MENCWEL: Społeczeństwo obywatelskie w polskiej tradycji
Społeczeństwo rozproszone łatwo podlega manipulacjom, a właściwe mu państwo równie łatwo z demokratycznego przeradza się w autorytarne - Andrzej Mencwel w rozmowie z Piotrem Górskim
Obchodzimy stulecie odzyskania niepodległości. 1918 to również rok śmierci Edwarda Abramowskiego, jednego z tych myślicieli, którzy w polskiej tradycji odznaczyli się refleksją o tym, co dziś nazywamy społeczeństwem obywatelskim. Wystarczy wspomnieć zainteresowanie jego twórczością w czasach Solidarności. Dziś ponownie można zauważyć pewien ferment intelektualny wokół jego dzieła. Czy to tylko wynik okrągłej rocznicy śmierci, czy kryje się za tym coś bardziej aktualnego?
W moim przypadku to się nie łączy bezpośrednio. Abramowskim zajmowałem się od lat 80., nie tylko dlatego, że przypominano go czasach w Solidarności, a zajmując się Stanisławem Brzozowskim musiałem pytać o relacje obu tych wybitnych nowoczesnych myślicieli. Główny impuls był jednak historyczno-polityczny. Po stanie wojennym rozkładający się, stalinowski z pochodzenia etatyzm skłaniał do zastanawiania się, na czym opierają się egzystencje społeczeństw. Abramowski jest jednym z najważniejszych myślicieli w skali powszechnej, a nie tylko Polski, który chwyta tę kwestię w jej pierwiastkowej postaci.
W obliczu gigantycznego pasma przemian, z którym sobie nie radzimy, związanego z rewolucją komunikacyjną, Internetem i jego następstwami, znowu pojawiają się pytania: czym jest ta elementarna więź międzyludzka i na czym ma polegać, aby była owocna. Z tej racji Abramowski nadal jest ważny oraz inspirujący.
To pytania również o społeczeństwo obywatelskie. Jaka jest jego rola?
Najlepiej przywołać tu rozmowę Cezarego Baryki z Szymonem Gajowcem z Przedwiośnia Żeromskiego, odbytą w cieniu portretów tzw. „warszawiaków”. Z całą mocą pojawia się w niej dylemat, który jest dylematem samego Żeromskiego oraz naszym. Gajowiec, wskazując głównie na Abramowskiego, stwierdza, że działając za caratu, „stworzyliśmy doskonałe społeczeństwo” (cytuję z pamięci) – półjawną, półtajną, wieloszczeblową, wielofunkcyjną sieć, jakbyśmy dziś powiedzieli, społeczeństwa obywatelskiego, choć w zaborze rosyjskim jej członkowie nie posiadali praw obywatelskich (w pruskim było inaczej).
Po odzyskaniu własnego państwa, gdy formalnie wszyscy stali się jego obywatelami, pojawiło się pytanie, czy w związku z tym to wcześniejsze doświadczenie jest jeszcze do czegoś potrzebne? W 1905 r. Abramowski ogłaszał program Zmowa powszechna przeciw rządowi, ale chodziło o zaborczy rząd carski. Szymon Gajowiec odpowiedział, że to doświadczenie we własnym państwie pozostaje już tylko wspomnieniem.
Żeromski, co potwierdza jego publicystyka (Organizacja inteligencji zawodowej, Początek świata pracy) nie był tak zdecydowany, jak jego bohater. My wiemy dziś, że „tworzenie doskonałego społeczeństwa” jest zawsze nieodzowne. Nie dlatego, by tworzyć konspirację przeciwko państwu oficjalnemu, „spisek powszechny przeciw rządowi”, lecz dlatego, że społeczeństwa istniejące są dalekie od doskonałości. Jeśli społeczeństwo nie jest wypełnione wielokomórkową siecią powiązań i wzajemnej pomocy, to grozi mu anomia, czyli rozpad.
Społeczeństwo rozproszone łatwo podlega manipulacjom, a właściwe mu państwo równie łatwo z demokratycznego przeradza się w autorytarne.
Tocqueville także uważał, że do ochrony człowieka przeciwko państwu potrzebne są stowarzyszenia pośredniczące.
Chodzi o rozwiązanie dwóch problemów. Po pierwsze, wszechwładza państwa jest groźna sama przez się, może ono wkraczać w dowolnym momencie i w dowolną sferę naszego życia. Opór i przeciwdziałanie jest więc ochroną przed wszechmocą państwa, zresztą destrukcyjną dla niego samego. To motyw negatywny. Drugi powód wiąże się z tym, że nie możemy istnieć, jeśli się nie stowarzyszamy. To motyw pozytywny, szczególnie ważny w społeczeństwach nowoczesnych – zatomizowanych, zracjonalizowanych, skalkulowanych.
Wręcz egzystencjalny.
Bardzo wyraźny u Abramowskiego. Człowiek jest z istoty swojej bytem związanym.
Czy chodzi tu o dowolne relacje, dzięki którym tworzymy grupę osób, na przykład idąc wspólnie na piwo, czy raczej o celowe zrzeszanie się, powiedzmy na rzecz pomocy ubogim czy chorym? A może kluczowe są działania na rzecz spraw publicznych?
Każde zrzeszenie jest lepsze od anomii i atomizacji. Choć jestem zwolennikiem samopomocy, a nie dobroczynności, to nie potępiam żadnych akcji charytatywnych. Mogę nie być zwolennikiem Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce, w szczególności jego dominacji i wkraczania w zbytnią symbiozę z władzami państwa, ale będę ostatnim, który będzie potępiał Caritas, skoro pełni on swoją misję. A rozgrywanie Caritasu przeciw działaniom Owsiaka jest czymś więcej niż głupotą polityczną. Jest społeczną ślepotą. To jeden poziom tej kwestii.
Drugi, bardziej esencjonalnie właściwy Abramowskiemu oraz innym myślicielom i praktykom kooperatyzmu i spółdzielczości, wiąże się z przyjęciem perspektywy antykapitalistycznej oraz kulturowo-ideowej.
Co oznacza w tym przypadku antykapitalizm?
Zdaniem Abramowskiego kapitalizm, którego był on wnikliwym krytykiem, powoduje maksymalizację rywalizacji. Jeśli chcemy, by nie doprowadziło to do wzajemnej eliminacji i „walki wszystkich ze wszystkimi”, musimy koniecznie tworzyć ogniwa i płaszczyzny kooperacji. Ale autor Etyki a rewolucji wcześnie, jeszcze przed początkiem XX w., dostrzegł również niebezpieczeństwo totalitaryzmu w ówczesnych programach rewolucyjnych. Można powiedzieć, że dokonał krytyki bolszewizmu, zanim ten się narodził. Stąd jego orientacja reformistyczna i mikrosocjologiczna, jak byśmy dziś powiedzieli.
Trzeba, w każdym ogniwie międzyludzkim, uczyć się współdziałania i współpracy, nie w celu osiągania określonych profitów, ale po to, aby społeczeństwo doskonaliło się w swoich komórkach i nie przekształcało się w „hordę pierwotną”, jak wówczas pisano. Choć wierzono również, że spółdzielnie są bardziej efektywne od spółek.
Jak rozumieć więc wymiar kulturowo-ideowy stowarzyszania?
Przywołam Marię Dąbrowską, pisarkę bliższą mi od teoretyków i praktyków spółdzielczości okresu międzywojennego. Była ona związana z tym mocno atakowanym w latach 30. nurtem ideowym. W 1938 r. wydała broszurę Ręce w uścisku, w której broniła spółdzielczości jako trzeciej perspektywy cywilizacyjnej, lepszej od komunizmu i faszyzmu – dwóch totalitaryzmów, których jeszcze tak nie nazywano.
Trzeba pamiętać, że w Polsce fascynacja ówczesnym Związkiem Radzieckim była znaczna, podobnie jak faszyzmem włoskim i nazizmem niemieckim. Znajdowaliśmy się w kleszczach dwóch potężnych rzeczywistości kulturowo-ideowych. To była autentyczna groźba intelektualno-społeczna, której zapobiegać miała wszechstronna kooperacja społeczna.
Mówimy o spółdzielczości nie w kontekście ekonomicznym, z czym dziś najczęściej nam się kojarzy, lecz społecznym.
Tak, kształtującej relacje międzyludzkie.
Cały wywiad przeczytasz w 231 numerze Res Publiki Nowej „Społeczeństwo obywatelskie – regeneracja”, który jest do nabycia wyłącznie w naszej księgarni internetowej.
Andrzej Mencwel – historyk kultury polskiej, profesor w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego