Nie jestem zły na posłów
Po głosowaniu nad ustawami o związkach partnerskich zapanowało słuszne oburzenie. Zarzuty kierowane są w szczególności pod adresem 46 posłów z Platformy Obywatelskiej –rzekomo zdradzili bowiem obywatelskie ideały, które powinny tej partii zdaniem wyborców przyświecać. Oburzenie […]
Po głosowaniu nad ustawami o związkach partnerskich zapanowało słuszne oburzenie. Zarzuty kierowane są w szczególności pod adresem 46 posłów z Platformy Obywatelskiej –rzekomo zdradzili bowiem obywatelskie ideały, które powinny tej partii zdaniem wyborców przyświecać. Oburzenie jest słuszne, a argumenty – zasadne. Nie jestem jednak zły na tych posłów, którzy głosowali za odrzuceniem projektów ustaw lub wstrzymali się od głosu. Jestem zły na siebie, że nie poświęciłem więcej czasu na przekonywaniem konserwatywnych członków PO do innej decyzji.
Liberte.pl zainicjowało akcję wysyłania maili, za pomocą których w 30 sekund mogę wyrazić posłom PO swoją dezaprobatę dla ich postawy. Gdybym był w niedzielę w Warszawie, mógłbym wziąć udział w proteście pod Sejmem i razem z kilkuset innymi osobami wykrzyczeć swoje zdanie. Równie łatwo przychodzi mi polubienie wszystkich krytycznych postów na portalach społecznościowych. Szkoda tylko, że największa energia i uwaga kierowana jest na tę sprawę dopiero wtedy, gdy klamka zapadła. Zastanawiam się, czemu takiego społecznego lobbingu nie udało się wytworzyć wcześniej? Czemu założyłem, że parlamentarzyści partii, na którą oddałem głos, dokonają oczywistych dla mnie wyborów?
Jestem zły na siebie, że nie poświęciłem tej kwestii więcej czasu. Mogę się tłumaczyć, że gdy zajmuję się polityką miejską i kulturalną nie potrafię znaleźć energii na kolejne zagadnienia. 30 sekund na wysłanie maila to co prawda niedużo, ale poważne działania – chodzenie na dyskusje, przekonywanie wahajacych się i budowanie dobrych argumentów – są już bardzo wymagające czasowo. Można się wykręcać, że ustawa o związkach partnerskich jest tylko jedną z wielu kwestii wymagających uwagi. Takich jak niedawna nowelizacja ustawy o zgromadzeniach publicznych czy dostępie do informacji publicznej. W każdym z tych ważnych momentów byłem rozczarowany decyzjami moich reprezentantów i reprezentantek. Już wtedy powinienem był zrozumieć, że sam udział w dyskusji publicznej i manifestowanie swojego zdania nie wystarczy.
Nie mogę tłumaczyć się tylko brakiem czasu. Być może powinienem po prostu wynająć kogoś, kto w moim imieniu wykonałby te dziesiątki spotkań i setki telefonów do osób, które wyborem większej części obywateli podejmują decyzje. Oczywiście nie stać mnie na to. Gdyby jednak każdemu mailowi i polubieniu towarzyszyła złotówka, stać by nas było na profesjonalny społeczny lobbing. W ten sposób można byłoby wesprzeć wszystkie osoby i organizacje, które specjalizują się w danej kwestii i od lat działają na rzecz mądrej zmiany rzeczywistości. Czuję się winny, że nie zrobiłem tego zanim zapadła decyzja. Sprawa związków partnerskich pokazała, że przyjęte przeze mnie hasło „prawdziwa demokracja zaczyna się dzień po wyborach”, odnosi się nie tylko tych, którzy w wyborach zwyciężyli.