Lekarstwo na lęk przed trójkątami
"Są takie dzieci, które mówią: «a ja to mam designerskie krzesło w domu, które zaprojektował designer, ono kosztowało dużo pieniędzy, to co pani pokazuje to nie jest design». Potem tłumaczymy, mówimy, że można różnie do […]
„Są takie dzieci, które mówią: «a ja to mam designerskie krzesło w domu, które zaprojektował designer, ono kosztowało dużo pieniędzy, to co pani pokazuje to nie jest design». Potem tłumaczymy, mówimy, że można różnie do tej sprawy podchodzić. My proponujemy nasze podejście”. Rozmowa z duetem 3D czyli Dizajn dla Dzieci.
Najpierw był dizajn czy dzieci?
Natalia Romaszkan: Dzieci i dizajn pojawiły się jednocześnie.
Magda Kreis: 3D czyli Dizajn dla Dzieci.
NR: W Galerii Design we wrocławskim BWA w 2009 roku zmieniła się kuratorka. Katarzyna Roj miała duży wpływ na to, że w instytucji pojawiła się działalność edukacyjna i więcej wystaw konceptualnych. Zaproponowałyśmy wtedy kurs dizajnu, warsztaty skierowane do dzieci. Poszczególne spotkania z dziećmi opracowywałyśmy w nawiązaniu do wystaw, które w tym momencie były w Galerii. Zaczynałyśmy od wystawy Hakobo, czyli Jakuba Stępnia. Znajdujące się na niej obiekty pozwoliły przyjrzeć się pewnym konkretnym zagadnieniom w ramach dizajnu. Było projektowanie graficzne, moda i meble.
Wcześniej zajmowałyście się dizajnem?
NR: Nie. Interesowałyśmy się tym tematem, ale nie zajmowałyśmy się nim zawodowo. Rozpoczynając prowadzenie warsztatów byłyśmy dopiero na początku studiów.
MK: Mnie interesowały działania z dziećmi, działania edukacyjne w instytucji kultury. I połączyłyśmy siły. Uzupełniamy się.
A jak wyglądał sam proces pracy nad konkretnymi warsztatami?
MK: Pierwszy, pilotażowy cykl składał się z czterech spotkań, w którym uczestniczyła stała grupa. Chciałyśmy sprawdzić, czy taka formuła się w ogóle przyjmie we Wrocławiu, czy będzie zainteresowanie, czy ktoś przeczyta informacje w gazecie i powie: „Kurczę, dizajn? Tego jeszcze nie było, idziemy, zobaczymy o co im chodzi”. Zainteresowanie było duże, więc warsztaty weszły na stałe do programu jako naturalny element cyklu wystawienniczego. Do każdej wystawy robiłyśmy dwa, trzy warsztaty w zależności od czasu, możliwości naszych i galerii. Potem już grupa się zmieniała, ale mamy też takie osoby, które od tych trzech lat przychodzą do nas prawie na każde warsztaty. To świadczy o tym, że cały czas jesteśmy w stanie zaproponować coś innego, nowego, i dzieci się nie nudzą.
NR: Formuła warsztatu jest stała. Na początku prezentacja, rozmowa, potem praca. Oczywiście temat, materiały i wystawa za każdym razem są inne.
A kiedy pojawił się pomysł na stworzenie Zeszytów do dizajnu?
MK: W pewnym momencie pojawiła się możliwość aplikowania o środki na książkę do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Chciałyśmy przenieść nasze doświadczenia warsztatowe na publikację, która mogłaby stanowić przedłużenie pracy w galerii na zajęcia w domu.
NR: Pojawiła się też książka Ewy Solarz…
MK: Tak, pojawiła się książka D.E.S.I.G.N., która wzbudziła nasze zainteresowanie, ale też może taki mały sprzeciw.
Sprzeciw?
NR: Tam dizajn pokazywany jest na przykładzie bardzo konkretnych przedmiotów sygnowanych nazwiskiem projektanta, one niekoniecznie nawet muszą być przedmiotami użytkowymi, ale są przede wszystkim drogie i niedostępne. Wskazane są konkretne osoby, wybrane czy w jakiś sposób predestynowane. Mamy kompletnie inne podejście do rzeczywistości i nie uważamy, że dizajn jest jakimś elitarnym przedsięwzięciem.
MK: Pracujemy z najmłodszymi i możemy mieć wpływ na to, w jaki sposób oni będą używać tego słowa. Dla tych maluchów może mieć ono już zupełnie inne znaczenie. Dizajn nie będzie kojarzony tylko z drogimi niedostępnymi rzeczami, z super concept store’ami. Każdy ma dizajn w domu: na nim siedzisz, na nim śpisz, z niego jesz, w niego się ubierasz. Dizajn to nasza codzienność. Chcemy, żeby dzieci bacznie jej się przyglądały, były po prostu bardziej świadome swojego najbliższego otoczenia.
NR: Dyscyplina kultury dizajnu dopiero w Polsce zaczyna się rozkręcać, pomimo tego że książka Guya Juliera The Culture of Design ukazała się już dwanaście, prawie trzynaście lat temu (2000; wyd. popr. 2008).
MK: Poza tym w przypadku Ewy Solarz najpierw pojawiła się książka, a potem były warsztaty. U nas ta droga była odwrotna. Wyszłyśmy od doświadczenia warsztatowego i tę wiedzę starałyśmy się jakoś ułożyć w książkę.
Widzicie różnicę w takim podejściu?
NR: W D.E.S.I.G.N nie ma propozycji ćwiczeń czy zabaw.
MK: My zdecydowałyśmy się na taką formę, w której między kartkami z konkretnymi informacjami pojawia się też przestrzeń do własnego zaaranżowania, do rysowania itd. Każdy zeszyt kończy się zadaniami, które dodatkowo utrwalają wiedzę. Są pomysły na konkretne ćwiczenia, które zweryfikowałyśmy w swojej pracy i wiemy, że to się fajnie sprawdza. Nawet jeśli rodzic nie ma serca do przyklejania, wycinania, to sobie z tym poradzi, zrozumie ideę i będzie w stanie przekazać ją dziecku.
W Zeszytach do dizajnu pojawiły się różne dziwne słowa. Skąd wzięły się górnopłuki i dolnopłuki?
NR: To miała być książka, która pomoże dziecku zweryfikować otoczenie, w którym żyje, nazwać je, zrozumieć, przyjrzeć się mu i odpowiedzieć sobie na pytanie: dlaczego krzesło albo stół mają cztery nogi, dlaczego pewne rzeczy robi się z metalu, a nie na przykład z papieru? Każdy ma spłuczkę w swoim domu, bo bez tego toaleta nie działa. Może warto więc się zastanowić, dlaczego ta spłuczka jest tak czy inaczej zaprojektowana. Zaczęłyśmy więc drążyć ten temat…
MK: Nie miałyśmy wiedzy w małym palcu, nie byłyśmy specjalistkami od górnopłuków. Szukałyśmy materiałów, które pozwoliłyby nam nazwać pewne rzeczy, pokazać różnice pomiędzy sprzętami. Dom, przez który prowadzimy czytelnika czy czytelniczkę, to jest taka przestrzeń uniwersalna. Próbowałyśmy ją przynajmniej taką stworzyć, żeby każdy mógł odwołać się do swoich doświadczeń.
NR: Albo chociaż rozpoznać elementy, które zna. Miałyśmy ambitne założenie, żeby dziecko odnalazło tam swój dom, swoje mieszkanie. Jedno ma garaż, drugie nie, trzecie ma swój pokój, a czwarte nie. Dałyśmy takie klocki, z których można teoretycznie złożyć sobie swoje prawdziwe mieszkanie.
Ale co ma wspólnego spłuczka albo dolnopłuk z dizajnem?
MK: Dizajn to dla nas nie są tylko super-produkty znanych projektantów, tylko rzeczy wymyślone przez człowieka po to, żeby żyło się łatwiej. Po to, żeby świat wokół nas mógł zostać jakoś opanowany. Ale trzeba wiedzieć, po co w toalecie jest spłuczka i że biurko powinno mieć właściwe wymiary.
NR: Taka kolonizacja przez przedmioty.
MK: Wszystko jest dizajnem, jest zaprojektowane przez kogoś, począwszy od znaku drogowego, a skończywszy na rzeczonej spłuczce. Ktoś ją musiał wymyślić, opatentować, potem – w tej historii użycia – pewnie było tych spłuczek kilkadziesiąt, zanim ktoś doszedł do tego, jak te spłuczki robić, jakiś model wygrał. My już w to nie wchodzimy, bo dla dziecka historia ma drugorzędne znaczenie. Chcemy żeby ono zrozumiało, że rzeczywistość jest zaprojektowana przez różnych ludzi. Jedni są sławnym dizajnerami, inni nie. Nie staramy się też wartościować rzeczy. Nawet najtańsze krzesło ogrodowe za 10 złotych to też jest dizajn, to też jest projekt, też to ktoś wymyślił. Ono może być brzydkie, ale przecież wcale nie musi… Chcemy dać dziecku narzędzia do tego, by samo potrafiło ocenić czy to krzesło to dobry projekt, który będzie trwały, przydatny i nie trafi za chwilę na śmietnik.
Pokazujecie perspektywę bliską dizajnowi zrównoważonemu. Motyw ekologiczny przeplata się przez wszystkie pomieszczenia domu. Czy to wynika z waszych wewnętrznych przekonań, czy z poczucia, że działacie z dziećmi i to misja edukacyjna?
MK: Tu raczej chodzi o nasze podejście do rzeczywistości.
NR: Szacunek do rzeczy. Działający przedmiot nie powinien trafiać do śmieci tylko dlatego, że przestaje być modny. Chcemy unikać takich zachowań i pokazać inne rozwiązania. Może ten przedmiot się komuś przyda? Chcemy pobudzać do szukania rozwiązań w otaczającej nas rzeczywistości, a nie do pójścia na łatwiznę i chodzenia na skróty. Coś się zepsuło, wyrzucamy to, nieważne czy to jest drukarka, ląduje w ogólnie dostępnym śmietniku. I biegniemy do pierwszego lepszego sklepu, kupujemy następną. Nie zastanawiając się nad tym, czy ona jest przygotowana pod względem starzenia się produktu. To są już skomplikowane kwestie, których nie poruszamy w książce, ale coraz częściej mówi się o planowanym zużyciu produktu. Można takie informacje tropić. To jest książka dla dziecka, ale i dla rodziców.
MK: Nie chodzi o to, żeby drukarka, którą kupujemy, była ekologiczna, ale żeby nasze życie z tą drukarką było bardziej ekologiczne. Powiedzmy sobie szczerze, rzeczy opatrzone metką „eko” często są sześć razy droższe od zwykłych. Ludzi po prostu na to nie stać.
Z przymrużeniem oka potraktowałyście też designer toys kojarzące się jednak z wysokim designem, kolekcjonerstwem. Dziecko może zaprojektować swoją designer toy w taki wzór, który według niego spodoba się dorosłemu i przy okazji zastanowić się nad tym, jak gust zmienia się z czasem.
MK: To nie jest tylko kwestia pokolorowania zabawki według własnego uznania, lecz także zastanowienie się nad upodobaniem innych. Nad tym, co spodoba się rodzicowi, czy lubi wzory czy paski i kropki, co wybiera, jakie rzeczy mu się podobają.
NR: Ale też w ogóle pokazanie, że dorośli ludzie też mają swoje zabawki… Od początku warsztatów traktujemy dzieci bardzo po partnersku.
MK: Nie infantylizujemy.
NR: Pokazujemy im pewne rozwiązania i możliwości, które one mogą wybrać i potem o tych wyborach rozmawiamy, ale nie ma takiej sytuacji, że narzucamy dziecku dokładny schemat i oczekujemy też założonego efektu, który my sobie gdzieś tam wymyśliłyśmy, że np. jak robimy kran, to muszą być dwa kurki itd.
MK: Uświadomiłam sobie, że nie ma takiej sytuacji na warsztatach, że dziewczynki rysują kwiatki, a chłopcy samochody. Proponujemy zupełnie inny sposób pracy, nie ma kredek, czasem są grube i czarne markery, zawsze są jakieś kolorowe papiery, bibuła i taśmy izolacyjne.
NR: Pokazujemy też, że śmieci są pewnym fajnym materiałem, którego można użyć jak klocków. Zawsze na początku warsztatów dzieci protestują: „Co, śmieci?! Nie!”.
MK: Potem się okazuje, że one dają im więcej radości i możliwości niż wszystkie kredki świata razem wzięte. To ogromna satysfakcja.
NR: To materiał, który każdy ma w domu: zjada jogurt, serek i pije herbatę. Są to elementy, które da się pozbierać w przeciągu dnia, można z nich zrobić jakiś obiekt, pobawić się tym, coś wykonać samodzielnie i własnoręcznie. Truizmem jest mówienie, że to znacznie większa frajda niż bieganie po sklepach i wybieranie już gotowych zabawek, ale trzeba spróbować, żeby naprawdę się przekonać, ile radości może dać dziecku kilka pustych pudełek.
MK: Przy czym jednocześnie nie nastawiamy się na efekt. Dzieci są bardzo różne i mają odmienne potrzeby. Jedno jest najszczęśliwsze, gdy poskleja ze sobą sześć pudełek i to jest w ogóle dla niego świetna sprawa, bo pierwszy raz w życiu widzi taśmę dwustronną. Najważniejszy jest dla nas proces tworzenia. Pracując z dziećmi nigdy nie mówimy im, jaki ma być efekt pracy. Ten efekt jest bardzo indywidualny.
NR: To jest coś, z czym dzieci nie spotykają się w szkołach czy w grupach przedszkolnych i prawdopodobnie na większości zajęć pozalekcyjnych. Walczymy z ograniczaniem twórczości dziecka do 2D, czyli do kartki papieru. Chcemy zupełnie innych efektów, chcemy trójwymiarowości.
NK: Choć czasem ta trójwymiarowość okazuje się kłopotliwa. Miałyśmy taki warsztat, podczas którego mówiłyśmy o Zen jako o sposobie rozwiązywania problemów z przestrzenią. Pokazywałyśmy, że dizajnerzy szukają przeróżnych rozwiązań. Dzieci miały opowiadać o swoich lękach. No i jeden chłopiec śmiertelnie poważnie powiedział, że on się boi trójkątów. Dizajn okazał się więc lekarstwem na lęk przed trójkątami.
A zdarzyło wam się, że pojawiło się dziecko, które miało już tak określoną wizję tego, czym jest dizajn, i którzy projektanci się liczą, że nie było w stanie się przekonać do innego podejścia?
MK: Są takie dzieci, które mówią: „a ja to mam designerskie krzesło w domu, które zaprojektował designer, ono kosztowało dużo pieniędzy, to, co pani pokazuje, to nie jest design”. Potem tłumaczymy, mówimy, że można różnie do tej sprawy podchodzić. My proponujemy nasze podejście.
NR: Nigdy nie było sprzeciwu, żeby ktoś powiedział: „Odmawiam udziału w warsztatach, wychodzę!”.
Do Galerii Dizajn – BWA Wrocław, w której działacie, trafia jednak dość specyficzna grupa odbiorców. Myślicie o tym, żeby wyjść ze swoimi działaniami poza galerię, np. do domu kultury?
MK: Domy kultury we Wrocławiu mają dość zamkniętą ofertę – malarstwo, ceramika, grafika – nie bardzo widzimy tam miejsce dla siebie. We Wrocławiu jest stosunkowo mało otwartych pracowni, które chciałyby przyjąć nasz projekt i mogłybyśmy wejść z nimi we współpracę, niewiele jest inicjatyw podobnych do tego, co robimy. Funkcjonujemy więc w ramach galerii i bardzo nam to odpowiada. Jeśli ktoś spoza Wrocławia zaprasza nasz projekt na festiwal czy do konkretnej instytucji, to właściwie staramy się na każde takie zaproszenie odpowiedzieć.
NR: Dostajemy sporo komercyjnych propozycji. Na przykład jest jakieś przedsięwzięcie otwarcia nowej „super-kinder-zabawialni”, przy czym okazuje się, że ktoś nas zaprasza i prosi, żebyśmy poprowadziły warsztaty, ale za darmo, na zasadzie promocji naszego projektu. Nie zależy nam, żeby się pojawiać w takich miejscach. Zdajemy sobie sprawę z tego, że mówimy o rzeczach dość trudnych albo po prostu nowych, które wymagają odrobiny skupienia, uwagi. W warunkach jazgotu i wielu bodźców jesteśmy na przegranej pozycji.
Szybciej docenił was biznes niż edukacja.
MK: No tak, niestety.
Kiedyś pojawiły się propozycje od szkół?
MK: Były szkoły, które uczestniczyły w naszych projektach galeryjnych. „Teraz dizajn!” w listopadzie i miesięczny projekt w lutym „Dizajn dla wszystkich!”. Współpracowałyśmy z grupami zorganizowanymi, namawiałyśmy do wyjścia ze szkoły czy przedszkola, odwiedzenia jakiejś zupełnie innej przestrzeni, w której można pobrudzić siebie, ściany i wszystko dookoła. Odzew był spory, chociaż było też sporo obaw.
NR: Zdajemy sobie sprawę z dużych obostrzeń, z tego, że szkoły nie mają pieniędzy, żeby zapraszać kogoś z zewnątrz, średnio też mają możliwości godzinowe.
MK: Ale na przykład pojawiły się takie propozycje ze strony uniwersytetów dziecięcych. To już są nieco inne instytucje. Zobaczyły w naszych działaniach potencjał do prowadzenia zajęć kreatywnych.
Dalsze kroki… w kwietniu?
MK: Wciąż poszukujemy wydawnictwa dla Zeszytów do dizajnu, chcemy, by trafiły do księgarni. Poza tym warsztaty we Wrocławiu i wyjazdy.
NR: Na jesień planujemy też kolejny większy projekt, połączony z wystawą i publikacją, ale nie wiem, czy mogę zdradzać nazwę?
MK: Nie, nie zdradzaj!
NR: Nie będę więc zdradzać nazwy, ale powiem tylko, że będzie to projekt skierowany i do dzieci, i do dorosłych. Śmieciowy.
Więcej o Zeszytach do dizajnu i działaniach 3D czyli Dizajn dla Dzieci można przeczytać tutaj.
Rozmowę przeprowadziła Martyna Obarska
Opracowanie: Antoni Walkowski, Olga Skórka