Laboratorium im. Bolesława Bieruta
Co mają ze sobą wspólnego Indianie, Żydzi, posiadacze przedwojennych polskich obligacji i przyszli emeryci?
Wbrew pozorom bardzo wiele – wszyscy oni stanowią grupy, które zostały wywłaszczone ze swoich praw własności lub mogą się tego w przewidywalnym czasie spodziewać. Zakupowi Manhattanu za garść koralików towarzyszył przynajmniej cień praworządności i pozór wymiany.
Zupełnie inaczej wyglądała sytuacja setek tysięcy hektarów odebranych innym plemionom, czy Aborygenom. Jeszcze inaczej wygląda sytuacja mienia pożydowskiego, właściciele przedwojennych obligacji wciąż walczą o uznanie ich roszczeń. Emeryci zaś nie robią zbyt wiele bo jeszcze w przeważającej większości nie zdają sobie sprawy, że obiecane im emerytury nie mają szans się ziścić.
Własność prywatna jest wartością chronioną przez konstytucję. Zatem rolą organów państwa (nie tylko polskiego) jest jej ochrona, zaś wywłaszczenie bez rekompensaty jest nielegalne. Oczywiście definicja tego czym jest wywłaszczenie jest nieostra. Batalię o jej doprecyzowanie będziemy obserwować przy okazji sprawy związanej z częściową likwidacją OFE. Wielu obywateli poczuło się obrabowanych z oszczędności emerytalnych w procesie ich transferu do ZUS jednak status indywidualnych kont emerytalnych jest niejasny i zdania co do tego czy stanowią chronioną własność prywatną są podzielone. Sprawa znajdzie zapewne ostateczne rozstrzygnięcie w Sądzie Najwyższym.
Jednak nie możemy zapomnieć, że własność prywatna nie jest wartością najwyższą i często jest w konflikcie z innymi, nie mniej istotnymi. Poczucie sprawiedliwości nakazywałoby aby przeszłe nieprawości naprawić. W niektórych przypadkach wydaje się to być proste bo związane z tym koszty są do udźwignięcia. Co jednak ze zwrotami majątku Żydów przejętymi po wojnie przez Polaków? Zwrot posiadłości nie wchodzi w rachubę, bo od tego czasu najczęściej zmieniły one właścicieli kilkukrotnie. Konieczne byłoby wywłaszczenie jednej grupy w celu zaspokojenia roszczeń innej wywłaszczonej grupy. Na rekompensaty pieniężne w tej skali nie stać zaś żadnego narodu. Szczególnie pamiętać powinni o tym Amerykanie nawołujący do rozliczeń – bowiem uczciwe rekompensaty dla Indian załamałyby nawet budżet USA, a roszczenia obu grup nie różni tak wiele.
Problemów jest zresztą więcej. Weźmy przykład przedwojennych obligacji. Poczucie związku i ciągłości z tamtym państwem sugeruje, że powinniśmy wynagrodzić osoby chcące go wspomóc (to często obligacje wojenne). Szczególnie, ze honorujemy zobowiązania PRL (choć po znaczącej redukcji), a wydatek choć znaczny nie byłby porażający. Jednak fakty pokazują, że ich dzisiejsi właściciele to nie są bynajmniej dawni wierzyciele, ale kolekcjonerzy i różnego rodzaju naciągacze skupujący je za równowartość papieru na jakim je wydrukowano. Oryginalni wierzyciele pieniądze stracili dawno temu, kiedy papiery bezwartościowe wyrzucili i dziś nie mają szans tego wykazać. Pojawia się zatem pytanie: dlaczego dziś rekompensować straty jednych osób – innym zupełnie przypadkowym. A nawet jeśli to spadkobiercy oryginalnych właścicieli to czy wynagradzanie krzywd jakich zaznał pradziadek jest sensowne? A jeśli tak to ile pokoleń wstecz można się cofać? Czy potomkowie chłopów pańszczyźnianych maja prawo dochodzić odszkodowań od potomków szlachty? Czy Baskowie mogą domagać się rekompensaty od indoeuropejskich najeźdźców? Oczywiście jest to redukcja problemu do absurdu, ale wyznaczenie ostrej granicy jest tu jednocześnie trudne i kluczowe.
