Nadzieje chińskiego miasta
75 potencjalnie najbardziej dynamicznych miast świata aż 29 znajduje się w Chinach, jednak specyfika chińskiej urbanizacji w niczym nie przypomina tego, z czym mamy do czynienia na Zachodzie. Foreign Policy przedstawiło listę 75 najbardziej dynamicznych […]
75 potencjalnie najbardziej dynamicznych miast świata aż 29 znajduje się w Chinach, jednak specyfika chińskiej urbanizacji w niczym nie przypomina tego, z czym mamy do czynienia na Zachodzie.
Foreign Policy przedstawiło listę 75 najbardziej dynamicznych miast przyszłości, po raz kolejny zwracając uwagę świata na Chiny, których rozwój gospodarczy powstrzymuje świat przed popadnięciem w recesję. Kryzys finansowy na dobre rozgościł się na świecie, zaś największą nadzieją na jego przełamanie okazuje się urbanizacja. Analiza McKinsey Institute pokazuje, że rozwój miast ma dołożyć do rozwoju ekonomicznego 30 trylionów dolarów rocznie już przed 2025. Jednocześnie 65% wzrostu światowego będzie generowane przez 600 największych miast. Jednak te rozbudowujące się mega-miasta to bynajmniej nie są metropolie świata rozwiniętego, a nowe miasta w Azji. Jednocześnie z 75 potencjalnie najbardziej dynamicznych miast świata aż 29 znajduje się w Chinach. Wszystko to ma spowodować wzrost chińskiej klasy średniej o 500 milionów osób – jest to niebagatelny zastrzyk w zakresie budowania globalnego poziomu konsumpcji, który może odwrócić gospodarcze losy świata. Prognozy mają jednak tendencję do niedostrzegania nawet dość wyraźnych rys w poczynionych założeniach.
Historia chińskiej przemiany ostatnich trzydziestu lat, która tak rozpala wyobraźnię ludzi na Zachodzie, to w znacznej mierze właśnie historia urbanizacji. W zeszłym roku po raz pierwszy większość mieszkańców Chin zamieszkiwała miasta, gdy w 1990 roku było to tylko nieco więcej niż jedna czwarta. Tymczasem kolejne 300-400 milionów ludzi ma przenieść się do miast w ciągu najbliższych 15 lat. Jest to skala niespotykana i trudna do ogarnięcia przez zachodni umysł.
Jednak podstawą działania Chińczyków jest planowanie. Kontrola migracji do miast sięga VII wieku p.n.e. i jest oparta na obowiązku meldunkowym zwanym hoku ustanowionym już 2000 lat p.n.e. Hoku jest przypisaniem do miejscowości urodzenia i zamieszkania i jako takie jest mechanizmem dziedzicznym, zaś odstępstwo od niego wymaga zgody władz. Wykorzystanie hoku w XX wieku posłużyło do stworzenia społeczeństwa z podklasą chłopską. Zadaniem chłopów było zapewnienie wyżywienia robotnikom zamieszkującym miasta. Robotnicy zaś cieszyli się znacznie większymi prawami co spowodowało tendencję do przenoszenia się do miast – skutecznie powstrzymywaną poprzez niewydawanie miejskiego hoku. Podczas Rewolucji Kulturalnej zesłanie na wieś było wręcz środkiem represji wobec „elementów niepożądanych”.
Regulując ilość nowych miejskich hoku Partia Komunistyczna reguluje rozwój miast. I zapewnia stały dostęp bardzo taniej i zmotywowanej siły roboczej. Ten nieograniczony niemal rezerwuar zasobów ludzkich to podstawa chińskiej fabryki świata. To z chłopstwa pochodzi 270 milionów nowych mieszkańców miast. Ale ponad 150 milionów z nich jest członkami zupełnie nowej podklasy nazywanej „populacją przepływową”. Są to ludzie, którzy budowali i budują wielkie miasta, ale nie mają prawa się w nich osiedlić nawet jeśli byłoby ich stać na mieszkanie, ani korzystać z ich infrastruktury, ochrony zdrowia, usług publicznych. Paradoksalnie ludzie budujący chińskie miasta stanowią w nich grupę bardziej wykluczoną niż bezdomni w naszych miastach. Mieszkają oni w tymczasowych lokalach i mogą być w każdej chwili relegowani w inne miejsce lub powrotem na wieś. Zasadniczo ponad połowa dotychczasowej migracji może zostać w każdej chwili odwrócona za pomocą jednej politycznej decyzji. Trudno sobie także wyobrazić by 150 milionów ludzi bez żadnych praw miałoby się nagle stać klasą średnią, która konsumując pozwala światowej gospodarce wyjść na prostą.
Licencje na przeprowadzkę do miasta są właśnie pomysłem na kontrolę rozrostu miast i oszałamiająca planowana migracja ponad 20 milionów ludzi rocznie jest tylko cieniem ruchu ludności jaki miałby miejsce gdyby Hoku znieść. Chińczycy tłumaczą, że uwolnienie przepływu populacji spowodowałoby powstanie gigantycznych slumsów podobnych do tych w innych wielkich miast krajów rozwijających się. Trudno odmówić racji temu argumentowi, pozostaje pytanie czy ten cel uświęca zastosowane środki.
Planowanie jednak ma także swoje słabe strony – szeroko znanym ich przejawem są chińskie miasta-widma. Nam miasta takie kojarzą się z opuszczonymi zabudowaniami po tym jak wydarzyła się jakaś gospodarcza lub ekologiczna tragedia. Wstrząsający reportaż pokazujący opustoszałe monumenty Detroit przypomina post-apokaliptyczne wizje i przekonuje, że miasto trwa tylko tak długo, jak długo działają napędzające go procesy ekonomiczne. W Chinach jednak proces ten wygląda odwrotnie – rząd planuje powstanie 20 nowych miast rocznie przez następnych 20 lat – i te miasta powstają niezależnie od tego, czy ma kto w nich mieszkać. Najbardziej znany przykład to miasto Ordos w Mongolii Wewnętrznej. Zaplanowano i wybudowano miasto dla miliona osób, a dziś mieszka tam mniej niż 30 000 ludzi. Porażające zdjęcia pokazują opustoszałe sześciopasmowe arterie i niezamieszkałe wieżowce. Jedyny parking, na którym widać samochody znajduje się przed budynkiem centrali partii. Ordos nie jest jedynym przykładem – mamy jeszcze całe miasta lub ich dzielnice: Chenggong gdzie na zasiedlenie czeka 100 000 mieszkań oraz dwa uniwersytety, Qiandaohu gdzie zbudowano luksusowe wille – kupowane jedynie przez inwestorów, bo nikt ich nie zamieszkuje, Erenhot wybudowany w środku pustyni, Dantu puste już od ponad dekady, Zhengzhou New District, Jiangsu, Changsha, Xinyang, Bayanneao’er i wiele innych. Wybudowano nawet gigantyczne centrum handlowe – widmo puste od 2005 roku. Ostatnio zaś Chiny rozpoczęły eksport miast-widm i zbudowały takie w Angoli – Nova Cidade de Kilamba. Ma w nim mieszkać pół miliona ludzi – na razie mieszkają tam tylko chińscy robotnicy je budujący. Cena mieszkania ma oscylować wokół 100 000 dolarów, kiedy robotnik w Angoli zarabia 2 dolary dziennie. Ten sam problem dotyczy wszystkich tych miast – ceny apartamentów przekraczają możliwości nabywcze potencjalnych członków nowej klasy średniej.
Wygląda na to, że inwestycje infrastrukturalne stały się metodą na utrzymanie wzrostu gospodarczego w czasie kryzysu. Chiny zużywają więcej cementu i żelaza na jednego mieszkańca niż jakiekolwiek państwo w historii. Nie wiadomo czy jest to droga do dobrobytu, czy jednak powtórzy się historia Japonii po dziś dzień zabetonowanej niepotrzebnymi inwestycjami. Władze upierają się, że przy tak masowej emigracji ze wsi nie można czekać z budową aż mieszkańcy się pojawią. Argument ten może wydawać się przekonujący, ale infrastruktura nieużywana przez szereg lat po prostu niszczeje i nadaje się tylko do wyburzenia. Wzrost zatem staje się złudny z punktu widzenia realnej gospodarki, choć do PKB wlicza się dwa razy – raz podczas budowy, drugi raz podczas wyburzenia. Analitycy jednak twierdzą, że bańska na rynku nieruchomości w Chinach może być znacznie większa niż ta w USA, która pękając wywołała kryzys finansowy. Konsekwencje też mogą się okazać bardziej bolesne zwłaszcza, że rządy wyczerpały już wszelkie narzędzia walki z kryzysem – w nowy weszłyby zatem z pustymi rękami.
Jak widać zatem planowa urbanizacja nie musi doprowadzić do rozkwitu klasy średniej. Zbudowane miasta oferują swoją infrastrukturę nielicznym – głównie tym już wcześniej uprzywilejowanym. Koszt mieszkania, nawet w mieście widmie, przekracza budżet nawet średnio sytuowanego Chińczyka, co skutkuje nadpodażą i marnotrawstwem. Aspirujący do klasy konsumentów są zaś za pomocą regulacji utrzymywani w stanie upośledzonym z punktu widzenia ekonomicznego i prawnego. Reforma hoku jest koniecznością, ale jej przeprowadzenie musi wziąć pod uwagę konsekwencje deregulacji w sytuacji gdy dotyczy ona setek milionów. Budowa nowych miast zaś musi opierać się na bardziej racjonalnych przesłankach niż przekonanie, że „jeżeli zbudujemy to mieszkańcy przyjdą”. Inaczej 500 milionów nowych konsumentów pozostanie jedynie widmem kolejnej nietrafionej prognozy.
Miasto to o wiele więcej niż budynki i nawet mieszkający w nich ludzie. Miasto to przede wszystkim wzajemne relacje, aktywność obywateli i jako takie staje się podstawą do powstania i wzrostu w siłę klasy średniej. Tkanka miejska powstaje długo i choć tempo nadrabiania opóźnień infrastrukturalnych przez Chińczyków więc rozwoju tak w zakresie infrastrukturalnym jak demograficznym skutkuje brakiem wytworzenia charakterystycznej tkanki miejskiej. Samo stworzenie miasta i jego rozwój nie muszą mieć nic wspólnego z rozwojem społecznym. Etatystyczne podejście do planowania tego procesu może się wydawać dobrym pomysłem na zarządzanie zmianami jednak każda pomyłka musi odbić się porażającymi konsekwencjami. Trzymajmy kciuki by było ich jak najmniej.