Miejska ekologia wizualna
Walczymy o czyste środowisko naturalne, dbamy o nasz słuch walcząc z hałasem, ale nadal niewiele uwagi poświęcamy wizualnemu aspektowi otoczenia, w którym żyjemy. Czy da się walczyć z zanieczyszczeniem środowiska wizualnego? Tak, w dodatku dzięki […]
Walczymy o czyste środowisko naturalne, dbamy o nasz słuch walcząc z hałasem, ale nadal niewiele uwagi poświęcamy wizualnemu aspektowi otoczenia, w którym żyjemy. Czy da się walczyć z zanieczyszczeniem środowiska wizualnego? Tak, w dodatku dzięki mieszkańcom Sao Paulo wiemy, że walkę tę można wygrać.
Zanieczyszczenie środowiska wizualnego to….
Termin visual pollution (zanieczyszczenie środowiska wizualnego) był mi znany na długo przed podróżą do Nowego Jorku. Jednak nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak potężną ingerencją w jakość naszej przestrzeni życiowej są reklamy, dopóki nie stanęłam na Times Square. Myślę, że nie zdawało sobie z tego sprawy również wielu turystów, którzy podobnie do mnie postanowili zobaczyć, jak w rzeczywistości wyglądają spectaculars – neonowe reklamy ogromnych rozmiarów i jumbotrons – wielkoformatowe telewizory, używane pierwotnie podczas imprez sportowych, na których pojawiają się przekazy marketingowe. Stojąc na środku placu prawie nie zwracałam uwagi na nadmiar ludzi wokół mnie, który zazwyczaj wywołuje chęć natychmiastowego opuszczenia zatłoczonego miejsca. Tym, co wywoływało we mnie dyskomfort i motywowało do szybkiej ucieczki, były wszechobecne neonowe reklamy, drażniące oczy kolorem i światłem.
Chaotyczne zestawienie słów i nazw, które nie układały się w całość, poczucie braku wolnej przestrzeni i świadomość bycia osaczonym przez marketingowe przekazy to zapewne doświadczenie znane również mieszkańcom oraz turystom odwiedzającym Hong Kong, Londyn i wiele innych metropolii. Polskie visual pollution ma charakter specyficzny – nie jest skumulowane w jednym miejscu, mniej w nim neonów – więcej szarości, ale zawiera odpowiednią dawkę seksizmu (tu akurat niedaleko nam do innych państw).
…Graffiti?
Jednak powierzchnie reklamowe od lat mają się dobrze, zarówno w Polsce, jak i za granicą. Głównym oskarżonym w sprawie zanieczyszczania miejskiej przestrzeni wizualnej zostało graffiti. W 1995 roku Robert Giuliani stworzył grupę operacyjną Anti-Graffiti Task Force, która miała zajmować się przestępczością wymierzoną w jakość życia nowojorczyków, a dokładniej w jakość ich przestrzeni wizualnej. W kolejnych latach tworzono w Nowym Jorku i innych stanach prawo zakazujące sprzedaży puszek z farbą i nakładające wysokie kary pieniężne na grafficiarzy.
W Europie dbałość o przestrzeń wizualną miasta również skupia się głównie na wyeliminowaniu z niej graffiti. Rezolucja Parlamentu Europejskiego w sprawie strategii tematycznej w sprawie środowiska miejskiego z 2006 roku zakłada, że główne problemy związane z przestrzenią życiową mieszkańców miast to brud, śmieci, graffiti, odchody zwierzęce i nadmierny hałas. Problem nadmiernej reklamy został przez europejskich parlamentarzystów pominięty. Nie tylko zresztą przez nich. Walka z grafficiarzami jest „prosta” – trzeba tylko odpowiednią liczbę strażników miejskich wysłać do odpowiednich miejsc na nocne patrole i „problem” „rozwiązany”. Kwestia tego, czy rzeczywiście graffiti to problem i czy w związku z tym w ogóle należy go rozwiązywać, nie jest dla wielu tak oczywista. To jednak nie jest najistotniejsze – proces eliminowania graffiti z przestrzeni miasta jest nigdy niekończącą się, ale stosunkowo łatwą pracą. Przede wszystkim dlatego, że nie ma silnego lobby wspierającego twórczość grafficiarzy.
Zupełnie inaczej wygląda sytuacja z twórcami wielkopowierzchniowych reklam. Oni posiadają wieloczynnikowy zintegrowany system wsparcia – od reklamodawców, przez miejskich urzędników, po właścicieli budynków, chcących zarobić na użyczeniu powierzchni pod reklamę. Nie dziwi w tym kontekście coraz częstsze zaangażowanie artystów ulicy w działalność reklamową – cóż za komfort pracy twórczej!