Migdałki a migracje

– Bezpośrednio moją emigrację spowodowały chore migdałki. A właściwie fakt, że jednak okazały się zdrowe – ocenia 25-letni Mirosław. – Inne bezpośrednie powody wyjazdów to: brak miejsca w przedszkolu dla dziecka, notorycznie psująca się winda […]


– Bezpośrednio moją emigrację spowodowały chore migdałki. A właściwie fakt, że jednak okazały się zdrowe – ocenia 25-letni Mirosław. – Inne bezpośrednie powody wyjazdów to: brak miejsca w przedszkolu dla dziecka, notorycznie psująca się winda w dziesięciopiętrowym bloku, wzrost wywozu śmieci o 500 procent, albo to, że szef w prywatnej firmie nie uznał zwolnienia lekarskiego i kazał stawić się w pracy – dodaje.

Mirosław jest magistrem inżynierem automatyki i robotyki. Ma biegły angielski i francuski. Od trzeciego roku studiów pracował jako programista w spawalnictwie, odbył też kilka szkoleń zawodowych. U Mirka decyzja o wyjeździe z Polski dojrzewała powoli. Można ją podzielić na trzy etapy:

Etap I: studiaEtap II: szukanie pracyEtap III: praca

Etap I: studia

Na szóstym semestrze wyjechałem na wymianę studencką do Danii. Podczas pierwszych zajęć okazało się, że nawet porządnie lutownicy nie umiem trzymać. To dla automatyka tak, jakby anglista nie umiał odmienić to be przez osoby. W Polsce przez jeden semestr teorii sterowania – bardzo ważnego przedmiotu – wyprowadzaliśmy wzory. W Kopenhadze na pierwszych zajęciach usłyszałem: nie ma sensu wyprowadzać, my was nauczymy tego używać w praktyce! Albo weźmy taki robot mobilny (jest to urządzenie zdolne do samodzielnego poruszania się w terenie wykorzystywane np. w badaniach powierzchni Księżyca – przyp. KK). Każdy Duńczyk umie zaprojektować i skonstruować go od zera. Dla mnie to był szok, od nas nigdy nie wymagano takich rzeczy. Wtedy, pamiętam, po raz pierwszy miałem taką myśl, czy by tam nie zostać… – ocenia Mirosław.

Etap II: szukanie pracy

Dziewięć miesięcy szukałem pracy. Miałem pecha, gdyż obroniłem się w terminie i złożyłem legitymację, tak więc żadne biuro karier studenckich nie chciało ze mną rozmawiać. Jak się mówi, że w Polsce jest praca to ja się z tym zgadzam, od zaraz mogłem na przykład spełniać się w zawodzie barmana albo budowlańca. Firmy przyjmowały mnie na okres próbny i w dniu, kiedy miałem podpisywać umowę, okazywało się, że nie jestem potrzebny. Wysyłałem CV, telefonowałem, czasem osobiście dowiadywałem się o stan rekrutacji. Na ostatnie rozmowy kwalifikacyjne do Wrocławia i Torunia jechałem już na stopa – opowiada Mirek.

Etap III: praca

Praca pierwsza: tragedia.

Niby czas pracy od 7 do 15 ale faktycznie pracownicy przychodzili na 9, kawka, herbatka. Jak widzieli, że szef się może w zakładzie zjawić to trochę tam porobili. Szefostwo pracowało w gabinetach z dwie godziny. Potem szli na halę, wyciągali wiatrówkę i strzelali do puszek po drugiej stronie.

Praca druga: jeszcze większa tragedia.

Firma zajmowała się modernizacją tramwajów i miała siedzibę w zabytkowej zajezdni. Niby sympatycznie, ale jak były mrozy minus siedemnaście to tam było około zera – i to tylko dzięki temu, że zdemontowali nagrzewnicę z tramwajów i ją odpalili. Moim zadaniem było naprawianie czarnych skrzynek i silników, co oznaczało zastępowanie zepsutych części elementami z innych zepsutych urządzeń. Czasami były takie dni, że tylko czyściłem silniki albo rozkładałem je i składałem by udawać, że coś robię. Szybko wezbrała we mnie energia i stwierdziłem, że znów trzeba się wynosić.

Praca trzecia: wymarzona.

