Marsz Równości idzie dalej

19 listopada przeszedł ulicami Poznania Marsz Równości, wieńcząc Dni Równości i Tolerancji. Organizowany od siedmiu lat Marsz stał się już zjawiskiem znanym, a nawet mainstreamowym, jednakże wciąż spotyka się z atakami i przemocą. Co więcej, […]


19 listopada przeszedł ulicami Poznania Marsz Równości, wieńcząc Dni Równości i Tolerancji. Organizowany od siedmiu lat Marsz stał się już zjawiskiem znanym, a nawet mainstreamowym, jednakże wciąż spotyka się z atakami i przemocą. Co więcej, rosnąca akceptacja Marszu łączy się z eskalacją agresji ze strony jego przeciwników.

Marsz Równości, fot. by Lechosław Lerczak, dzięki uprzejmości Stowarzyszenia My Poznaniacy

To hasło – Marsz Równości idzie dalej – żywe jest od pierwszej próby Marszu w 2004 roku. Wtedy to kamienie i petardy poznańskich kiboli zmusiły policję do zatrzymania legalnie zgłoszonego Marszu ze względów bezpieczeństwa przed Centrum Kultury Zamek, skąd wyruszył – po przejściu na drugą stronę ulicy Św. Marcin. Niebezpieczeństwo było realne, napastnicy zniszczyli radiowóz i samochód telewizji. Rok później Marsz otrzymał zakaz od prezydenta Grobelnego (sojusznika PO), podtrzymany przez wojewodę Nowakowskiego (SLD) i pobłogosławiony przez PiS i LPR. Chodził więc w kółko po deptaku pod Starym Browarem, obrzucany gradem jaj, pomidorów i obelg, nie mogąc „iść dalej” na Stary Rynek, otoczony przez zmasowane oddziały policyjnej prewencji. W końcu policja dostała kategoryczny nakaz i przeniosła siłą ogół uczestników Marszu na komisariaty. Reakcją na tę pacyfikację były solidarnościowe marsze tydzień później – w 17 miastach Polski. Tak się zaczynała IV RP w listopadzie 2005 r.

Dopiero trzeci Marsz, w 2006 roku, „poszedł dalej”, aż doszedł do celu – na plac Wolności. Niewątpliwie przyczyniły się do tego wyroki najpierw WSA, a potem NSA rozbijające w pył argumenty na rzecz antyobywatelskich kombinacji władz lokalnych, samorządowych i państwowych, które Marszu zakazywały. Było też pokrewne jakby orzeczenia trybunału w Strasburgu w sprawie warszawskiej Parady Równości, a Trybunał Konstytucyjny uchylił wprowadzone przez SLD do kodeksu drogowego przepisy zrównujące manifestację uliczną z imprezą komercyjną, co praktycznie czyniło te pierwsze niemożliwymi.

Tak więc od 2006 roku nie tylko Marsz Równości, ale wszelkie inne marsze mogły przemieszczać się po Poznaniu praktycznie bez przeszkód. Był nawet taki tydzień, że odbyło się ich cztery: w obronie zapłodnionej ludzkiej komórki jajowej (zwanej często nadmiarowo dzieckiem poczętym) organizowany przez duszpasterstwo; służb mundurowych o podwyżki (klawisze, policja, straż pożarna, graniczna i celnicy); uczniów VIII LO w obronie budynku szkoły przeciw arcybiskupowi i magistratowi oraz ekologów w obronie zwierząt i drzew.

Jednak tylko Marsz Równości nieprzerwanie od 6 lat „idzie dalej” otoczony szczelnie przez dwie-trzy kompanie policyjnej prewencji, drużynę kawalerii policyjnej na koniach, pluton wspaniałych psów bojowych i specjalistyczne pojazdy na kołach (armatki wodne itd.). Do tego roku realnego zagrożenia nie było widać, poza rytualnymi pyskówkami z niektórymi radnymi prawicy i pomrukiwaniem kurii arcybiskupiej. Dlatego zmasowanie sił policyjnych wokół Marszu bywa odbierane jako komunikat polityczny władz: oto wzbudzacie swoją demonstracją taką odrazę i wrogość „normalnych” mieszkańców Poznania, że gdyby nie tak szczelna (i kosztowna) ochrona policyjna, to bogobojni poznaniacy roznieśliby was na strzępy w okamgnieniu.

Władze tego nigdy wprost nie wyartykułowały. Jednak od samego początku organizowania Marszu w 2004 r. ogół poznańskich elit dystansował się od niego, przyjmując postawę wrogą i nieprzejednaną. Z pojedynczymi, acz znaczącymi wyjątkami. Nigdy elity nie potępiły fizycznej agresji wobec uczestników Marszu, natomiast potępienie w drugą stronę płynęło niemal zewsząd: od kurii biskupiej (generalnie milczącej na temat skandalu z ekscesami seksualnymi arcybiskupa Paetza czy o planach eksmisji do kontenerów), ze strony rady miasta (która na początku 2005 r. przyjęła z inicjatyw Marcina Libickiego stanowisko wzywające prezydenta do zakazywania po wsze czasy Marszu Równości). Nawet liberalna „Gazeta Wyborcza” dowodziła w 2005 roku, że to organizatorzy Marszu Równości byli winni akcji policji. Kombatanci poznańskiego Czerwca ’56 chcieli w 2006 r. własnymi ciałami zablokować haniebny dostęp „zboczeńców” do miejsca zbiórki na pl. Mickiewicza, gdzie stoi pomnik Czerwca. A pierwszy kibol Poznania, prezydent Grobelny nie mógł przecież potępić napaści kiboli na Marsz Równości (w tym roku też tego nie zrobił) skoro publicznie bronił ich chuligańskich ekscesów, np. podczas meczu Lecha w Bydgoszczy wiosną tego roku.

Marsz tegoroczny przyniósł pewien przygnębiający paradoks: eskalację agresji wbrew rosnącej akceptacji Marszu. Przestał on już być ekspresją postaw niszowych, właściwie przeszedł do społeczno-politycznego mainstreamu. Być może jakimś odpryskiem takiego stanu rzeczy była nieobecność na tegorocznym Marszu, pierwsza od lat, środowiska radykalnej lewicy z Rozbratu i Federacji Anarchistycznej z bębniarską sambą. Rozmaite sondaże pokazują, że duża część poznaniaków (na poziomie 50% i więcej) akceptuje fakt, że Marsz Równości jest co roku w Poznaniu organizowany, część nie ma zdania a duża mniejszość jest przeciw, ale biernie. Stoi za tym zapewne szereg powodów, przede wszystkim brak jakichkolwiek prawnych wątpliwości co do tego, że Marsz nie narusza prawa. Działa przyzwyczajenie i oswojenie plus kilkuletnia praca nad postawami społecznymi, między innymi podczas Dni Równości i Tolerancji organizowanych rokrocznie w okolicy 16 listopada – Międzynarodowego Dnia Tolerancji. Wybór Roberta Biedronia i Anny Grodzkiej do Sejmu to nowe jakości zmieniające dla wielu poziom odniesienia ich postaw wobec mniejszości LGTB. W tym roku po raz pierwszy w Marszu wzięli udział radni miejscy z SLD i PO.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa