Moc porozumienia
W demokracji bywa tak, że podczas wyborów mamy zazwyczaj większą szansę na zmianę polityków, niż na zmianę realizowanej przez nich polityki. W tegorocznych wyborach samorządowych możemy mieć pewność, że nawet jeżeli nie odsuniemy od władzy […]
W demokracji bywa tak, że podczas wyborów mamy zazwyczaj większą szansę na zmianę polityków, niż na zmianę realizowanej przez nich polityki. W tegorocznych wyborach samorządowych możemy mieć pewność, że nawet jeżeli nie odsuniemy od władzy zasiedziałych już na swoich pozycjach prezydentów i burmistrzów, to ich polityka po tegorocznej kampanii już nigdy nie będzie taka sama. Działania połączonych ruchów miejskich wytworzą presję, której nie będą w stanie oprzeć się nawet takie tuzy jak Ryszard Grobelny, Michał Zaleski czy Jacek Majchrowski.
Po wtorkowym ogłoszeniu powstania Porozumienia Ruchów Miejskich analitycy i komentatorzy zastanawiają się w zasadzie nad dwoma podstawowymi kwestiami: 1) Czy ta inicjatywa ma w ogóle jakiekolwiek szanse polityczne? 2) Co chcą właściwie zaproponować nam ruchy miejskie?
Druga kwestia jest dzisiaj najbardziej istotna. Jest z nią jednak problem. Bo choć w większości członkowie porozumienia są bardzo dobrze przygotowani do dyskusji o mieście, to kontekst wyborczy wymusi uproszczenie ich komunikatów. Łatwo zrobić w takiej sytuacji o jeden krok za dużo i zamiast popularyzowania, zafundować obywatelom pieniactwo i populizm. Możemy jednak mieć pewność, że program, który powstaje w zaangażowanych w jesienne wybory ruchach miejskich, nie jest pisany na kolanie. Potwierdzeniem tego faktu i swoistym znakiem jego wysokiej jakości będzie fakt, że wiele powstały w społecznych głowach propozycji odnajdziemy przeglądając programy tradycyjnych partii czy powoływanych ad-hoc „obywatelskich” komitetów wyborczych. Bzdur przecież kopiować nie będą.

Jan Śpiewak (Warszawa) i Tomasz Leśniak (Kraków) z PRM w „Sygnałach dnia” radiowej Jedynki zarysowali szereg kwestii, które będą istotne w programie Porozumienia. Znalazły się wśród nich nie tylko walka o lepsze prawo wspierające rozwiązywanie najważniejszych problemów naszych miast i wzmocnienie głosu mieszkańców w relacjach z władzą, ale także stworzenie realnej i konstruktywnej alternatywy dla obecnej polityki samorządowej. Śpiewak zauważa, że Hanna Gronkiewicz-Waltz przez ostatnie osiem lat rządziła w stolicy w zasadzie bez żadnej opozycji, która byłaby w stanie wejść w merytoryczną dyskusję o istotnych kierunkach rozwoju polityki miejskiej. Porozumienie chce „końca ery samorządowych dinozaurów” nie dlatego, by koniecznie zająć ich miejsce, ale by przestrzec nas wszystkich przed katastrofą, do której doprowadzić może kontynuacja anachronicznego stylu myślenia o przyszłości miast.
Jest szansa czy jej nie ma?
Czy ta misja ma szanse się powieść? Michał Kolanko w tekście opublikowanym na 300polityka.pl sugeruje, że aktywistom będzie trudno zdobyć mandaty i pozycje prezydentów czy burmistrzów i wskazuje na trzy najważniejsze aspekty tego wyzwania – rolę ordynacji w miastach na prawach powiatu, która może być zabójcza dla małych list, umiejętność przyciągania uwagi mediów i strategię partii, które mogą chcieć rozdrobnić efekt obywatelskości nowej inicjatywy. Profesor Markowski jest z kolei w swoich sądach ostrożny – twierdzi, że Porozumienie nie ma szans na wygraną i w ich zasięgu może być jedynie zdobycie kilku mandatów. Zakłada jednak przy tym, że ten nowy eksperyment „będzie rozwijał się jeszcze kilka lat, zanim odniesie pełny sukces w wyborach samorządowych„. Rafał Romanowski ujmuje natomiast sprawę ostro – „albo mamy do czynienia z zupełnie nową, świeżą jakością i przypomnieniem politykom, do jakich zadań powołali ich wyborcy, albo z czystej krwi populistami odwołującymi się do bliskich każdemu haseł” i zwraca uwagę przede wszystkim na znacznie towarzyszącego tej inicjatywie efektu medialnego. Profesor Rychard przewiduje, że „inicjatywa ma większe szanse na sukces w wyborach, jeśli podczas kampanii przedstawi mieszkańcom program konkretnych rozwiązań, a nie będzie odwoływała się jedynie do apolityczności czy braku zaufania wobec obecnej władzy”. Nastroje podobnie tonuje Karolina Wiśniewska z politykiwarszawskiej.pl: „Wiele wskazuje na to, że nie będzie łatwo. Bowiem poglądy (a raczej przyzwyczajenia) wyborców bywają równie zabetonowane jak scena polityczna”.
Wszystkie te wypowiedzi prowadzą do dwóch wniosków – Porozumienie Ruchów Miejskich zostało dostrzeżone jako siła polityczna, ale komentatorzy mają problem z jej zaklasyfikowaniem. Byłoby pewnie łatwiej, gdyby była to kolejna inicjatywa partyjna, samotny kandydat albo mały komitecik. Można by wówczas łatwo przyłożyć dotychczasowe szablony do nowej sytuacji i jednoznacznie określić stan rzeczy.

W ocenie szans wyborczych wszystko zależy od decyzji o wyborze kryteriów, na podstawie których się je szacuje. Znam ruchy miejskie dokładnie – od pięciu lat obserwuję ich działalność od środka. Mogę więc jasno powiedzieć, że ów „eksperyment” nie zaczyna się dziś. Społecznicy i aktywiści długo szukali sposobów na realizację swoich pomysłów – odnosili w tej dziedzinie tyle samo sukcesów co porażek. Zdarzało się błądzić, ale prędzej czy później następował powrót na właściwe tory. Cztery lata temu w wyborach szlak przecierali społecznicy z Poznania. Eksperci i analitycy sugerowali, że zapowiadało się na akcję w sam raz na 2-3% głosów. Zaskakujące 10% poparcia co prawda nie przełożyło się na mandaty wyborcze, ale i tak stanowiło fantastyczny wynik.
Tym razem może być znacznie lepiej. Oceny realnych szans Porozumienia Ruchów Miejskich formułowane przez powyżej wymienionych publicystów i ekspertów trzeba jednak uznać za przedwczesne. Nie bez znaczenia jest bowiem fakt, że ich analiza zbyt mocno opiera się na dotychczasowych kryteriach myślenia o tym, co ważne w polityce miejskiej.
Idzie nowe
Trzeba pamiętać przy tym, że Porozumienie Ruchów Miejskich będzie rosło. Dzisiaj składa się z sześciu organizacji z sześciu miast. Za tydzień będzie to pewnie dziesięć miast. Pod koniec sierpnia można się spodziewać co najmniej dwudziestu. Niebawem zaś dowiemy się, że dziania Porozumienia wesprą swoim doświadczeniem i energią kolejny eksperci. Wśród nich będą również takie osoby, które niejeden prezydent miasta chętnie widziałby w swoim zespole na kluczowych stanowiskach. Myślę, że będziemy mieli okazję obserwować prawdziwy efekt kuli śniegowej. I to nie tylko dlatego, że sama idea porozumiewania się i wspólnego zabiegania o rozwiązania powszechnych dziś bolączek miejskich jest tak atrakcyjna. Dzisiejsze miasta są naprawdę inne od tych, które znamy sprzed 5 lat, czy dekady albo dwóch.
Zapisane w ustawie o ustroju samorządu terytorialnego zdanie wskazujące na fakt, że wspólnotę samorządową tworzą mieszkańcy, nareszcie zaczyna być prawdziwe. Może i partycypacja przypomina dzisiaj po części zabawę w kotka i myszkę, ale ta zabawa budzi świadomość mieszkańców i ich zainteresowanie merytorycznym wyborem władz miejskich. Będziemy mieli więc do czynienia z coraz większą grupą wymagających wyborców, którzy będą coraz bardziej rzetelniej podejmować decyzje wyborcze. Mogą nadal stanowić zbyt małą grupę, by możliwa stała się wygrana w wyborach prezydenckich czy uzyskanie większości w radzie miasta bądź dzielnicy przez przedstawicieli PRM. Przy sprzyjających okolicznościach może się jednak okazać, że 10 czy 15 procent głosów to realny pułap. Tym bardziej, że polska polityka ostatnich lat lubi zaskakiwać. Nasza mała stabilizacja w postaci PO i PiSu sprawiła, że wśród wyborców rośnie grupa osób, które aktywnie poszukują swojej reprezentacji wśród politycznych Kopciuszków. W ostatnich wyborach parlamentarnych był nią Palikot. Elekcja europejska wyniosła Korwina-Mikkego. Czemu wybory miejskie nie miałyby nam wszystkim przynieść podobnej sytuacji?

Jest to tym bardziej prawdopodobne, że pretendentem nie jest przypadkowa zbieranina kandydatów ani zideologizowany obóz jednego guru. Organizacje tworzące ruchy miejskie w wydaniu PRM to dosyć spójne i konsekwentne zrzeszanie mniej lub bardziej doświadczonych społeczników. Działają razem, bo tak chcą i motywuje ich wspólna troska o przestrzeń do życia. Zajmują się bardzo konkretnymi sprawami – ulicami, parkami, szkołami, instytucjami kultury, zabytkami, itd. Nie są przy tym ruchami tzw. pojedynczej kwestii. Myślę wręcz, że jeżeli wszyscy moglibyśmy się czegoś od ruchów miejskich nauczyć, to właśnie ich międzysektorowego podejścia do zarządzania miastami.
Na naszych oczach rodzi się nie tylko nowy typ organizacji społecznych gotowych do poniesienia politycznej odpowiedzialności za losy wspólnoty samorządowej, ale pojawia się też bardziej zaangażowany i przez to wymagający mieszkaniec. Analiza tych zjawisk w oparciu o stare pojęcia – często zresztą czerpane z zachodnioeuropejskich i amerykańskich podręczników rodem z XX wieku – może się okazać niewystarczająca. Nie twierdzę oczywiście, że musimy nagle przeformułować całą naszą perspektywę. W Porozumieniu Ruchów Miejskich znaleźć można jednak znacznie więcej, niż to co widać w nim na pierwszy rzut oka. Kto by pomyślał w końcu, że swoje sprawozdanie z oficjalnej prezentacji Porozumienia zamieści Super Express?
Jeżeli jednak okaże się, że stare mechanizmy działają najlepiej – wybory wygra świetnie radząca sobie z balansowaniem na granicy społecznego niezadowolenia Platforma Obywatelska, a dla urzędujących obecnie prezydentów i burmistrzów będą one mało ciekawą powtórką z rozrywki – nasze miasta i tak znajdą się w lepszej sytuacji. Rosnący potencjał Porozumienia sprawi bowiem, że w programach wyborczych wszystkich pozostałych kandydatów pojawią się odniesienia wzmacniające pozycję mieszkańców i użytkowników miast. Będziemy więcej mówić o zrównoważonym rozwoju, partycypacji, kulturze, rewitalizacji i przestrzeni publicznej. Będziemy przybliżać sobie problemy i wskazywać potencjalne rozwiązania. Niezorientowani dotychczas w tych kwestiach kandydaci zaczną wertować książki i przeglądać strony internetowe im poświęcone. A póżniej, mam nadzieję, zaczną mówić o tym, o czym ruchy miejskie mówią od co najmniej pięciu lat. Może się wówczas okazać, że chociaż tym razem nie udało się wymienić miejskich polityków, to efektem PRM będzie bardzo istotna zmiana prowadzonej przez ich polityki.