Nie ma partycypacji bez informacji

Rzeczą, która drażni mnie nieodmiennie w większości dyskusji podejmujących tematy publiczne – szczególnie kwestię słabości postawy obywatelskiej w kraju – jest pomijanie problemów podstawowych i ciągłe narzekanie na wątpliwą konstrukcję psychiczną Polaków. Ciśnie mi się […]


Rzeczą, która drażni mnie nieodmiennie w większości dyskusji podejmujących tematy publiczne – szczególnie kwestię słabości postawy obywatelskiej w kraju – jest pomijanie problemów podstawowych i ciągłe narzekanie na wątpliwą konstrukcję psychiczną Polaków. Ciśnie mi się na usta stwierdzenie, że tłumaczenie wszystkiego magiczną “mentalnością” samo w sobie jest czegoś świadectwem – świadczy albo o skąpstwie poznawczym i bardzo powierzchownym podejściu do sprawy wziętej na wokandę, albo właśnie o schorzeniach. W końcu dziwnym dość jest, że czyjaś szeroko pojęta ekspertyza ogranicza się do rzucania pustych stwierdzeń na temat choroby psychicznej czy matołkowatości wielu milionów niepartycypujących rodaków. Psycholog czy psychiatra badający ludzi notorycznie wydających sądy bardzo generalizujące i bardzo negatywne z pewnością jest w stanie doszukać się wielu interesujących rzeczy.

Kiedy mówimy o niedomagających procesach demokratycznych w kraju, “mentalność” jest słowem-kluczem, które natychmiast pomaga wybrnąć z wszelkich grząskich gruntów. Co zrobić? W końcu wszyscy jesteśmy ułomni. Nie ufamy i nie chcemy zaufać państwu, nie chcemy partycypować, nie interesujemy się. Mamy, jako obywatele, wielkie możliwości, ale tak coś nam w głowach się poprzestawiało, że nie chcemy z nich korzystać – tak można by z grubsza streścić lament publicystów i polityków. Z poziomu większości dyskusji wynikałoby, że jesteśmy krajem idiotów – idiotów w znaczeniu i antycznym, i współczesnym. Jako człowiek o bardziej pozytywnym nastawieniu do rzeczywistości sądzę, że jakkolwiek nie każdy może pretendować do miana potentata intelektualnego, to stanowczo też nie każdy niepartycypujący zasługuje na łatkę idioty.

Nie dalej jak tydzień temu w tekście Partycypować, ale jak? na publica.pl Anna Cymer rozpływała się nad znakomitością Szwajcarów i Duńczyków – przeciwstawiając ich postawy bierności Polaków. Dziwi mnie fakt, że autorka zdecydowała się tekst zacząć tonem polemicznym: “Ale czy nie jesteśmy sami sobie winni, skoro nie korzystamy z prawa do współdecydowania o naszej przestrzeni?”. Dziwi mnie, boć to przecież absolutnie ze wszystkich stron słychać, że to my, obywatele, sami sobie jesteśmy sobie winni. Nic nowego z tego zdania nie wynika. Warto jednak Cymer pochwalić, bo ostatecznie szuka rozwiązań pozytywnych i, podając za przykład rozwiązanie duńskie, zwraca uwagę na kwestię łatwego dostępu do informacji i samej partycypacji. A ta łatwość, jak sądzę, jest kluczem do działań mogących ożywić dzisiejszą demokrację.

Rozważania o “mentalności” Polaków w połączeniu z tekstem Cymer zmotywowały mnie do przeprowadzenia małej próby. Mieszkam tu: Warszawa Śródmieście. Każdy, kto w tych okolicach był, wie, że miejsce to jest od czasów transformacji gigantycznym placem budowy. Dawniej, gdy telefonia komórkowa jeszcze raczkowała, zdarzało się nieraz, że krewni przyjeżdżający z innych części Polski z wizytą często gubili się na Śródmieściu i odnajdowali nasz dom tylko po nazwie ulicy. Tynkowanie bloków mieszkalnych, wyburzanie starych budynków i stawianie nowych potrafiło w dość krótkim czasie całkowicie zmienić wygląd okolicy.

Także i teraz jest tu wiele inwestycji i powstaje wiele budynków, których części istnienie chętnie bym z różnych przyczyn zawetował. Zadałem więc sobie kilka pytań. Czy wiem, że mogę poprzez instytucje państwowe wyrazić swoje zdanie? Tak, wiedziałem, chociaż była to wiedza wynikająca raczej z ogólnego rozumienia zasad funkcjonowania ustroju demokratycznego. Dalej zaczęły się schody. Nie wiedziałem, do której instytucji, do którego urzędu mam się udać? Czy do urzędu miasta? Dzielnicy? Może biuro naczelnego architekta Warszawy? Kto w ogóle jest za co odpowiedzialny? Wreszcie, jeżeli już do odpowiednich władz dotrę, jakie są procedury? Czy mam przygotować jakieś pismo, do kogo ma być skierowane – jaka droga jest najefektywniejsza? Osobiste pismo z rozsądną argumentacją, czy może mniejsza o treść, lepiej petycja? Może lepiej do jakiegoś radnego, może on będzie w stanie skuteczniej pismo czy petycję wykorzystać? Czy prawo gwarantuje, że ktoś się do moich działań ustosunkuje, czy może ja się natrudzę, a tymczasem efekt mojej pracy wyląduje w szufladzie lub koszu na śmieci? Może jedynym skutecznym działaniem, jakie jestem w stanie podjąć, jest zorganizować grupę ludzi i wybijać szyby? Przecież nie jestem górnikiem i bez ceregieli zgarnie mnie policja.

