MAZUR-RAFAŁ: Nietolerancja i mowa nienawiści w polskiej polityce

W programie żadnej partii nie znalazłam akapitu o tym, że mowa nienawiści jest zagrożeniem i należy z nią coś zrobić, by nie dzielić dalej Polaków.


Piotr Górski: Czy podczas kampanii wyborczej w przestrzeni publicznej było dużo mowy nienawiści? Raport powyborczy OBWE wspomina, że była obecna nietolerancja.

Monika Mazur-Rafał: W moim odczuciu dużo. Ocena zależy od tego, czy rozgraniczamy mowę nienawiści od hejtu politycznego. Mowa nienawiści jest trudna do uchwycenia, nie ma łatwej i przystępnej definicji zapadającej w pamięć. Są podejścia prawne, które podkreślają, że są to wszelkie formy wypowiedzi, a więc nie tylko słowa, ale także formy wizualne, takie jak chociażby memy będące efektem nietolerancji, nienawiści rasowej, antysemityzmu. Przejawia się agresywnym etnocentryzmem, nacjonalizmem, dyskryminacją i wrogością wobec osób np. o pochodzeniu imigranckim, którym przypisuje się zmierzanie do podważenia porządku demokratycznego, spoistości kulturowej i pluralizmu. Tak definiowana mowa nienawiści przez Komitet Ministrów Rady Europy nie zapada w pamięć.

W praktyce, aby rozpoznać mowę nienawiści, trzeba sprawdzić, czy jest kierowana do osób i grup z powodu ich tożsamości – np. pochodzenia z mniejszości etnicznej czy rasowej, orientacji seksualnej, czy bycia osobami z niepełnosprawnościami. Obok tej przesłanki tożsamościowej w przypadku mowy nienawiści ważny jest cel. Chodzi o przestraszenie lub poniżenie człowieka, o jego dehumanizację, chęć doprowadzenia do tego, by żył poza nawiasem życia społecznego, był wykluczony.

Nietolerancja musi łączyć się z mową nienawiści?

Są to zjawiska wzajemnie powiązane, przy czym osoba stosująca mowę nienawiści zwykle jest nietolerancyjna, zaś nie każda osoba nietolerancyjna musi posługiwać się mową nienawiści.

A co z hejtem?

W debacie publicznej hejt i mowę nienawiści często utożsamiamy i mieszamy. Hejt to uogólniona forma wyrażania niechęci, która też ma negatywne cele. Z jednej strony dochodzi do wyrzucenia negatywnych emocji hejtera, wyprowadzenia z równowagi adresata treści, przedstawienia go w możliwie niekorzystnym świetle. Nie zawsze jednak dochodzi do dehumanizacji i brakuje przesłanek tożsamościowych.

Zobacz numer magazynu internetowego pt. Czas przyszły nienawistny.

W niektórych sytuacjach oba zjawiska występują razem. Jedno zdanie może zawierać jednocześnie hejt i mowę nienawiści, dlatego czasami ciężko je rozróżnić. To zadanie prawników. Niestety w Polsce rzadko reagujemy, a jeśli reagujemy, to organa ścigania nie podejmują tych spraw, zamrażają je lub prowadzą bardzo opieszale. Nawet jeśli sytuacja udokumentowana jest dobrze. Takie informacje przekazują organizacje zajmujące się wspieraniem ofiar.

Czy podczas kampanii dużo było zgłoszeń?

Mnie szczególnie interesowały kwestie, które tworzyły kontekst społeczny kampanii i były przedstawiane w mediach. Tylko w lecie było kilka takich wydarzeń. Odbyło się kilka Marszów Równości w różnych polskich miastach. Dla osób, dla których demokracja i prawa człowieka w Polsce są ważne, trudną do przyjęcia sytuacją była kampania w mediach przeciwko osobom nieheteronormatywnym. Była prowadzona na skalę i z intensywnością dotychczas bez precedensu. Z drugiej strony dla osób wierzących trudna do przyjęcia była informacja o parodiowaniu mszy świętej na marszach.

W ostatnich dniach kampanii w TVP pojawił się film dokumentalny Inwazja.

Również w ostatnim tygodniu kampanii Jacek Pająk, startujący z listy Koalicji Obywatelskiej, zamieścił film w konwencji gry komputerowej, w której strzela się co prawda do problemów wygenerowanych przez PiS, ale pokazanych przez osoby. Oglądając go, miało się wrażenie mierzenia do przeciwników politycznych, niejako formy zachęty do fizycznej eliminacji.
To byli przeciwnicy polityczni, nie opierało się to na tożsamościach, które klasycznie wchodzą do definicji mowy nienawiści, o której mówiliśmy na początku. Jednocześnie podżeganie do takiej przemocy jest wstrząsające i zasługuje na zauważenie, potępienie i sprzeciw.

W świętokrzyskim na pozór zwykły akt wandalizmu – zniszczenie bilboardów, materiałów kampanijnych kandydatów Koalicji Obywatelskiej – został dokonany w taki sposób, by poprzez odcięcie głów czy połamanie postaci przypominał przestępstwo na postaciach z tektury. Te przykłady pokazują, jak ważny jest wydźwięk oraz chęć wywołania określonych emocji.

Mowa nienawiści nie występuje w próżni. Nie jest tak, że gdy polityk, chcąc wygrać, stosuje ostry język podczas kampanii, zaś tuż po niej przestanie lub w najlepszym przypadku przeprosi, to wszystko będzie w porządku. Słowa mają moc. I wpływają na ludzi.

Nie tylko słowa. Jak wcześniej wspomniałaś, także obrazy. Może nawet one silniej.

Może powiem w ten sposób – komunikaty mają moc, zaszczepiają ziarna w umysłach, które potem kiełkują u innych osób. Tematem mowy nienawiści zajmuję się od 2014 r., ale przeszły mnie dreszcze, gdy przeczytałam, że na Marsz Równości w Lublinie małżeństwo przyniosło bomby własnej roboty. Na szczęście stosowne służby udaremniły próbę detonacji i nikomu się nic nie stało. To mocny przykład tego, jak komunikaty mają potem przełożenie na rzeczywistość. Konsekwencją jest też zmiana sposobu, w jaki dyskutujemy.

Głośny był też przypadek akcji „Nie świruj, idź na wybory”. Miała ona janusowe oblicze. Z jednej strony osoby z niepełnosprawnościami mogły poczuć się dotknięte, zareagował na nie również Rzecznik Praw Obywatelskich, Adam Bodnar, z drugiej była bardzo silna reakcja społeczna spełniająca funkcję edukacyjną. W szczególności, że potępiano takie zachowania w środowiskach częściej mających skłonność do niezwracania uwagi na tego typu akty lub też, świadomie czy też nie, używania ich. W tym przypadku pojawiło się oburzenie, które dotarło do osób, do których by nie dotarło, gdyby płynęło z innych ust, inne osoby by reagowały i sprawa dotyczyłaby innej sytuacji.

Życzyłabym sobie, byśmy mieli świadomość, że gdy mówię „nie świruj”, to odnosi się to do świra, czyli potocznego określenia opisującego osobę z niepełnosprawnością intelektualną. Ale żeby mieć taką refleksję, na ogół trzeba mieć kontakt z takimi osobami albo wiedzę, by wykonać wysiłek, wznieść się ponad zwyczaj językowy.

Podobnie rzecz się ma w przypadku słów „cyganić” czy „pożydzić”. Jednych oburzają, inni uważają, że ponieważ jest w języku, to dlaczego mielibyśmy ich nie używać. Język jest bytem dynamicznym, rozwija się wraz z nami, nie ma nic złego, że świadomie dokonujemy pewnych transformacji. Nawet jeśli założymy, że intencje twórców tej kampanii były inne, że miała to być oddolna kampania przełamująca ton nudnych spotów, luźna i zabawna, to trudno odejść od ocen moralnych działania na rzecz zmiany kosztem osób, które są najbardziej poszkodowane w naszym społeczeństwie.

Najwięcej kontrowersji wzbudził spot Wojciecha Pszoniaka, który utożsamił świrowanie z osobami z niepełnosprawnościami intelektualnymi. Były również inne, w jednym chłopak stawał na rękach na śmietniku. Językoznawca, Jerzy Bralczyk, odbierał to hasło jako radę, by się nie wygłupiać. Argumentował, że świrowanie jest domeną ludzi normalnych, pokazujących swoją ekscentryczność, mających jej świadomość, choć zaznaczał jednocześnie, że to było złe hasło, gdyż powinniśmy unikać w takich kampaniach słów, które można interpretować negatywnie.

Ale nawet tu pojawia się określenie „głupi”, a wiadomo, kto jest głupi. Mamy ubogi zasób słów w naszym języku na takie sytuacje, a te, które mamy, są dyskryminujące wobec jakiegoś środowiska, których przedstawiciele czy przedstawicielki dostają niejako rykoszetem. Jeśli uwzględnimy zakres chorób związanych ze zdrowiem psychicznym, których liczba według Światowej Organizacji Zdrowia rośnie, to musimy dokonać refleksji, że przełamywanie stereotypów kosztem innych nie jest drogą do celu.

Przypadki takie jak ta akcja bardziej szkodzą czy pomagają w uwrażliwianiu społeczeństwa?

Ciekawe było to, że na kampanię zareagowało środowisko, które wcześnie podczas protestu osób z niepełnosprawnościami używało języka dyskryminującego wobec tych osób. Wydaje mi się, że zagrała tutaj dynamika ostatniej prostej kampanii wyborczej i tropienia wszelkich wpadek drugiej strony. Niemniej jednak dla mnie najważniejszą kwestią jest uznanie, że co prawda z różną częstotliwością i natężeniem, jednak wielu polityków z różnych partii używa mowy nienawiści jako narzędzia komunikacji, co sami wyborcy oceniają przez pryzmat swoich sympatii i antypatii, a kwestią kluczową dla demokracji jest zadbanie, by w debacie publicznej było takich sytuacji jak najmniej.

Bywa, że osoby z niepełnosprawnościami są wykorzystywane dość instrumentalnie, nie pochylamy się nad ich sytuacją, chociażby w wymiarze warstwy językowej. Wyniki wyborów pokazują, że może być coraz trudniej. Już pojawiają się wypowiedzi nowych posłów, którzy bardzo chętnie szermują określeniami typu „głupi”, „kretyn”, „idiotka”. Można być pewnym, że prym będzie wiódł tu Janusz Korwin-Mikke i częściej będą się takie wypowiedzi pojawiały ze strony osób związanych z Konfederacją. Przynajmniej w mediach. Znaleźliśmy się więc w trudnym momencie.

Jako społeczeństwo obywatelskie powinniśmy być czujni i reagować na takie sytuacje, sprzeciwiać się ich występowaniu, a przede wszystkim poważnie je traktować, a nie umniejszać czy usprawiedliwiać. Faktem jest, że trzech czołowych antysemitów RP dostało mandat, a tym samym dostało też immunitet. Najprawdopodobniej nie zmienią nagle swoich „poglądów” politycznych, gdyż od lat znani są z tego typu wypowiedzi.

Jest też kwestia odpowiedzialności mediów. Jak pokazywać te poglądy, by ich nie eksponować nadmiernie, nie utrwalać społecznie i nie propagować? Jednocześnie bez zaprezentowania nie ma napiętnowania. I to jest pułapka, w której się znajdujemy.

Jak zatem reagować w takich sytuacjach? Te osoby mają teraz legitymizację społeczną i to jest ich atut, którym będą grali. Media w obawie przed posądzeniem o stronniczość będą ich zapewne zapraszać. Dodatkowo te osoby oraz ich wypowiedzi mogą przyciągać odbiorców. W sieci możemy znaleźć mnóstwo wykładów, filmików z wypowiedziami tych polityków. Teraz będzie jeszcze łatwiej dotrzeć do takich treści.

Społeczeństwo obywatelskie i organizacje pozarządowe powinni reagować zawsze, dawać temu sprzeciw, ponieważ milczenie też jest przyzwoleniem. W ramach Unii Europejskiej od maja 2016 r. funkcjonuje tzw. Code of Conduct, w ramach którego firmy takie jak Facebook, Microsoft, Twitter i YouTube uzgodniły sposoby reagowania na nielegalne treści. Od tamtej pory do tego grona dołączyło więcej firm i regularnie prowadzony jest monitoring efektywności zwalczania mowy nienawiści w sieci, który pokazuje, że coraz więcej nielegalnych treści w coraz krótszym czasie jest ściągana.

Ponadto mamy organy ścigania i nawet jeśli mamy nie najlepszą opinię o ich działaniach w takich przypadkach, to mamy obywatelski obowiązek, by je zgłaszać. To nie jest takie trudne.

Czarnym scenariuszem jest przyzwolenie, by język łamania praw człowieka stał się nową normą, a to jest długoterminowa konsekwencja wszechobecnej mowy nienawiści. Coraz bardziej się do niej przyzwyczajamy i w związku z tym przestaje nas już razić. A to z kolei prowadzi nas do nowych podziałów społecznych.

Do walki z mową nienawiści w sieci próbuje się zaprzęgać również algorytmy. Podaje się, że przy ich pomocy jej wykrywalność na Facebooku jest na poziomie 38% i znacznie odstaje od wykrywalności fejkowych kont, spamu czy treści terrorystycznych.

Informatycy, z którymi rozmawiałam, twierdzą, że są już możliwości pozwalające algorytmom odczytywać intencje. Jest więc możliwe przeszukiwanie Internetu i wyłapywanie komunikatów zawierających mowę nienawiści. Oznacza to jednak głębszą ingerencję w sieć, co prowadzi w sposób automatyczny do kwestii wolności słowa i konieczności wyważenia dwóch wartości – bezpieczeństwa wszystkich w oparciu o przestrzeganie praw człowieka i wolności słowa.

Obawy wzbudza w nas, że algorytmy mogą być „nadgorliwe”, bo chyba nie to, że ewentualne przestępstwa byłyby bardzo szybko wyłapywane, a wpisy usuwane niemal natychmiast lub niedopuszczane do publikacji. Choć w takiej sytuacji rodzi się pytanie, co z karą, czy powinna być wymierzana np. za próbę publikacji takich treści? Pewnie prawnicy za pewien czas będą musieli odpowiedzieć na takie pytanie. Ostatnio staram się porównywać przestrzeń publiczną w Internecie i przestrzeń publiczną w świecie realnym. Czy jeżeli są zakazy niszczenia mienia lub głoszenia pewnych haseł w realu, to zabiera nam to wolność? Dlaczego jeśli nie traktujemy pewnych ograniczeń, takich jak np. zakaz parkowania samochodu w dowolnym miejscu, jako nastawania na naszą wolność, to w Internecie podchodzimy do tej kwestii inaczej? Czy osoba, która wypisuje na ścianie „Żydzi do gazu”, odpowiada tylko za niszczenie mienia, czy również za podżeganie do przemocy? Czy w tym drugim przypadku różni się to od takiego samego komentarzu na „wallu” na Facebooku?

Bardzo się cieszę, że zadajesz to pytanie. Dla dzisiejszych nastolatków nie ma rozgraniczenia między światem realnym i wirtualnym. Ten podział się zaciera, w mojej głowie jeszcze funkcjonuje i pewnie wśród osób ze starszych generacji też.

Jeśli mamy pewne mechanizmy ochrony praw człowieka w realnym świecie (na chwilę na marginesie zostawmy kwestię, czy one działają, czy nie), to funkcjonując w sieci ewidentnie brakuje nam takich standardów. Jako społeczeństwo obywatelskie, jako media mamy obowiązek, żeby te standardy wypracować. Tak jak w przypadku wypracowywania systemu ochrony praw człowieka, to się nie zadziało w jednym kroku. Niestety, trzeba było doświadczeń wojen, ludobójstw, żeby wytworzyła się masa krytyczna ludzi, by wspólnie pracować nad standardami do zaakceptowania na arenie międzynarodowej. Nie było to łatwe.

Opory były duże. W takich sytuacjach przypomina mi się walka Rafała Lemkina o konwencję o zapobieganiu i karaniu zbrodni ludobójstwa, konieczność wyłączenia z objęcia nią choćby grup politycznych, o co mocno zabiegał Związek Radziecki. Inne państwa również widziały zagrożenia w tym zapisie, choć początkowo zagłosowano za wprowadzeniem takiego punktu do projektu.

Obecnie mamy dobrze przeanalizowane niebezpieczeństwa związane z funkcjonowaniem Internetu. Po kampanii wyborczej w Stanach Zjednoczonych wiemy, jak obce siły mogą destabilizować sytuację polityczną w innym kraju i że to jest potężna broń. Jako państwa i społeczeństwa jesteśmy obecnie bezbronni. Jeśli nie wyposażymy siebie oraz naszych dzieci w kompetencje, możemy być narażeni na treści, które mogą nas psychicznie destabilizować.

Ale niebezpieczeństwo płynie również z wewnątrz społeczeństwa.

Większość sił politycznych, przynajmniej incydentalnie, traktuje mowę nienawiści i hejt jako metodę dojścia do zwycięstwa. Dla mnie jest symptomatyczne, że w programie żadnej partii nie znalazłam chociaż akapitu o tym, że mowa nienawiści w skali społecznej jest zagrożeniem i należy z nią coś zrobić, by nie dzielić dalej Polaków. W interesie nas wszystkich, ale także klasy politycznej, jest zmniejszenie podziałów.

Nad czym powinni pracować nowo wybrani posłowie?

W polskim systemie prawnym nie ma definicji mowy nienawiści i to się w obecnej kadencji Sejmu raczej nie zmieni.

Jest potrzebna?

Głosy są podzielone, ale ważny jest skutek, by wszystkie grupy, których mowa nienawiści może dotyczyć, były objęte ochroną – wszyscy jesteśmy równi i jesteśmy objęci zakazem dyskryminacji. Natomiast osoby ze względu na niepełnosprawność, płeć, orientację psychoseksualną nie są objęte taką ochroną. Częściowo Kodeks pracy reguluje te sprawy, natomiast w Kodeksie karnym w art. 256 i art. 257 mowa jest tylko o przynależności rasowej, etnicznej, religijnej i bezwyznaniowości.

Mam nadzieję, że w nowym składzie Sejmu i Senatu znajdą się jednak osoby, które będą działać w kierunku zmian, nawet jeśli okaże się to nie do końca możliwe.

Oprócz wymiaru prawnego ważny może okazać się przykład płynący od polityków. O negatywnych wzorcach już wspomnieliśmy. Czy mogą być jakieś pozytywne, zmierzające do zmniejszania podziałów?

Na każdym spoczywa odpowiedzialność – za reagowanie lub nieużywanie mowy nienawiści. Musimy odpowiedzieć, czy chcemy kontynuować obecny scenariusz, czy zweryfikować swoje zachowania. Wiem, brzmi to trochę jak naiwność polityczna, ale funkcjonujemy w społeczeństwie, mamy dzieci, które przesiąkają wzorcami. Potrzebna jest edukacja antydyskryminacyjna umożliwiająca kontakt z członkiem czy członkinią mniejszości, by dekonstruować stereotypy i uprzedzenia, które wszyscy w jakimś stopniu mamy, ale również rozmawiać o lękach. To naturalne, że obawiamy się kogoś, kogo nie znamy, mamy o nim sprzeczne informacje czy fake newsy.

Zmieniając to, moglibyśmy wprowadzić więcej przestrzeni do dialogu i porozumienia.

Lęk, obawy czy nawet niechęć opierają się na emocjach. Próba przekonywania osób, które je odczuwają, z poziomu racjonalnych argumentów ma raczej nikłe szanse powodzenia.

Są nieskuteczne.

Potrzebna więc jest praca na emocjach? Co prawda politycy i komentatorzy dbają o to, by ich nie brakowało, ale nie na tym przepracowanie polega.

Nie ma obecnie na to miejsca, nawet w polskiej szkole. Morderstwo prezydenta Pawła Adamowicza było szokiem, ale niestety nie przyczyniło się do wprowadzenia systemowej zmiany. Edukacja antydyskryminacyjna, edukacja na rzecz empatii czy edukacja na rzecz godności wciąż nie odbywa się na skalę powszechną w szkole.

A co z większością obywateli, którzy czasy szkoły mają już za sobą?

W szkole mamy dostęp do osób reprezentujących szerokie spektrum poglądów, które dzieci wynoszą z domów. Są również na etapie, kiedy zmiana jest jeszcze bardziej możliwa. Nie zawsze jest wykonalna, ale jest możliwa.

W przypadku edukacji dorosłych, chociażby prowadzonej przez organizacje pozarządowe, niestety w znacznej mierze trafia się do osób przekonanych. Na wydarzenia i akcje przychodzą głównie ci przekonani. Oczywiście organizacje starają się wyjść poza swoją bańkę, ale ich działanie projektowe jest ograniczone czasowo oraz dostępnymi zasobami.

To może warto poszukiwać miejsc, gdzie spotykają się osoby o bardzo różnych poglądach, takich powszechnych w praktyce?

W ramach pracy naszej Fundacji opracowaliśmy cieszącą się dużym zainteresowaniem serię interaktywnych książeczek O Żydach i Żydówkach, O uchodźcach i uchodźczyniach oraz O osobach z niepełnosprawnością i staraliśmy się zainteresować niezainteresowanych. Zaraz po spaleniu kukły żyda we Wrocławiu temat stał się na tyle polityczny, że dyrektorzy szkół z obawy przed reakcjami władz i rodziców zaprzestali zapraszać organizacje pozarządowe, by uczyły o przeciwdziałaniu antysemityzmowi. Dzięki temu oraz współpracy z Fundacją Rozwoju Społeczeństwa Informacyjnego rozwinęliśmy współpracę z bibliotekarkami i bibliotekarzami na skalę ogólnopolską. Ponad 100 bibliotek się zgłosiło, by przeprowadzić serię warsztatów, i w ciągu miesiąca przeszkoliliśmy ponad 1250 uczniów i uczennic. W mniejszych miejscowościach biblioteki często odgrywają rolę lokalnych centrów kultury. Osoby w nich pracujące czują misję społeczną, a są niezależne np. od kuratoriów oświaty, co pozwala im swobodniej działać.

Z kolei dzięki współpracy z Centrum Komunikacji m.st. Warszawy i Warszawskiego Centrum Innowacji Edukacyjnych i Społecznych z książeczką O uchodźcach i uchodźczyniach trafiliśmy do warszawskich szkół, zwłaszcza tych, w których uczą się dzieci cudzoziemskie i uchodźcy. Temat ten swego czasu w Polsce budził ogromne emocje, w debacie aż roiło się od fake newsów, dlatego tak ważne dla nas było, by młodzież miała dostęp do faktów i informacji opracowanych w przystępny sposób.

Lekcją, którą my wynieśliśmy z tych działań, było przekonanie, że w atmosferze napięcia społecznego i polaryzacji należy dyskutować o opiniach, lękach i obawach ludzi, nie można od nich uciekać, ale trudno polemizować z faktami.

Monika Mazur-Rafał – współzałożycielka Fundacji Humanity in Action Polska, jej prezeska i dyrektorka.

Fot. Timothy Vogel via Flickr (CC BY-NC 2.0)

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa