Miłość reformą. Odpowiedź pismu Christianitas
Są takie teksty, które żyją własnym życiem. W przypadku mojego tekstu Cóż po polityce jeśli nie ma się różnić od mszy? z wiosennego numeru „Res Publiki” nie jest inaczej. Właśnie przeczytałem recenzję naszego numeru pióra […]
Po pierwsze tekst, od którego Tomek zaczyna wywód. Powtórzę jeszcze raz. Uprawnionym językiem polityki, na podstawie którego wyborca ostatecznie dokonuje wyboru w głosowaniu, jest język reformy. Nie rozumu przeciwstawionego wierze, ale reformy. Język reformy od języka emocji różni się tym, że zamiast udowadniać, jak bardzo prezes, premier, czy prezydent kochają swój kraj, lub zamiast straszyć swoim konkurentem politycznym jak czartem, powinni zagrać konstytucyjne role. Premier powinien proponować pakiet reform, które pomogą, a przynajmniej nie zaszkodzą. Do nich zaliczyłbym przede wszystkim: reformę szkolnictwa wyższego, która przywróci zachęty do prowadzenia badań, a nie tylko zajęć dydaktycznych, zmianę opresyjnego systemu podatkowego, otwarcie na dygitalizację np. na wzór estoński i doprowadzenie do większej dostępności mieszkań dla młodych ludzi, szczególnie tych, którzy mają dzieci. Tymczasem reformy proponują niezależne ośrodki albo grupy nacisku, czytaj lobbyści. Prezes partii oszalał i organizuje stan wyjątkowy. A prezydent nadal bierze czynny udział w sporze politycznym, wydając decyzje, które ogniskują emocje wokół dwóch partii walczących o własność przestrzeni publicznej na Krakowskim Przedmieściu.
Mój tekst był niczym więcej jak analizą takiego stanu rzeczy. Odwołanie zaś do mszy, które przykuło uwagę Tomka, dotyczy wymiany z dialogu Platona pomiędzy Kaliklesem i Gorgiaszem a Sokratesem, w którym ten ostatni przyrównuje popisy retoryczne polityków do udziału w nabożeństwie. Jeśli polityka nie ma się różnić od takich nabożeństw jak teatralne gesty Kaczyńskich, Putinów, Tusków, odgrywających na słowiańskich szerokich, płaczliwych duszach chocholi taniec emocji, to ja mówię: dosyć! i szukam tych, którzy w polityce chcą innej drogi.
Po drugie cały niemal zeszyt został poświęcony namiętnościom i sprawom publicznym. Piszą tam m.in.: Artur Celiński, otwierając numer, o potrzebie wyważenia, Helena Jędrzejczak o fundamentalnym znaczeniu odruchów serca i moralności, Maciek Gdula o rozróżnieniu między emocjami a namiętnościami w perspektywie dobra wspólnego. Drukujemy tłumaczenie kapitalnego eseju Roberta Jacoba o historii idei współczucia w polityce, a nawet analizę spraw międzynarodowych z użyciem kategorii emocji autorstwa Dominika Moïsi. Oczywiście wszyscy oni piszą o sprawach publicznych, a nie snują neotomistyczne rozważania o roli Boga we mszy świętej. Piszą o tu i teraz, a nie o transcendencji, jedności ducha z ciałem, albo poszukiwaniu źródeł polityczności w teologii. Być może to spłyca oczekiwany przez „Christianitas” wymiar refleksji do wyłącznie świeckiej, republikańskiej w istocie wizji państwa, ale co zrobić, jeśli tym sprawom nikt się nie przygląda, bo wszyscy dali się porwać grze na strunach naszych dusz. Grze o mobilizację wyborców wokół swoich partii.
Po trzecie wreszcie, co do licha skłania autora recenzji do włączenia w nią zabawnego skądinąd eseju, który nie rości sobie ani przez swoją formę literacką, ani nawet popkulturową oprawę, a tym bardziej tytuł prawa do reprezentowania stanowiska redakcji? Cezary Wodziński napisał swój list poparcia, typowo liberalnie nieznośny, niepokorny, zabawny, ironiczny, a momentami wręcz satyryczny i przenikliwy. Został oprawiony przez nas w okładki popkulturowo maoistyczne, bo oto Janusz Palikot, adresat książeczki, zapragnął porwać tłum swoich zwolenników w inną niż PO i PiS stronę, z hasłami niemalże tymi samymi, co w maju 1968 roku. Na zdrowie. Wodziński, a tym bardziej Palikot, nie głoszą w większości nowych, szczególnie na europejskim rynku, idei. Przez podróżujących po świecie Polaków, którzy są świadkami europejskiego skrętu ku populistycznej prawicy, a także populistycznej lewicy Zapatero, Palikot jest postrzegany jako europejski liberał, w dodatku nie antyreligijny, a antyklerykalny. Podkreślam to w czasach, gdy większość katolików ma po dziurki w nosie pychy nieopodatkowanego kleru. To, że jego postulaty budzą emocje, to dobrze. Życzę wszystkim liderom politycznym, by to ich polityczne postulaty, a nie gesty zamiast postulatów, wywoływały przyspieszony rytm serca, były komentowane i ogniskowały debatę publiczną. Anda Rottenberg napisała nie tak dawno w „Dwutygodniku”, że irytują ją dziennikarze urywający po jednym dniu wątki, dający się ponieść emocjom kolejnego newsa. Przecież na tym żerują politycy, organizując akcję „dopalacze” albo „krzyż”, gdy chcą znaleźć się na pierwszych stronach gazet. Przeciw tej jednodniowej „spontaniczności” w polityce protestuję w zeszycie RPN, cytując Wilde’a i Kristola szydzących z takiej strategii stosowanej zarówno w poezji, jak i polityce. Jeśli więc, gdy emocje opadną, pozostaje argument, nagły skok ciśnienia tętniczego, a być może i palpitacja serca, były tego warte. Można o sprawach publicznych dyskutować dalej. Dlatego przygodnym sprzymierzeńcem stał się ruch wokół Janusza Palikota. Jeśli takiego kopernikańskiego w swojej skali przewrotu będzie potrafił dokonać (wychodząc z partii, bądź w niej zostając) Bartosz Arłukowicz albo Ludwik Dorn, to chwała im za to i w równym stopniu będę ich klepał po plecach. Wtedy będziemy mogli pomówić o wyborze między programami. Na razie mówimy o wyborze języka: emocji lub reformy.
Pozostaje mi oczywiście cieszyć się ze wzmianki w „Christianitas”, choć bez przekonania, skoro nasze argumenty zamiast analizy spotykają się z żarliwym atakiem na własne wyobrażenia. Tym bardziej zapraszam do lektury naszego numeru, jako że to jeden z aktualnie najważniejszych tematów dotyczących naszej sfery publicznej.