Inna kwestia dotyczy wyznaczania wielkości rekompensat. Kawal nieużytku kilkadziesiąt lat temu mógł być niewiele wart, dziś świetnie skomunikowany z centrum miasta może być warty majątek. Kiedyś ruina, dziś po wielu remontach i przebudowach może być perłą. Co jest właściwym punktem odniesienia? Problem nietrywialny, ale o gigantycznych konsekwencjach finansowych.
Zatem ustalanie zasad zadośćuczynień i wywłaszczania z praw własności i praw nabytych jest jednym z większym problemów przed jakimi stoimy. Z jednej strony z powodu zaszłości jakich u nas nie brakuje. Z drugiej strony z powodu trudnej przyszłości, czyli konieczności drastycznego ograniczenia wysokości emerytur w niedalekiej przyszłości. Co do zasady są to problemy zasadniczo tożsame, a ich skala co najmniej porównywalna. Co do ogólnych rozwiązań musimy tu zawrzeć jakiegoś rodzaju umowę społeczną, co do szczegółów doprecyzować proces będą musieli prawnicy. Wydaje się jednak, że to do czego dojdziemy powinno spełniać kilka warunków.
Po pierwsze zapewnienia poczucia sprawiedliwości: to by osoby kiedyś poszkodowane poczuły przynajmniej moralną satysfakcję, nawet jeśli ta finansowa będzie niewystarczająca. Chodzi o to by przyznać, że spotkała je krzywda, a nie uciekać od odpowiedzialności jak próbuje to robić częstokroć nasze państwo. Koniec końców rachunki przychodzi zapłacić, a te wystawione w złości bywają znacznie wyższe.
Po drugie zapewnienie stabilności działania państwa: przeszłe i teraźniejsze żądania nie mogą doprowadzić do upadku naszych finansów publicznych, a co za tym idzie możliwości realizacji zadań naszego państwa. Sprawiedliwość jest ważna, ale jej wykonywanie nie może podważać fundamentów państwowości, bo to stworzy znacznie więcej szkód niż te którym staramy się wynagradzać. Wydaje się zatem, że konieczne jest ustalanie malejących odszkodowań wraz z upływającym czasem (a nie rosnących wraz z odsetkami), ograniczenie grona beneficjentów do poszkodowanych osób fizycznych i ich zstępnych (być może tylko w pierwszym lub drugim pokoleniu) i inne rozwiązania podobnej natury.
Po trzecie równość wobec procedur. Nie może być równych i równiejszych. Skandaliczna i pełna korupcji sytuacja związana z Komisją Majątkową pokazała, że odpowiednie przełożenie polityczne może pozwolić na wypompowanie miliardów z naszego wspólnego majątku na rzecz jednego beneficjenta i to na podstawach często kuriozalnych. Kościół Katolicki okazał się jedyną instytucją jakiej przysługiwały odszkodowania w pełnej wysokości (a czasem nawet wyższej niż oryginalna). Wyroki skazujące osoby związane z ta aferą to jedno, ale doświadczenie pokazuje, że cwaniaków ani oszustów nie brakuje nawet wśród osób mających być strażnikami moralności. Procedura musi być zatem jasna, prosta, przejrzysta i jednakowa dla wszystkich.
Zamieszanie z dekretem Bieruta w Warszawie jest świetnym laboratorium w wypracowaniu takich rozwiązań. Z jednej strony jest to problem w skali kraju dość ograniczony bo dotyczy tylko stolicy. Z drugiej strony jest obłożony wszelkimi problemami o jakich można pomyśleć. Są tam tabuny cwaniaków skupujący roszczenia za grosze i liczący na miliony. Są niejasne sytuacje majątkowe. Przejmowane nieruchomości to były powojenne ruiny, dziś to centrum miasta, drugiej największej aglomeracji w Polsce. Jest szansa by pochylić się nad problemem systemowo, ale w skali laboratoryjnej. Czy skorzystamy z tej szansy?