Zaprosili mnie na rozmowę; poszło fatalnie. Rekrutujący swoimi uwagami spowodowali spadek mojej samooceny o sto punktów. Przechwalali się swoją wiedzą i umiejętnościami i teraz już wiem, że to dlatego, że były one wyjątkowo małe. No ale następnego dnia zadzwonili, że mnie przyjęli.

Tutaj zaczyna się problem migdałków oraz koniec cierpliwości Mirka. Podczas rutynowych badań w Centrum Medycznym lekarz orzecznik stwierdził, że ma on ropne migdałki, więc… wystawił trwałą niezdolność do wykonywania zawodu automatyka. – Mówię do tego lekarza: Panie, to co teraz ja mam zrobić, na rentę mam iść? – wspomina. – Panie, odpowiada mi, ja się na tym nie znam, a tu jest napisane (pokazuje mi jakiś zeszycik) że pan nie może wykonywać zawodu automatyka z chorymi migdałkami. No niestety – dodaje.

Mirek postanowił szybko usunąć migdałki i ponownie poddać się rutynowym badaniom. Po tygodniu przyjęto go do szpitala, po czterech dniach leżenia zbadano i stwierdzono, że migdałki są zdrowe. – Ten kraj już mnie zaczął nużyć, naprawdę. Całkowicie zdrowy zamiast pracować leżałem w szpitalu i seriale o miłości oglądałem – mówi.

Mirek jeszcze dwa tygodnie chodził od drzwi do drzwi, by załatwić swoją sprawę. W końcu stracił cierpliwość i głośno powiedział, co o tym wszystkim myśli. Na korytarzu, ze zdrowymi migdałkami, po miesiącu walki dostał orzeczenie o zdolności do wykonywania zawodu. – Jeśli komuś źle życzysz, to życz mu załatwienia czegoś w polskiej administracji, albo służbie zdrowia – mówi Mirek.

To wtedy, podczas batalii o zdolność do wykonywania zawodu wściekły usiadł przed komputerem i odpowiedział na kilkanaście ofert pracy zagranicznych firm. Odpowie kilka z nich, w tym duńska, której ofertę przyjmie.

Póki co rozpoczyna pracę w wymarzonej fabryce czekolady w Wielkopolsce. – Musiałem podpisać: że nie mam dzieci, że nie będę dorabiał w innej firmie, że jeśli do mnie zadzwonią, to mam się stawić w ciągu godziny. Raz faktycznie musiałem przyjechać w nocy, jak była burza i zalewało zakład. Ale płacili – w porównaniu z innymi pracodawcami – dość dobrze, a praca teoretycznie dawała duże możliwości rozwoju. No i miałem robić coś zgodnego z moim wykształceniem.

Okazało się, że Mirek nie tylko musi znać się na programowaniu urządzeń produkujących czekoladę, ale musi znać niemal cały proces technologiczny. Mechanicy robili pracę elektryków, elektrycy mechaników, a operatorzy nie mogli ruszać właściwie niczego. Jak zarząd chciał zamówić jakąś część to przekazywał jemu telefon, bo sami nie potrafili powiedzieć, o co im chodzi. – Przychodzi część, oczywiście nie jest ona oryginalna i potem się dziwią, że nic nie działa – mówi Mirek.

Po kilku miesiącach pracy na nocnej zmianie wydarzył się śmiertelny wypadek. Jeden z mechaników, doświadczony człowiek, który kilkanaście lat pracował przy budowie wieżowców w Niemczech, spadł z drabiny z kilku metrów. – Znałem go, czasem dojeżdżałem z nim do pracy. Zawinił brak jakichkolwiek zabezpieczeń, uprzęży, szelek, brak kasków, BHP ograniczało się do tego, że z ukrycia robią pracownikom zdjęcia, by potem wystawić naganę – ocenia Mirosław. – Bardzo źle się w tym zakładzie poczułem. Bardzo źle się w tym kraju poczułem – dodaje.

W tym czasie zadzwoniła duńska firma i zaprosiła Mirka do Kopenhagi na rozmowę. Już podpisał z nimi kontrakt, od sierpnia zaczyna pracę w elektrowni w Brazylii. Jeśli się sprawdzi, zostanie przerzucony do Senegalu, gdzie realizowany będzie projekt budowy elektrowni słonecznej. […]

Tekst w całości ukazał sie w roczniku Niemieckiego Instytutu Spraw Polskich w Darmstadt “Jahrbuch Polen 2010 Migration” (Harrasowitz Verlag)www.deutsches-polen-institut.de

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa