Lewczyński współczesny

W Czytelni Sztuki w Gliwicach trwa właśnie retrospektywna wystawa fotografii Jerzego Lewczyńskiego zatytułowana Oczyszczenie. Jej kurator, Wojciech Nowicki, chociaż sięgnął przede wszystkim do zdjęć powstałych w latach 50-tych i 60-tych, ukazał Lewczyńskiego jako artystę współczesnego, […]


W Czytelni Sztuki w Gliwicach trwa właśnie retrospektywna wystawa fotografii Jerzego Lewczyńskiego zatytułowana Oczyszczenie. Jej kurator, Wojciech Nowicki, chociaż sięgnął przede wszystkim do zdjęć powstałych w latach 50-tych i 60-tych, ukazał Lewczyńskiego jako artystę współczesnego, myślącego nie tylko w kategoriach sztuki lub wiernej reprodukcji rzeczywistości, ale właśnie ponad tym sztucznie utrwalonym w potocznym dyskursie podziałem. Aparat fotograficzny to dla gliwickiego fotografa maszyna pamięci – nie pamięci jednej, a wielu dialogujących ze sobą punktów widzenia; wizualnej pamięci rodzącej się na przecięciu różnych subiektywnych spojrzeń.

Choć Lewczyński, urodzony w 1924 roku na Lubelszczyźnie, całe swoje artystyczne życie związał z Gliwicami, to Oczyszczenie jest jego pierwszą wystawą w tym mieście. To artysta, który znalazł się w patowej sytuacji – wśród „najbardziej znanych pośród nieznanych”. Dla osób związanych zawodowo z historią sztuki stanowi on oczywisty punkt odniesienia w powojennej historii fotografii i awangardy. Dla laików wciąż pozostaje nazwiskiem do odkrycia – artystą, który nie doczekał się należnego mu rozgłosu. Jak pisał – w oczywiście nieco emfatyczny sposób – w liście jego przyjaciel Zdzisław Beksiński: „kiedy nie istniały jeszcze u nas terminy pop-art, conceptual art, hiperrealizm, sztuka integrująca etc., wobec czego ówże Lewczyński – poczciwina robił to, «co mu w duszy grało». […] Gdybyś ten sam numer zrobił w tym samym czasie w Nowym Jorku, to byłbyś dzisiaj świętym sztuki”[1]. Świętym sztuki Lewczyński nie byłby nigdy i raczej nie chciał nim być. Jego twórczość przeczyła jakiejkolwiek formie modernistycznej artystowskiej mitologii. Niewątpliwie natomiast był pod wieloma względami „tym pierwszym”, któremu udało się obalić wiele przesądów na temat fotografii, jej roli jako sztuki i pozycji wobec historii. O tych właśnie odkryciach, powstałych z oporu wobec skostniałych socrealistycznych nakazów, przypomina nam gliwicka wystawa.

Dla Lewczyńskiego fotografia była pasją i obsesją. Nie tylko sam robił zdjęcia, lecz także kolekcjonował je, przetwarzał, zestawiał ze sobą w enigmatycznych kolażach, tworząc potężne archiwa. Już jego pierwsze zdjęcia z okresu wojny, na których widzimy jego sylwetkę wklejoną na wyciętych z gazety fotografiach, zdradzały kierunek późniejszych zainteresowań. Prawie każda wczesna, raczkująca fotografia, odkrywająca własne technologiczne możliwości, jest w pewnym sensie zawsze meta-fotografią, Daguerre, robiąc pierwsze zdjęcia, nie poświęca wiele uwagi ramie, kompozycji, tematowi – napawa się samą możliwością reprodukowania świata, samą możliwością obrazu. We wczesnych pracach Lewczyńskiego, który po raz pierwszy styka się z aparatem, nie widzimy tego pierwotnego entuzjazmu i otwarcia. Celem nie jest jedynie piękno, harmonijna kompozycja lub idealnie uchwycona prawda o rzeczywistości, ale zdjęcie jako materiał, rzeczywisty ślad służący myśleniu, fantazji lub przypominaniu. Dlatego większość prezentowanych na wystawie prac to albo przygotowane przez samego artystę kolaże, albo przygotowane przez kuratora zestawy odrębnych fotografii tworzące enigmatyczną, intelektualną całość.

Szczególną uwagę zwraca kolaż Dziwny jest ten świat, na którym zestawione ze sobą zostaje 5 zdjęć: muru, na którym kredą zapisany został sławny tytuł piosenki Czesława Niemena, obejmującej się pary, podstarzałego mężczyzny trzymającego broń, małego dziecka w mundurze oraz fantastycznej ryciny przedstawiającej walkę piekielnych stworów w stylu Hieronima Boscha. Przez komiczną wymowę takie zestawienia (wszystkie wymienione zdjęcia wydają się pogodnie ironiczne) prześwituje coś, co łączy wszystkie prezentowane prace – fascynacja śmiercią. Dużo w tych zdjęcia z ducha polskiej sztuki lat 50-tych: obrazów Andrzeja Wróblewskiego, scenografii Józefa Szajny, prozy Tadeusza Borowskiego i Marka Hłaski. Dużo tu Polski zniszczonej, rozsypującej się, zapijaczonej, absurdalnej i zrezygnowanej. Kuratorowi udało się jednak uchronić zdjęcia od prostych odniesień historycznych, nie stara się on tłumaczyć Lewczyńskiego kontekstem epoki, znajdować prostych rozwiązań interpretacyjnych w traumatyzującym doświadczeniu wojny. Wręcz przeciwnie – zestawia często ze sobą zdjęcia należące do różnych cykli, odkrywa i pokazuje zdjęcia do tej pory niepublikowane, niekanoniczne, zestawia dzieła samego artysty z elementami jego potężnych zbiorów archiwalnych (co zresztą praktykował już sam fotograf). Oczyszczenie nie stanowi zatem retrospektywnej wystawy uporządkowanej według biograficzno-historycznego klucza; nie chodzi o rozwój i wynikanie, a o dialog, jaki nawiązują ze sobą poszczególne prace, o możliwość uzyskania nowych sensów i znaczeń.

Nowicki nie stara się jednak robić tego wbrew artyście. Zachowuje zatem większość wątków istotnych w twórczości Lewczyńskiego, podkreślanych zarówno przez krytyków, jak i samego twórcę. Są to: tzw. anty-fotografie napisów na murach, zeszytów szkolnych, reklam sklepowych, absurdystyczne zdjęcia „Foto teatru”, jednocześnie abstrakcyjne i poruszające obrazy drutów, widelców oraz innych przedmiotów polskiego powojennego krajobrazu, portrety własne oraz znalezione i na koniec obszerny cykl zdjęć nagrobków. To wszystko scala ze sobą temat śmierci, przewijający się prawie na wszystkich zdjęciach od błahego zdjęcia pluszowego misia powieszonego na więziennej kracie po wielokrotne portrety starzejących się osób. W najciekawszej kompozycji pochodzące ze zbiorów szpitalnych zdjęcie kobiety cierpiącej na syfilis umieszczone zostaje obok innych zdjęć uszkodzonych przez procesy chemicznego rozkładu. Dzieła te wchodzą ze sobą w dialog, podkreślając wizualny i materialny charakter fotografii i odsuwając na drugi plan znaczenie rzeczywistości jako punktu odniesienia. Wystawę wieńczy specjalnie przygotowany słup z ogłoszeniami oblepiony wydrukami materiałów z archiwum artysty – zdjęć, napisów, gazet, celowo obdrapanych i podniszczonych. To miejsce, w którym w naturalny sposób spotykają się obrazy i słowa. U Lewczyńskiego spotkanie to nie daje wrażenia obcowania z czymś abstrakcyjnym lub czysto konceptualnym. W znakach, w charakterze pisma, w ulotności miejskiej grafo-manii, obsesji pisania zawiera się ślad ludzkiej działalności, który zarejestrować może tylko artysta wizualny. Na fotografiach dostrzec możemy bowiem sąsiadujące ze sobą charaktery, język jako żywy organizm, który również podlega rozkładowi.

Lewczyński „oczyszczony” okazuje się artystą aktualnym i interesującym także z dzisiejszej perspektywy, szczególnie wobec popularności, jaką cieszy się ostatnio myśl Georgesa Didi-Hubermana zafascynowanego koncepcjami wizualnego archiwum, dialektycznym montażem, relacją tekst-słowo czy ontologią śladu. Wszystkie te wątki i problemy można dostrzec w twórczości gliwickiego fotografa. Może więc przyszedł czas na odkrycie Lewczyńskiego przed szerszym kręgiem publiczności? Nie tylko ze względu na panującą obecnie modę, ale przede wszystkim ze względu na sposób i wrażliwość, z jaką artysta odkrywa przed nami historię. Jest to jednocześnie metoda bardzo osobista, ale i czuła na inne głosy. Sztuka w wydaniu Lewczyńskiego powstaje w wyniku spotkania, a nie jest jedynie jednostkowym gestem artystycznej kreacji. Warto zatem wybrać się do niewielkiej gliwickiej galerii Czytelni Sztuki i doświadczyć rzadkiej przyjemności obcowania z klasykiem, którego twórczość wciąż znajduje się w świetnej formie, wciąż łamie stereotypy w myśleniu na temat sztuki fotografii.

Więcej informacji o wystawie na stronie Czytalni Sztuki (kliknij tutaj).

[1] Cyt. za A. Sobota, Konceptualność fotografii, Bielsko-Biała 2004, s. 32.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa