Magma Ruchów Miejskich
I stało się! Jest nas dwa razy więcej niż rok temu, jesteśmy jeszcze bardziej merytoryczni i mamy cztery razy więcej energii. Artur Celiński (Res Publica Nowa, DNA Miasta) jeszcze w kongresową niedzielę zasugerował, żebyśmy wszyscy przeprowadzili […]
I stało się! Jest nas dwa razy więcej niż rok temu, jesteśmy jeszcze bardziej merytoryczni i mamy cztery razy więcej energii. Artur Celiński (Res Publica Nowa, DNA Miasta) jeszcze w kongresową niedzielę zasugerował, żebyśmy wszyscy przeprowadzili się do jednego miasta, zrobili z niego najfajniejsze miejsce na świecie a potem rozmnażali się przez pączkowanie. Muszę przyznać, że coś w tym jest – a zwłaszcza w pączkowaniu.
Miejski think tank
W ogóle słowo “fajnie” chyba najtrafniej oddaje atmosferę Kongresu. I wcale nie jest banalne. Grupa zajmująca się polityką przestrzenną rozpoczęła przygotowane przez siebie komentarze do Założeń Krajowej Polityki Miejskiej od zdania (odtwarzam z pamięci): “Fajnie, że władze zauważyły, że mamy w Polsce miasta”. Po czym przeczytano kilkanaście niezwykle merytorycznych uwag i propozycji bardzo konkretnych rozwiązań legislacyjnych i strategicznych. To jest właśnie kwintesencja ducha Kongresu: umiemy już mówić językiem urzędników, prawników i legislatorów, ale nie zatraciliśmy do tego oddolnej werwy, energii obywatelskiej i braku zadęcia. Katarzyna Szczepańska (Komitet Inicjatyw Lokalnych Wrzeszcz), jedna z moderatorek, tak podsumowała pracę grupy przestrzennej: „Praca z Wami, jak i cały Kongres była dla mnie niezwykłym doświadczeniem. Przez moment znaleźliśmy się w świecie, gdzie ludzie są mili i życzliwi, nastawieni zadaniowo, niezwykle konstruktywni, a przede wszystkim o ogromnym potencjale intelektualnym. Nie dziwi więc, że osiągnęliśmy sukces”. Nic dodać nic ująć.
Nasz potencjał intelektualny jest chyba w tej chwili najważniejszy. Staliśmy się de facto największym w Polsce i na pewno w regionie Europy Środkowo-Wschodniej think tankiem miejskim. Mamy już swoje pismo: dwumiesięcznik „Miasta.” Mamy swoje strony internetowe, jesteśmy obecni w mediach, rozmawiają z nami i słuchają nas urbaniści, architekci, dziennikarze, czytają o naszych działaniach mieszkańcy. Dostrzegają nas już też politycy na szczeblu centralnym. Tak pisze poseł Michał Szczerba, „Po dwóch latach działalności ruchów miejskich nie trzeba już nikomu tłumaczyć, czym one są i po co działają. Warto jednak przypomnieć, że to przede wszystkim bardzo liczna grupa miejskich aktywistów, którym udało się przekroczyć swoje partykularne interesy i skoncentrować się na tym, co będzie dobre nie tylko dla nich, ale wszystkich miejskich obywateli.” Można jedynie przypomnieć, że wielu z nas działa dłużej niż dwa lata. Ale faktycznie przez ostatni czas jesteśmy bardziej widoczni i to dzięki nam „kwestia miejska” zaistniała w polskiej debacie publicznej.
Najfajniejsze miasto na świecie już powstaje w naszych głowach. Na przykład jednym z wątków na grupie rewitalizacyjnej była dyskusja o różnicy między dobrą a złą mobilnością przestrzenną w miastach. Na razie przeprowadzanie się z jednego miejsca do drugiego jest, bardziej lub mniej bezpośrednio, związane z procesem gentryfikacji (to również dotyczy wyprowadzania się na suburbia, gdyż obniża to wartość obszarów śródmiejskich). Mamy więc opozycję między mobilnością gentryfikacyjną a oporem wobec niej, który w dużej mierze polega na obronie praw „starych” mieszkańców i w pewnym sensie zamrożeniu status quo. Czy możliwa jest mobilność przestrzenna w miastach która nie jest jednocześnie gentryfikacją? Wydaje mi się, że jest. Podobnie zdaje się myśleć grupa rewitalizacyjna. I sam fakt, że nasz horyzont myślowy wykracza już poza teraźniejszość, poza to, co dzieje się tu i teraz, że mamy już pomysły jak chcielibyśmy urządzić miasto według naszych własnych zasad jest niezwykle cenny i obiecujący.
W czasie, gdy wszyscy zachwycali się rzekomym „boomem” urbanizacyjnym ostatnich kilku lat (rzekomym, gdyż w perspektywie historycznej jest on porównywalny do okresu „stagnacji” gomułkowskiej), kiedy politycy z prawa i lewa, a za nimi publicyści, pokładali nadzieje na modernizację kraju dzięki organizacji Mistrzostw Europy w piłce nożnej, kiedy polska debata publiczna obracała się wokół tematów w dużej mierze symbolicznych i zastępczych, my mówiliśmy językiem „narracji konkretnej” (jak nazwał to kiedyś Lech Mergler z My-Poznaniacy), budowaliśmy oddolne koalicje wokół ważnych spraw „do załatwienia”, krytykowaliśmy rozrzutność oraz nieracjonalność władz i proponowaliśmy alternatywne rozwiązania. Nie musieliśmy oglądać jak stadion piłkarski za dwa miliardy staje się grzęzawiskiem oraz pośmiewiskiem całej Europy, żeby wiedzieć, że polityka miejska ostatnich kilku lat to był w zasadzie skok modernizacyjny do tyłu. Teraz znowu jesteśmy krok do przodu, wybiegamy myślowo w przyszłość i przygotowujemy strategię działania
Koalicja czy awangarda?
Pytanie, które wielu sobie teraz zapewne stawia, to czy ten miejski think tank stanie się faktycznie czołgiem, który będzie w stanie przebić się przez spetryfikowaną polską politykę czy po prostu odbije się od ściany bez większego echa jak większość oddolnych inicjatyw obywatelskich w okresie transformacji (wystarczy policzyć ile obywatelskich inicjatyw ustawodawczych zostało skazanych na niebyt w sejmowej zamrażarce). Dziennikarz Piotr Sarzyński, mimo deklaracji sympatii wobec naszych poczynań, zdaje się nie wierzyć w możliwość ich skuteczności. Sugeruje, iż jest to uzależnione od strategii, jaką teraz przyjmiemy. Patrząc na nas z oddali i nie do końca wiedząc jak działamy, pisał przed Kongresem, że z jednej strony nie podoba mu się pojawienie się grup tematycznych związanych z kulturą, środowiskiem, polityką społeczną oraz mieszkalnictwem, gdyż „niebezpiecznie rozszerzają one obszar zainteresowań, a przez to nieco rozmywają siłę uderzenia. Od ekologii jest już sporo organizacji i ruchów, kultura i polityka społeczna nieuchronnie dryfują w stronę polityki i ideologii, podobnie zresztą jak polityka mieszkaniowa.”
Z drugiej strony Sarzyński zwrócił uwagę, iż „sieć obiegła nieprzyjemna sprawa odmowy rejestracji w jednej z grup roboczych dr. Konradowi Henningowi tylko dlatego, że nie zgadza się on ze wszystkimi kongresowymi tezami i reprezentuje poglądy prawicowe. Mam nadzieję, że był to nieszczęśliwy wypadek przy pracy, bo idąc taką drogą 'ideologicznej czystości szeregów’ ruchy miejskie daleko nie zajdą”. Sugeruje, że zwiększenie liczby grup roboczych jest emanacją dotychczasowej słabości ruchów miejskich, które „przekłada się na naturalną potrzebę szukanie sojuszników wszędzie dookoła” i radzi, aby zamiast gromadzić „wszystkich, którzy jakoś kojarzą się z życiem w mieście” skoncentrować się „na kwestiach funkcjonowania miast jako organizmów”. Czyli jednak Szarzyński proponuje pewną „ideową” czystość, tyle, że wciąż interpretuje Ruchy Miejskie w starych kategoriach i postrzega jako nowy ruch lewicowy, podobny do Zielonych, z tą różnicą, iż zamiast dbałości o środowisko naturalne tutaj spoiwem jest miejskość. O ile zgadzam się z nim w kwestii potrzeby spójności merytorycznej Kongresu, to uważam, że jego recepta na jej osiągnięcie, podobnie jak porównanie nas do Zielonych, są nietrafione.
Odnoszę wrażenie, że ani Henning ani Sarzyński, podobnie jak „przyczółki” czy „odpryski” partii politycznych nie do końca rozumieją kim jesteśmy. Ideą wprowadzenia akceptacji Tez Miejskich jako warunku uczestnictwa w drugim Kongresie była właśnie podyktowana chęcią wyostrzenia optyki i spotkania się w gronie osób, które podobnie myślą o mieście. Świetna atmosfera tego Kongresu potwierdziła, że była to bardzo dobra decyzja. Chcieliśmy porozmawiać ze sobą, a nie tłumaczyć się osobom z „zewnątrz”. Jednocześnie dodanie nowych grup wynikało z tego, iż miasto jako organizm jest czymś niezwykle złożonym i każda z grup patrzy na nie z jednej tylko perspektywy. Mieliśmy wrażenie, że nasza wizja nie jest kompletna i w tej chwili pojawiła się inicjatywa (m.in. ze strony nowych uczestników Kongresu) utworzenia kolejnych, na razie dwóch, zespołów. Trudno mi się zgodzić z tezą, że mieszkalnictwo nie ma nic wspólnego z miastem – przecież podstawową potrzebą jaką zaspokaja miasto jest potrzeba schronienia. Natomiast prace grup mieszkaniowej i społecznej oraz ich (wstępne) wyniki faktycznie pokazują, iż perspektywa miejska na te kwestie wciąż nie jest do końca klarowna i pozwolę sobie tutaj na pewną próbę ich dopracowania.
Narracje konkretne
Krzysztof Nawratek (My-Poznaniacy w wersji plug-in) często zwraca uwagę na różnicę między tym, co jest „miejskie” a tym co jest „w mieście”. W mieście jest, lub może być, właściwie wszystko. Miejskie natomiast wszystko nie jest. Grupa społeczna zaproponowała, aby w trakcie debat pokongresowych porozmawiać m.in. o wprowadzeniu trójstopniowego podatku. Mówiąc szczerze niezmiernie mnie ten postulat zdziwił. Odniosłem wrażenie, że sporo „tematów do dyskusji” zaproponowanych przez tą grupę było zwykłym przeniesieniem na grunt miejski ideologii lewicowej, częściowo oderwanej od rzeczywistości miejskiej i tego co się w miastach dzieje. Klapa jaką zakończyła się próba stworzenia tak rozumianego lewicowego tygodnika Przekrój, z którego można było dowiedzieć się sporo o trendy teoriach kosztem tekstów opisujących otaczającą nas rzeczywistość, pokazuje to dość wyraźnie. Dyskusja o książkach Davida Harveya nie doprowadzi do zmiany społecznej, a próby dosłownego przeszczepienia na grunt polski nowojorskiego ruchu Occupy są skazane na porażkę.
Dyskryminacja kobiet odbywa się w mieście, ale zjawiskiem miejskim nie jest. Zupełnie czymś innym jest natomiast kwestia np. żłobkowa, która została w zeszłym roku wyartykułowana oddolnie, zgromadziła wokół siebie bardzo różne środowiska i jest odpowiedzią na politykę cięć. To, w odróżnieniu od uniwersalnych haseł, jest konkret. I mówienie o żłobkach, i budowanie koalicji wokół tworzenia sensownej polityki socjalnej, jest częścią tego co nazywamy „narracją konkretną”. Miasto to przede wszystkim arena zarządzania środkami zbiorowej konsumpcji (jak to opisywał Manuel Castells), lub mówiąc innym, harveyowskim, językiem, miejsce gdzie zagospodarowuje się „nadwyżki”. Kwestia podziału środków, budżetu, dostępu do usług publicznych mogą być miejskie, natomiast kwestia podatku PIT miejska nie jest. A przynajmniej nie jest w tym momencie i zajmowanie się nią, w tej chwili, absolutnie „rozmywa” nasze działania. Zatem takiej właśnie, miejskiej, „czystości ideowej” należy moim zdaniem w chwili obecnej bronić.
Mieszkania poza ideologią
Jak niebezpieczny może być prymat ideologii nad „narracją konkretną” pokazuje przykład dyskusji wokół mieszkalnictwa. Główną osią niezgody była sprawa eksmisji na bruk. Z jednej strony padały głosy o tym, aby ich absolutnie zakazać. Z drugiej, mówiono o tym, że powinny one być dostępne jako mechanizm „rozwiązywania” problemów marginalnych, czyli tego niewielkiego odsetka lokatorów, którzy np. mogą, ale nie chcą płacić czynszu (Jerzy Pospiech z poznańskiego Stowarzyszenia Właścicieli Nieruchomości mówił mi, że to jest mniej więcej jedna rodzina na kamienicę).
Problem tkwi w tym, że sytuacja lokatorów prywatnych kamienic przypomina dokładnie sytuację robotników w dziewiętnastowiecznej Anglii objętych tzw. prawem speenhamlandzkim. Karl Polanyi, autor wybitnej książki Wielka Transformacja, opisał w jaki sposób szczytne intencje, które stały za wprowadzeniem systemu speenhamlandzkiego, doprowadziły społeczeństwo brytyjskie do katastrofy. Speenhamland zakładał, że każdy robotnik ma prawdo do minimalnego zasiłku wypłacanego przez lokalną parafię. Skutkiem tego powstała sytuacja, w której z jednej strony pracodawcy nie kwapili się do podnoszenia płac, gdyż minimalne środki na „przeżycie” były zagwarantowane, a z drugiej robotnicy nie mieli powodów, aby podnosić efektywności swojej pracy czy nawet pracować w ogóle. W efekcie, standardy życia rzesz Brytyjczyków radykalnie spadły i ludzie wegetowali na granicy przetrwania. Takie było, jak pokazuje Polanyi, pokłosie słusznej i szczytnej z perspektywy moralnej polityki oraz podwaliny ideologii wolnorynkowej, której apologeci doszli ostatecznie do wniosku, że skoro Speenhamland nie działa, to nawet najmniejsza interwencja państwa w rynek jest zgubna.
Sytuacja polskich lokatorów jest o tyle podobna, że geneza tzw. „biznesu czyścicielskiego” i kamieniczników-spekulantów sięga właśnie wprowadzenia zakazu eksmisji na bruk z połowy lat dziewięćdziesiątych. Z jednej strony niektórzy lokatorzy „nauczyli się”, że mogą bezkarnie nie płacić czynszów, a z drugiej właściciele przestali wierzyć w to, że są w stanie efektywnie zarządzać swoją nieruchomością. Skutkiem tego naturalny konflikt interesów między nimi zastał przeniesiony na wokandę sądową, a nie był rozwiązywany przy pomocy innych mechanizmów (w Szwecji na przykład zrzeszenia lokatorów negocjują czynsze ze zrzeszeniami właścicieli, w Polsce moim zdaniem powinno zajmować się tym państwo). Zasadniczy problem nie tkwi w zakazie eksmisji na bruk lub jego braku, ale w sposobie przyznawania lokali socjalnych przez sądy. Jest on obecnie wysoce uznaniowy – w zasadzie sędziowie mają według własnego sumienia rozstrzygnąć, czy zadłużona rodzina jest na tyle „zaradna” aby znaleźć sobie inny lokal – jeśli nie, to przyznają mieszkanie socjalne. Jeśli na rozprawę lokatorzy stawiają się osobiście, to mają o wiele większą szansę na dostanie lokalu, jeśli nie, to sędziowie o bardziej liberalnych poglądach nie przyznają lokalów, mimo że na przykład w rodzinie są dzieci.
Jedna z prawniczek, która zajmuje się takimi sprawami, zauważyła, że „nie bez znaczenia jest też fakt, iż wielu sędziów w Sądzie Rejonowym są to osoby około 28-35 roku, a więc stosunkowo młode. Ci sędziowie patrzą na świat zupełnie inaczej. Uważają, iż wszystko jest w zasięgu ręki – trzeba się tylko niekiedy wysilić. Muszę powiedzieć, że niejednokrotnie zdarza się, że sędzia bardzo ostro potraktuje dłużnika wytykając mu jego niezaradność i mówiąc że socjalizm już dawno umarł.” Taki stan rzeczy powoduje, że zaufanie między właścicielem a najemcą lokalu, które jest podstawą rynku na wynajem, w tej chwili zupełnie się wykruszyło. Właściciele, którzy po wprowadzeniu zakazu eksmisji na bruk przestali wierzyć w to, że będą w stanie zarabiać na wynajmie, odsprzedawali za niskie ceny kamienice, głównie aby pozbyć się kłopotu. W tą „niszę” wszedł właśnie kapitał spekulacyjny, który zarabia ogromne pieniądze na „czyszczeniu” tanio kupionych kamienic, remoncie, dzieleniu mieszkań na właścicielskie i sprzedaży na rynku. Zapaść rynku na wynajem, oraz wejście w latach dwutysięcznych do Polski wielkiego podmiotu deweloperskiego, jeszcze bardziej wywindowało ceny za metr kwadratowy nowego mieszkania, co w efekcie zwiększyło tylko opłacalność biznesu czyścicielskiego. Tragedie takie mieszkańców ulicy Stolarskiej 2 w Poznaniu są właśnie skutkiem takiego, iście speenhamlandzkiego, splotu działań i intencji wielu podmiotów – również tych, które działają z teoretycznie moralnie słusznych pobudek.
W stronę demokratycznego realizmu
Ze względu na przesiąknięcie ideologią, sprawa mieszkaniowa wciąż budzi tak wielkie kontrowersje i rozbieżne oceny. Jedni bronią „świętego” prawa własności i ganią lokatorów za brak zaradności życiowej, a drudzy bronią „świętego” prawa do mieszkania. Ów ideologiczno-moralny spór może się jedynie zaostrzać – chyba, że kwestia lokatorska zostanie zrozumiana w jej szerszym kontekście – czyli w kontekście zupełnej zapaści budownictwa mieszkaniowego i absolutnego monopolu deweloperskiego (który nie ma nic wspólnego z „wolnym rynkiem”) oraz ideologii „mieszkania na własność” jaka panowała u nas przez ostatnią dekadę. Innymi słowy, jedynie spojrzenie na sprawę mieszkaniową przez pryzmat „narracji konkretnej” może doprowadzić do zmiany status quo i zapobiec takim tragediom jak na Stolarskiej.
Nie powinniśmy zatem sięgać ani do Marksa, ani do Adama Smitha, ale właśnie do Polanyiego. On jako jeden z pierwszych pokazał zgubne skutki ideologizacji polityki i skłaniał się ku idei demokratycznego realizmu. Nie powinniśmy traktować spraw takich jak „własność” jako albo świętość albo zło absolutne, ale jako pewne narzędzie, które – mimo że obecnie służy praktycznie wyłącznie do obrony praw silniejszych i nękania słabszych, tak w innym kontekście może spełniać inną, bardziej pozytywną, funkcję. O tym jak ważna była „własność” dla brazylijskich ruchów miejskich pisał obszernie James Holston. Podobnie Neil Smith sugerował, iż paradoksalnie w USA, zamiast budować mieszkania socjalne (tak radzą lewicowi urbaniści starszej daty, m.in. Peter Marcuse), należy wykorzystać fakt niemal uniwersalnego prymatu własności nieruchomości i zacząć na tej bazie budować wspólnoty mieszkańców. Do tego jednak potrzebna jest wyobraźnia i zrozumienie, iż status quo (oraz elementy które się na niego składają) nie jest jedynym możliwym porządkiem. Jak pisałem wcześniej, uważam, że takie przekonanie jest w tej chwili dominujące wśród uczestników Kongresu.
Wspomniane „szersze” spojrzenie to właśnie „holizm miejski”, o którym pisaliśmy rok temu po zakończeniu I Kongresu. Miasto jako dobro wspólne może być odpowiedzią na postępującą ideologizację i tabloidyzację (niestety oba procesy są ze sobą połączone) naszego życia publicznego. Co oczywiście nie oznacza, że musimy zgadzać się w każdej kwestii – prawdopodobnie nigdy tak nie będzie. Nie należy np. Tez Miejskich czytać dosłownie, jako „świętego tekstu” założycielskiego Kongresu Ruchów Miejskich, ale jako pewien punkt wyjścia, który mamy już za sobą. Jesteśmy think tankiem, ale nie mamy jednej „linii partyjnej” ustalanej odgórnie, której czystości ideologicznej bronią kapłani-ideolodzy, lub która jest przekazywana z góry do dołu jak niesławne esemesy wysyłane do posłów przez liderów klubów parlamentarnych. Ci, którzy nie wierzą, że taki tryb myślenia i działania jest w ogóle możliwy, nie mają po prostu za sobą takiego doświadczenia.
My w Poznaniu pracujemy tak od pięciu lat i jest to model, który się sprawdził. W tej chwili Stowarzyszenie My-Poznaniacy liczy ponad stu członków i dyskusje często są bardzo żywiołowe i płomienne. Tym niemniej udaje nam się wypracować wspólne stanowisko, gdyż wszyscy wciąż wierzymy, że jest ono zarówno możliwe jak i niezmiernie potrzebne. Jeśli członkowie Kongresu będą w to wierzyć, to nie widzę powodów dla których nie miało by to nastąpić. Choć oczywiście wyzwanie które czeka Kongres jest zdecydowanie większe, gdyż różnice – nie te ideologiczne, ale te wynikające z odmiennego kontekstu, w którym działamy i w którym uczymy się miasta – są zapewne większe. Widać to było dość wyraźnie podczas prac spontanicznie połączonych grup metropolitalnej i „małych miast”. Dwóch z najbardziej żywiołowo dyskutujących między sobą aktywistów w pewnym momencie zauważyło, że to odmienne doświadczenie miast, z których pochodzą (Katowic i Radomia) wpływa na to, jakie mają uwagi do krajowej polityki miejskiej w kwestii metropolitalnej. Co oczywiście nie rozwiązuje automatycznie tych różnic, ale jest początkiem procesu poznawczego, który musi zaistnieć, aby dojście do wspólnego stanowiska było w ogóle możliwe.
Siła magmy
Neil Smith, który był dla mnie bardzo ważną osobą jeśli chodzi o podejście do miasta, odwagi intelektualnej, polityki miejskiej i zmiany społecznej, w wywiadzie udzielonym magazynowi „Miasta” mówił, że w chwili obecnej najważniejsze jest „organizowanie się”. Jednocześnie podkreślał, że nie powinniśmy wypracowywać dalekosiężnej strategii, gdyż sytuacja po pierwsze nie jest całkowicie pod naszą kontrolą, a po drugie wciąż się zmienia. Smith radził: „Wszystko jest teraz tak niedookreślone, że nie ma sensu obieranie strategii, która za trzy tygodnie, trzy miesiące czy trzy lata będzie wyglądać idiotycznie, bo sytuacja tak radykalnie się zmieni. Dlatego uważam, że my, jako obywatele, musimy wynajdywać te strategie na poczekaniu. Najważniejsza rzecz, jakiej musimy się nauczyć, to umiejętność rozpoznawania, w której sytuacji jakie strategie okazują się być korzystne, co robić, kiedy okazują się być błędne i jak zastępować złe strategie dobrymi.” Pojęcie, które Smith wciąż powtarzał, a które zginęło w tłumaczeniu rozmowy, to czasownik „retool”, czyli wymiana narzędzi pracy. Twierdził, że pojęcia które odziedziczyliśmy z przeszłości ograniczają nasze pole widzenia – i zarazem pole działania. Najważniejsza jest w tej chwili intelektualna otwartość na otaczający nas świat i – paradoksalnie – organizacja. Ale organizacja nowego typu, odpowiadająca potrzebom i wyzwaniom.
Sarzyński postrzega nas jak nową partię polityczną i tutaj się bardzo myli. Partie polityczne budowane są od góry. My działamy od dołu. Siła kongresu polega właśnie na tym, że każda z tych dwóch setek osób które przyjechały do Łodzi reprezentuje kolejne ileś tam osób działających lokalnie. W tej chwili Kongres stanowi przede wszystkim „zasób” dla nich – z którego mogą korzystać i który jednocześnie współtworzą. Słowem, które dość często padało w Łodzi, było „magma”. Uważam, że w tej chwili jesteśmy magmą i na razie powinniśmy nią pozostać. Nie ma u nas ludzi „niezastąpionych” których odejście oznacza krach całej instytucji. Co więcej, sporo z nas działa społecznie na nawratkowej zasadzie „plug-in”, czyli wtedy, kiedy może. A jak nie może, to zastępują ją inni. Propozycja ze strony osób działających w ramach Kongresu przez ostatni rok, aby nie wprowadzać (przynajmniej na ten moment) żadnych hierarchicznych struktur, została, w moim odczuciu, przyjęta pozytywnie. Teraz zamiast struktur budujemy procedury. Nie oznacza to oczywiście, że w pewnym momencie nie będzie potrzebne instytucjonalne przetasowanie. Już jakiś czas temu na przykład stało się dla nas jasne, że 10 grup roboczych, a teraz może i 12, w zasadzie można złączyć w trzy większe bloki tematyczne. Więc na pewno nadejdzie moment, w którym obecna magmowa struktura okaże się niewystarczająca. Jednakże podstawowym kryterium decyzji oraz ewentualnych zmian instytucjonalnych powinna być skuteczność. Jeszcze rok temu trudno było sobie wyobrazić to, co jest dzisiaj, należy więc założyć, że jesień 2013 będzie wyglądać równie odmiennie. I wtedy jestem pewien, że wybierzemy nową drogę i odpowiedni sposób działania.
Oczywiście pytanie stawiane przez Sarzyńskiego, czy nasz think tank stanie się czołgiem, który zmiażdży skostniały system i odmieni polskie miasta, jest wciąż pytaniem otwartym. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć przyszłości, zwłaszcza, że przecież to nie my rozdajemy karty w grze politycznej. O ile można mieć pretensje do premiera, prezydenta czy Sejmu, że są nieskuteczni lub opieszali, tak zarzut, że społecznicy, którzy często z własnych środków, po pracy i przy minimalnym wsparciu instytucjonalnym, nie dokonali na początku swojej działalności jakiegoś wielkiego wyłomu jest po prostu nie fair. Ponadto należy pamiętać, że te inicjatywy oddolne, które podobnie jak my chciały zmian legislacyjnych i które były skuteczne bądź częściowo skuteczne (mówię tu o Kongresie Kobiet oraz o zmianach w prawie drogowym zainicjowanych przez środowisko rowerzystów) w zasadzie nie naruszały politycznego status quo i grup interesów z nim związanych. My natomiast, w mniej lub bardziej bezpośredni sposób, mierzymy się z całym biznesem dewelopersko-budowalnym, który ma po stokroć więcej zasobów.
Jako obywatele czasami jesteśmy w tej konfrontacji Dawida z Goliatem skuteczni – wystarczy wspomnieć udane zablokowanie w 2008 nowelizacji w prawie budowlanym, które znosiły pozwolenia na budowę i wprowadzały w zasadzie już zupełną wolną amerykankę w polskiej przestrzeni. Prawo to przygotowała komisja „Przyjazne Państwo” (z lektury jej treści widać jak na dłoni, że zapisy powstały przy udziale środowiska deweloperskiego), przegłosowane zostało przez maszynkę sejmową i senacką, i tylko dzięki szerokiej koalicji branżowo-obywatelskiej wokół tej sprawy udało się przekonać ówczesnego Prezydenta RP do skierowania nowelizacji do Trybunału Konstytucyjnego, a w efekcie doprowadzić do unieważnienia. Jednakże nie zawsze nam się to udaje, a poza tym daleko jest jeszcze od „blokowania” do wprowadzania w życie wizji „dobrego miasta”. Tym niemniej, wizja taka już się klaruje, a proces pączkowania trwa dalej. Magma wydostała się już z podziemi i coraz mocniej rozlewa się po świecie. Co z tego wyniknie, trudno powiedzieć, bo nie wszystko od nas zależy. Ale na pewno będzie gorąco. I fajnie!
Dziękuję Edgarowi Drozdowskiemu, Lechowi Merglerowi oraz Maciejowi Wudarskiemu za uwagi do tego tekstu.
Jeden komentarz “Magma Ruchów Miejskich”