Na ogromną większość pytań odpowiedź jakiej sobie udzieliłem brzmiała: “nie wiem”. Po zmarszczeniu brwi na wzór sokratejski zabrałem się więc do zbierania informacji. Telefon do urzędu miasta nie przyniósł spodziewanego rezultatu: urzędniczka najpierw nie wiedziała, o co mi chodzi, potem wzięła mnie za jednego z tych oszołomów, co to protestują przeciwko wszystkiemu; ostatecznie nie udzieliła mi żadnych konkretnych informacji poza “proszę przyjść w godzinach otwarcia urzędu”. Wreszcie po dłuższym czasie spędzonym w internecie – na stronach rządowych i forach internetowych różnego rodzaju – udało mi się uzyskać i tak dość niejasny obraz całej sprawy.

Skoro więc mnie, osobie o statystycznie ponadprzeciętnym wykształceniu i zdecydowanie statystycznie ponadprzeciętnych umiejętnościach korzystania z Google tyle trudu przysporzyło zgromadzenie tych informacji, to jak można oczekiwać od “przeciętnego obywatela”, że wykaże się jeszcze większą wytrwałością? Nie jesteśmy przecież krajem masochistów. Guzik prawda, że sami sobie jesteśmy winni, winna jest administracja. Winny jest brak informacji i łatwego do niej dostępu, winne jest nadmierne skomplikowanie procesu partycypacyjnego – i winny jest wygodnicki stosunek władz do obywateli. Ile to razy słyszałem, że jednym z cudów życia w wolnym kraju jest możliwość ignorowania spraw publicznych? Pomija się tylko fakt, że im więcej osób z takiej “wolności od” korzysta, tym szybciej taka wolność przestaje być przywilejem, a staje się jedyną możliwą opcją.

Problemem bycia obywatelem tego kraju jest to, że chociaż łatwo się dowiedzieć o grożących nam karach, nikt nie troszczy się o to, żeby nas poinformować o naszych przywilejach. Skromnym wyjątkiem jest okres wyborów parlamentarnych i prezydenckich – ale co z tego, skoro żadna to partycypacja; głosowanie w tych wyborach to absolutne minimum, w którego efekt i tak mało kto wierzy.

Warunkiem zdrowo funkcjonującej demokracji jest uczestnictwo obywatela w procesach na różnych szczeblach jej realizacji – im niższy szczebel, tym większy wpływ obywatela – a władze mają obowiązek obywateli edukować. Jeżeli chcemy, żeby Polacy chętniej partycypowali, to poinformujmy ich w przystępny sposób, jak ta partycypacja powinna wyglądać i jakie narzędzia mają do dyspozycji, ile mogą zdziałać – jestem przekonany, że ożywi to rodzimą sferę publiczną znacznie bardziej niż przebieranie się we Freuda i utyskiwanie na “mentalność” czy wieczne zwalanie winy na PRL, który – chociaż winny, oczywiście, jest – powinien przestać już być zasłoną dymną dla braku realnych działań.

Stworzenie przez władze miejskie czy państwowe oficjalnego portalu internetowego z łatwo dostępnymi informacjami i różnego rodzaju zachętami do współpracy byłoby na pewno bardzo dobrym pierwszym krokiem. Na takiej stronie obywatel dowiedziałby się, na co może wpłynąć, przy pomocy jakiej instytucji i środków. Mógłby zobaczyć efekty innych inicjatyw obywatelskich i przekonać się, że nie jest jedynym, który interesuje się ulepszaniem swojego miasta. Dowiedziałby się gdzie organizowane są konsultacje czy spotkania, mógłby też dowiedzieć się stamtąd o bieżących przetargach lub planowanych przez władze zmianach w jego okolicy. Z promocją takiej strony nie byłoby większego problemu – wystarczy prawdopodobnie jeden list wysłany do osób zameldowanych na danym terenie, ulotki do pobrania w urzędach, może kilka billboardów. Takie rozwiązanie przyniosłoby długofalowe korzyści i byłoby czymś, na czym dałoby się efektywnie budować nowoczesną relację obywatela z władzą; ponadto czytelnicy różnych periodyków z pewnością się ucieszą spadkowym trendem popularności psychoanalityków amatorów.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa