Literatura w czasach globalnych mediów
[...]Literatura pod wpływem internetu nie podlega takim przemianom jak muzyka. Być może dużą rolę w tym odgrywa samo medium. Komputer i internet w wypadku muzyki służyć mogą do kupowania/ściągania płyt. Co ważniejsze, PC może być […]
[…]Literatura pod wpływem internetu nie podlega takim przemianom jak muzyka. Być może dużą rolę w tym odgrywa samo medium. Komputer i internet w wypadku muzyki służyć mogą do kupowania/ściągania płyt. Co ważniejsze, PC może być bardzo dobrym odtwarzaczem, jeśli tylko posiada się dobrą kartę dźwiękową i odpowiednie głośniki, zaś internet jest doskonałym źródłem informacji (anglojęzyczna Wikipedia, portal Metacritic). Media te są więc naturalnym środowiskiem dla muzyki. W wypadku literatury nadal podstawowym przekaźnikiem jest papier, choć powoli zaczyna się to zmieniać. Jednak związek książki z papierem jest tak silny, że zaufanie do internetu jako źródła wiedzy jest o wiele mniejsze niż w przypadku muzyki. Wpływ na to ma zapewne także bardziej konserwatywny odbiorca. Być może to sprawia również, że w internecie nie zaistniała do tej pory – z paroma wyjątkami – krytyka na wysokim poziomie. Nadal większą popularnością i estymą cieszą się „papierowe” „The Times”, „The New York Review of Books” i „New York Times” niż portale „Allreaders” czy „The Complete Review”. Ta ostatnia strona – jedna z najbardziej popularnych i najlepszych stron o literaturze współczesnej, jakie można znaleźć w sieci – potwierdza tezę o konserwatywnym odbiorcy: choć wielu jej czytelników to ludzie młodzi, to niewiele stron ma tak wysoką statystycznie nadwyżkę odbiorców po 65 roku życia1.
Samo medium (internet i komputer) jako tworzywo – pamiętajmy, że „przekaźnik jest przekazem” – wydawało się stworzone do przekształcenia literatury, a nie tylko rynku wydawniczego i czytelnictwa. Najbardziej spektakularną próbą były literackie hiperteksty, tym bardziej, że wirtualna rzeczywistość z natury jest hipertekstowa. Do dziś jednak nie powstało żadne arcydzieło tego nowego gatunku. W „New York Times” z 21 czerwca 1992 w tekście The end of books Robert Coover wieścił nadejście nowej ery literatury. W ten sposób komentował Afternoon Michaela Joyce’a (zbieżność nazwisk z Jamesem całkowicie przypadkowa). Jednak elementy hipertekstowe najlepiej sprawdziły się do tej pory w dość tradycyjnych powieściach, jak Życie. Instrukcja obsługi Georgesa Pereca czy Gra w klasy Julia Cortázara (obie te pozycje nazwać można protohipertekstami) – i nic dziś nie zapowiada triumfu elektronicznej twórczości. Czytelnicy polskich prób tego rodzaju mogli za to zaobserwować kilka spektakularnych klęsk. Autorów lepiej przemilczeć.
Największym przekształceniom pod wpływem nowych mediów podlega rynek wydawniczy. Promocja książek i ich sprzedaż w internecie stanowią dziś źródło ogromnych dochodów. Jednak na miano rewolucji zasługuje wprowadzenie do obiegu literackiego e-booków. W Amazonie – przywoływanym tutaj na prawach przykładu – znajdziemy ok. 450 tysięcy e-booków, a liczba ta zwiększa się z każdym miesiącem o kilka tysięcy pozycji. Poza tym Kindle (czytnik Amazona) oferuje 1,8 miliona darmowych książek do pobrania. Ta przytłaczająca ilość to pozycje wydane przed 1923 rokiem, których nie dotyczą już prawa autorskie. Kindle – skupię się na nim chwilę, ale równie dobrze mógłbym mówić o Nooku Barnes & Noble – nie wymaga nawet posiadania komputera, co nie oznacza, że uniezależnił się od nowych mediów: ma bowiem wbudowane Wi-Fi.
Niestety, sytuacja polskiego czytelnika nie jest już tak doskonała i, jeśli zamierza on korzystać z bogatej oferty tańszych, elektronicznych wersji, powinien czytać po angielsku. Mimo że istnieje rodzimy czytnik eClicto, to najlepiej sprzedającymi się polskimi e-bookami są… elektroniczne wydania gazet. Największe sklepy z e-książką oferują zaś ledwie ok. 5000 pozycji. Można więc powiedzieć, że rynek e-booków w języku polskim właściwie nie istnieje. Dopiero od wakacji do gry włączył się Empik, rynkowy potentat, a przecież przywoływany Amazon sprzedaje aktualnie więcej e-booków niż tradycyjnych książek w twardej oprawie (stosunek sprzedaży pierwszych i drugich wynosi 18 do 10; dane z czerwca 2010 roku). Nie bez znaczenia jest tutaj także cena, często nawet o 50% niższa niż w przypadku „zwykłych” książek.
Warto wspomnieć również o zwiastunach książek. Gdyby nie komputery osobiste, z pewnością nie oglądalibyśmy dziś filmowych zapowiedzi Ostatniej nocy w Twisted River Johna Irvinga czy Instytutu Jakuba Żulczyka. Pewną rolę w przemianach literatury (jako medium) odgrywa Facebook. Oczywistą jego funkcją jest promocja książek i wydawnictw. Służy on jednak także jako pośrednik między wydawcą, czytelnikiem, autorem i recenzentem. Można powiedzieć, że dzięki Facebookowi literatura – a raczej rynek wydawniczy – zaczyna otwierać się także na odbiorcę. Czytelnik, wreszcie, przestaje być klientem – staje się także partnerem. Triumf e-booków może – wraz z intensyfikacją promocji książek w internecie – sprawić, że także poważna krytyka przeniesie się do internetu. Bo hipertekstu, ze względu na jego nieprzejrzystość i nielinearność, chyba już nic nie uratuje.
1Oznacza to, że wśród użytkowników Complete Review jest więcej osób powyżej 65 roku życia niż w wypadku „przeciętnej” witryny internetowej. Dla przykładu Pudelek ma nadreprezentację osób w wieku 25-34 lat, a internetowe wydanie „The New York Review of Books” posiada „nadreprezentację” użytkowników powyżej 45 roku życia.
***Czytaj całość tekstu.