Malczak: Pragmatyzm to wciąż polityczna tożsamość Brytyjczyków – polemika
Lewicowo-liberalne elity Europy w panice traktują pragmatyczne podejście brytyjczyków w ostatnich wyborach jako nagłą niechęć do wielkich idei w polityce. Nic bardziej mylnego
Lewicowo-liberalne elity Europy mylą wyborcze sukcesy populistów z “tożsamościowym zwrotem” w społeczeństwie. W panice traktują pragmatyczne podejście wyborców jako nagłą niechęć do wielkich idei w polityce. Nigdzie to błędne myślenie nie jest tak oczywiste jak przy okazji ostatnich wyborów w Wielkiej Brytanii. Popełnianie tego błędu równa się też znaczącemu przecenianiu szans na wyjście Brytyjczyków z Unii Europejskiej.
Z komentarzem Jakuba Wencla dotyczącym wyborów lokalnych w Wielkiej Brytanii polemizuje Adam Malczak.
Zeszłotygodniowe wybory lokalne w Zjednoczonym Królestwie były pierwszym powszechnym głosowaniem po ubiegłorocznej reelekcji Torysów Davida Camerona i jednocześnie ostatnim przeglądem siły brytyjskich partii politycznych przed zaplanowanym na 23 czerwca referendum ws. członkostwa Wielkiej Brytanii w UE.
W internetowym wydaniu Res Publiki Nowej Jakub Wencel, podsumowując wyniki wyborczego starcia, stwierdził iż potwierdzają one ogólnoeuropejską tendencję coraz bardziej wyraźnego artykułowania się polityki “tożsamościowej” kosztem polityki “idei” czy “programu”. Pierwszym błędem – charakterystycznym dla obecnych europejskich liberałów – jest więc przypisywanie zwykłemu populizowi rangi “tożsamościowego” przewrotu. Autor wspiera tę tęzę wskazując na trzecie z rzędu zwycięstwo Szkockiej Partii Narodowej (SNP) w wyborach do lokalnego parlamentu w Edynburgu i rozczarowujący wynik Partii Pracy która zdobyła tam mniej mandatów niż Torysi – dla których zresztą lewicująca Szkocja nigdy nie była przyjaznym terytorium.
Czy pod podszewką każdej demokracji ukrywa się przemoc? O tym nowy numer Res Publiki. Kup już teraz w naszej internetowej księgarni.
Większość nagłówków po majowych wyborach zdominował Sadiq Khan – laburzystowski poseł i nowy mer Londynu, sojusznik lidera Partii Pracy Jeremy’ego Corbyna oraz “pierwszy muzułmanim na stanowisku burmistrza europejskiej stolicy”. Poza sensacjonizmem wokół wyznania Khana należy szybko odsunąć na bok niektóre poważniejsze, choć równie alarmistyczne analizy. Mówienie o jakimkolwiek “tożsamościowym” – czy raczej populistycznym – zwrocie w brytyjskiej polityce może brzmieć efektownie, ale jest chybione. Co więcej, to właśnie ostatnie wyniki lokalnych wyborów w Wielkiej Brytanii prowadzą nas do uspokojającego wniosku, iż tożsamość brytyjskiej polityki – gdzie wyborcy racjonalnie i bardziej przewidywalnie identyfikują się z głównymi siłami politycznymi a system wyborczy ogranicza siłę skrajnych ruchów – ma się świetnie i daje nadzieję, że Brytyjczycy opowiedzą się za pozostaniem w Unii.
To prawda, że Szkocka Partia Narodowa pozostaje wciąż przykładem zaskakującego sukcesu politycznego. Z marginalnej nacjonalistycznej partii stała się siłą samodzielnie rządzącą północną częścią Zjednoczonego Królestwa, zyskując w ostatnich wyborach parlamentarnych 50 nowych posłów w Westminsterze. Łącząc swój niepodległościowy postulat z klasycznym programem socjalnym, nacjonalności zdołali doprowadzić szkocką Partię Pracy do stanu agonii. Nie powinno to jednak odwracać uwagi od twardych, wyborczych faktów. W kluczowej dla swojego raison d’etre sprawie, czyli separacji Szkocji od Zjednoczonego Królestwa, SNP zanotowała w 2014 roku prestiżową porażkę – różnicą blisko 400 tysięcy głosów wyborcy opowiedzieli się za podtrzymaniem unii z Anglią. Pomimo silnie “tożsamościowo” nacechowanej kampanii przedreferendalnej przeważyły racjonalne argumenty ekonomiczne dotyczące m.in. miejsc pracy, waluty, upadku przemysłu, utrudnień w handlu i spadku przychodów z turystyki.
Po ubiegłotygodniowych wyborach szkoccy nacjonaliści pod wodzą Nicoli Sturgeon świętowali zasłużone zwycięstwo – zdobyli 63 mandaty w 129-osobowym parlamencie regionalnym. Nie było to jednak zwycięstwo totalne – stracili bowiem uzyskaną w poprzedniej kadencji samodzielną większość. Wyniki wskazują, że Szkoci zamiast ślepo wspierać partię wynoszącą “tożsamość” na sztandary będą ją rozliczać z realizacji konkretnych postulatów wyborczych. Między innymi dlatego SNP – pomimo liczbowo większej liczby głosów niż w 2011 roku – straciła 6 posłów.
Tymczasem skompromitowana anglocentryzmem i brakiem progresywnego, pozytywnego programu szkocka Partia Pracy – której to SNP w dużej mierze wyrwała lewicowych wyborców – zanotowała jeden z najgorszych wyników w lokalnych wyborach w historii. Spadając na 3. miejsce przegrała nawet za znienawidzonymi na północy Torysami. Szkoccy Konserwatyści (którzy podwoili stan posiadania) zawdzięczają swój niespodziewany sukces charyzmatycznej liderce Ruth Davidson, konsekwentnie budowanej alternatywie programowej dla socjalnej polityki SNP oraz spójnemu ideowemu przekazowi Davida Camerona.
Tym bardziej chybione jest mówienie o “tożsamościowym zwrocie” w brytyjskiej polityce w kontekście zwycięstwa Sadiqa Khana w Londynie. Wynikało one w równej mierze z prezentacji czytelnego i ambitnego programu jak i odrzucenia przez elektorat tożsamości jako dopuszczalnego elementu kampanii (tak w lewicowej Szkocji, jak i bardziej liberalnym Londynie). Zrozumieli to też w końcu sami Konserwatyści: po ogłoszeniu wyników większość wypowiadających się w mediach przedstawicieli partii krytykowała sztab swojego kandydata Zaca Goldsmitha za szkodliwe próby łączenia Khana z islamskimi ekstremistami.
Wyniki londyńskich wyborów dowodzą, że w Wielkiej Brytanii polityka “tożsamościowa” przynosi efekt odwrotny do zamierzonego. To także jasna sugestia, że Partia Pracy pod wodzą Jeremy’ego Corbyna może wychodzić poza swój twardy elektorat, jeśli będzie prezentować konkretną, ideową ofertę programową. W przypadku Sadiqa Khana było to rozwiązanie rosnącego kryzysu mieszkaniowego i zamrożenie podwyżek cen biletów komunikacji miejskiej. To też sygnał dla przedstawicieli Labour w Szkocji – próby naśladowania “tożsamościowej” retoryki SNP to droga donikąd.
Już za nieco ponad miesiąc Brytyjczycy ponownie pójdą do urn, stając przed zdecydowanie istotniejszym “tożsamościowym” wyborem: pozostać częścią Unii Europejskiej czy powrócić do polityki życzliwego wyspiarskiego sąsiedztwa z pogrążoną w kryzysie kontynentalną Europą. Ryzyko Brexitu i jego konsekwencje często analizowane są razem z serią innych wybuchów populizmu – nominacją Donalda Trumpa, sukcesami wyborczymi Podemosu w Hiszpanii, Frontu Narodowego we Francji i innymi wydarzeniami które jeszcze kilka lat temu wydawały się nam czystą fantazją.
Jednak to, co wyróżnia sytuację brytyjską to silna demokracja z tradycjami, kulturą polityczną i deliberującym społeczeństwem, które nie ucieka od tematów trudnych, a zamiast tego je weryfikuje, wymagając od polityków ideowo spójnych propozycji programowych. Wciąż obecny racjonalizm i pragmatyzm elektoratu brytyjskiego chroni go przed popadaniem w ekstremizmy – w przeciwieństwie do innych europejskich systemów politycznych, które tak bardzo broniły się przed rewizją, że do parlamentów musiały zacząć wpuszczać komików.
Myśląc więc o Wielkiej Brytanii pozbądźmy się uczucia rosnącej paniki. Jedynym racjonalnym rozwiązaniem, które mogą podjąć Brytyjczycy w czerwcowym referendum jest głos za pozostaniem w Unii.
fot. Jeff Djevdet | Flickr