoto; widzimy, co mu miasto da za to, co weźmie od niego.

Nie, miasto pochłania na swym bruku wiele pożytecznych jednostek, wiele sił się w nim marnuje wobec nowych, nie znanych dla siebie warunków. Jednostki energiczniejsze, zręczniejsze, a może tylko szczęśliwsze, wybijają się na wierzch, a reszta ginie na bruku, tworząc tłumy biedaków bez jutra, te gromady, z którymi walczą nasze instytucje filantropijne i policja.

Mit Ziemi Obiecanej

Nie da się precyzyjnie określić momentu, w którym Warszawa stała się wielką metropolią. Magiczna chwila musiała nastąpić gdzieś w połowie XIX wieku, a szukając twardej cezury, można się odwoływać do bitych co dekadę rekordów w liczbie mieszkańców czy dat otwarcia kolejnych linii kolejowych. Z pewnością w XX wiek Warszawa wchodziła już jako miasto, któremu wielkiego znaczenia w skali regionu nikt nie mógł odmówić, i które mimo pewnych opóźnień związanych z polityką i peryferyjnym położeniem bez kompleksów podążało ścieżką wyznaczoną przez metropolie takie jak Londyn czy Paryż.

Podobieństwa były widoczne na pierwszy rzut oka, bo zgodnie z najnowszymi trendami w Warszawie kopiowano style architektoniczne czy modę. Źródło analogii leżało jednak głębiej i było ściśle związane z przeszczepieniem na polski grunt zachodnich rozwiązań industrializacyjnych, na skutek których radykalnie zaczęły zmieniać się stosunki społeczne. Pojawiły się rodziny kapitalistycznej arystokracji, a na obrzeżach miasta na wzór Woli zaczęły wyrastać nowe dzielnice przemysłowe, w których fabryki sąsiadowały z przeznaczonymi dla robotników bieda kamienicami i barakami.

Ulica Nowy Świat, 1934 r./ zbiory NAC

Gwałtowny rozwój przemysłu zbiegł się z reformami na wsi, znoszącymi feudalne przywiązanie chłopów do ziemi, co umożliwiło rzeszom ludzi do tej pory skazanych na dożywotnią pracę na polu szukanie szczęścia w realiach wielkiego miasta. Warszawa wabiła możliwością osiągnięcia sukcesu, a krążące opowieści o ludziach, którym udało się dorobić, były dla mieszkańców wsi i miasteczek dodatkowym magnesem. Chętnych do pracy szybko zrobiło się więcej niż miejsc w fabrykach, a pozbawieni dochodów przyjezdni wpadali w miejskie pułapki, kuszeni łatwymi pieniędzmi pochodzącymi z żebractwa, prostytucji czy przynależności do grup przestępczych. Pozostali zasilali miejski proletariat, desperacko próbując nająć się na dniówkę w którejś z fabryk.

Współcześnie warszawska wielkomiejskość nadal jest dla tysięcy ludzi obietnicą lepszego jutra. Ziemia Obiecana przeniosła się z Czerwonej Woli na Służewiec Białych Kołnierzyków, a obraz mieszkańców stolicy jako ludzi sukcesu utrwalają popularne media. Warszawa widziana oczami scenarzystów seriali czy komedii romantycznych jest miastem, w którym wszyscy mieszkają na najwyższych piętrach nowoczesnych apartamentowców, pracują w open space, a samochodami jeżdżą tylko między placem Piłsudskiego a Teatralnym. I nawet jeśli ludzie ten obraz traktują nie do końca dosłownie, to tworzy on wokół stolicy aurę blichtru, która przyciąga kolejne generacji ludzi spragnionych sukcesu.

Mit Paryża Północy

Obraz przedwojennej Warszawy utrwalony został na kilkudziesięciu płótnach malarzy architektury, tysiącach zdjęć wybitnych i zupełnie amatorskich fotografów oraz na kilkudziesięciu filmach. Zapisał się też we wspomnienach ludzi takich jak Jan Zachwatowicz czy Stanisław Lorentz, którzy podpierając się archiwaliami po wojnie projektowali na nowo historyczną architekturę Starówki i Traktu Królewskiego. Wyliczankę „nośników pamięci” można by zamknąć ostatnimi spośród seniorów pamiętających przedwojenny świat, gdyby nie fakt, że coraz liczniejsi współcześni warszawiacy nie tylko zaczynają wracać wspomnieniami do Warszawy, której nie mają prawa pamiętać, ale także w ich wspomnieniach

„Paryż Połnocy” realizuje marzenia Starzyńskiego i z roku na rok staje się coraz piękniejszy. Tak naprawdę o wyimaginowanej Warszawie powinno się mówić „Champs Elysées Północy”, bo cały jej obraz zbudowany jest w oparciu o widok dawnej Marszałkowskiej. Tak zrekonstruowana stolica jest miastem, w którym stoją tylko 5 – 6 piętrowe kamienice, ciągnące się równą pierzeją aż po horozynt. Ich fasady ociekają przepychem, a na parterach ulokowane są najelegantsze sklepy. Zachwycającymi ulicami przechadzają się piękni ludzie, ulicami suną limuzyny i dorożki, a wymarzonym podkładem muzycznym jest „Ostatnia niedziela” Mieczysława Fogga, dyskretnie podkreślająca urok zbliżającej się katastrofy.

Ulica Szczęśliwicka, 1935 r.

Taki obraz budowany jest przez wielkie inicjatywy, takie jak animacja 3d Warszawa 1935 czy budowanie makiety dawnego Śródmieścia. Identyczny przekaz zawierają masowo wydawane albumy ze starymi zdjęciami czy amatorskie pokazy slajdów zamieszczane w internecie. Poczucie krzywdy wyrządzonej Warszawie działa oczywiście terapeutycznie, przynosząc ulgę mieszkańcom warszawskich blokowisk. Jest też znakomitą wymówką, którą można wytłumaczyć wszystko, co w Warszawie jest jeszcze niedoskonałe – począwszy od paraliżującego „prezentu Stalina” w miejscu kapitalistycznego city, a skończywszy na skromnej sieci metra. Wreszcie, jak przystało na wyidealizowaną wizję przeszłości, jest ona konsekwentnie jednostronna i w swojej interpretacji nie dopuszcza żadnych szarości i półśrodków. Warszawa jest więc miastem bogactwa, na biedę i wykluczenie nie ma w nim miejsca.

***

Tekst pochodzi ze zbioru Układanka – publikacji, której redaktorzy postawili przed sobą zadanie ożywienia tych wątków z życia Janusza Korczaka , które mogą dziś inspirować do krytycznego myślenia i do odważnego, pozbawionego wyższości działania. „Układankę” stworzono z wybranych elementów, celowo pomijając niektóre wątki — o tragicznym finale jego życia napisano jedynie między wierszami. Zamiast tego na nowo postawiono pytania, które towarzyszyły Korczakowi przez całe życie, a dziś nie straciły na aktualności. Problem podwójnej tożsamości, badanie biedy i wykluczenia oraz wypracowywanie autorskich metod działania.

Układankę można otrzymać w:

– siedzibie Res Publiki
– Żydowskim Instytucie Historycznym
– Fundacji Stocznia
– księgarni Tarabuk
– pracowni Duży Pokój
– kawiarni Wrzenie Świata

 

Wersja pdf jest dostępna na stronie www.miastospoleczne.pl (pierwszy link po lewej)

Projekt sfinansowany ze środków m. st. Warszawy

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa