Narzędzia partycypacji nie gwarantują partycypacji
Narzędzia partycypacji, jak planowanie partycypacyjne przestrzeni czy budżet obywatelski, mają na celu włączenie mieszkańców miast i gmin w procesy decyzyjne. Narzędzia te nie precyzują jednak, kto dokładnie za ich pomocą ma zostać w te działania […]
Narzędzia partycypacji, jak planowanie partycypacyjne przestrzeni czy budżet obywatelski, mają na celu włączenie mieszkańców miast i gmin w procesy decyzyjne. Narzędzia te nie precyzują jednak, kto dokładnie za ich pomocą ma zostać w te działania włączony. Przyglądając się różnym działaniom partycypacyjnym, które toczą się w polskich miastach, nasuwają się pytania o to, kto jest ich odbiorcą i kto, za ich pośrednictwem, na procesy decyzyjne będzie mieć wpływ.
Spójrzmy na to zagadnienie od strony praktycznej, na dwóch przykładach: planowania przestrzennego miejskiego skweru oraz budżetu partycypacyjnego w mieście. Zacznijmy od skweru. Ludzie mogą mieć różne pomysły na temat jego zagospodarowania. Zależą one od wielu czynników, np. stopnia sprawności i mobilności, wieku, płci, pozycji społecznej i zamożności, wykształcenia. Pomysły te wyrażają również różne potrzeby. Jeśli osoba porusza się na wózku, ważne może być dla niej, np. wybrukowanie alejki, tak, by koła wózka nie zakopywały się w błoto. Dla osób mało mobilnych i starszych istotne mogą być ławki i ich rozmieszczenie – by nie musiały pokonywać naraz zbyt dużych odległości. Inaczej o funkcji skweru będzie myślała matka na urlopie macierzyńskim, która przychodzi tam codziennie, inaczej ojciec dziecka, który bywa na nim raz na tydzień. Status społeczny może decydować o tym, czy osoba posiada wiele alternatyw do spędzania czasu na skwerze, jak ważne jest dla niej to miejsce, ile czasu tam spędza. Dla osób niezamożnych zamontowanie na skwerze mini-siłowni może np. być sposobem na „trzymanie formy” poza klubami sportowymi. Otworzenie tam drogiej kawiarni będzie ich z kolei alienować z tej przestrzeni. Wykształcenie może wpływać na wybory zorientowane np. bardziej estetycznie, a mniej społecznie. Inne są potrzeby w okolicy zamieszkanej przez społeczność, której członkowie są w dużej mierze bezrobotni, inne w dzielnicy małżeństw z małymi dziećmi czy „emeryckiej” – wszystko to wydaje się dość oczywiste.
Co nie jest oczywiste, to odpowiedź na pytanie, czy różnorodność statusów, potrzeb i gustów mieszkańców okolicy skweru zostanie w procesie planowania przestrzennego dostrzeżona i uwzględniona.
Procedura samego planowania może się różnić, ale generalnie zbudowana jest wokół spotkań osób zainteresowanych „losem” skweru. Otrzymały one zaproszenie, na spotkaniach-warsztatach dyskutują swoje pomysły (mogą je czasem konsultować z architektami), na końcu głosują na poszczególne rozwiązania. Nietrudno zgadnąć, że taki styl współpracy jest dość „elitarny”: by chcieć (i potrafić) uczestniczyć, trzeba być aktywnym, mieć pomysły, umieć je „sprzedać”, mieć wolny czas, możliwość na spotkanie dotrzeć (co z osobami z niepełnosprawnościami, starszymi, matkami?). Zatem, na warsztacie z dużym prawdopodobieństwem spotkają się wykształceni, mobilni, zamożni – klasa średnia. Z równie dużym prawdopodobieństwem można założyć, że nie pojawią się osoby starsze, mające problemy z poruszaniem, ubogie, matki małych dzieci, długotrwale bezrobotni. Kto jest nieobecny – nie ma głosu. Zatem to ci pierwsi zdecydują o zagospodarowaniu skweru – takim, które będzie odpowiadało ich potrzebom i stylowi życia.
Kłopot z takim obrotem spraw polega na tym, że te osoby i tak są silnie obecne w przestrzeni publicznej, mają do wyboru różne skwery, z których mogą korzystać, oraz wiele innych alternatyw na spędzanie wolnego czasu. Ich preferencje już i tak, z dużym prawdopodobieństwem, są wyrażane w politykach miasta. Nie można tego powiedzieć o osobach z grup wykluczanych. Ich opinie generalnie są słabo (lub wcale) słyszalne, tak też może stać się i tym razem. Ich opinia na temat tego, jakie ich potrzeby skwer powinien realizować, prawdopodobnie nie zostanie uwzględniona w planie zagospodarowania, mimo że to oni mogą na nim spędzać najwięcej czasu i mieć względem niego specyficzne potrzeby.
Czy o taki efekt partycypacyjnego planowania przestrzeni nam chodzi? Jaką definicję partycypacji możemy przyłożyć do takiego działania?