Kultura islamu jest częścią Europy
List z Brukseli Siedzę w zatłoczonej sali koncertowej jednego z brukselskich centrów kultury. Właśnie przemawia Jose Manuel Barroso. Jego speech, wygłaszany z okazji obchodów 25-lecia Europejskiej Stolicy Kultury, pełen jest oficjalnych frazesów o roli kultury […]
List z Brukseli
Siedzę w zatłoczonej sali koncertowej jednego z brukselskich centrów kultury. Właśnie przemawia Jose Manuel Barroso. Jego speech, wygłaszany z okazji obchodów 25-lecia Europejskiej Stolicy Kultury, pełen jest oficjalnych frazesów o roli kultury w integracji europejskiej. Wieje nudą. Po nim jeszcze kilku brukselskich VIP-ów również częstuje słuchaczy komunałami o kulturowej „jedności w różnorodności” Unii Europejskiej. Niestety, trudno wyłowić w tym urzędniczym słowotoku jakąś głębszą i interesującą sekwencję zdań. Przed snem sprawiedliwego ratuje mnie tylko dowcipny wykład sir Roberta Palmera – żywej legendy Europejskiej Stolicy Kultury – poświęcony historii tego konkursu. Jest to jedyne miłe wspomnienie z jubileuszowej gali.
Wieczorem wychodzimy z przyjaciółmi na spacer po mieście, by zjeść coś w jednej z licznych, zapraszających kolorami i zapachami, restauracji. W ciągu godzinnej wędrówki zauważam zaledwie kilka białych, na kilkadziesiąt śniadych, twarzy, należących do osób o ewidentnie nieeuropejskim pochodzeniu. Kobiety, o głowach otulonych chustami, przemykają ulicami w towarzystwie swoich mężczyzn. Zaczynam rozumieć, że poza urzędniczą dzielnicą stolicy zjednoczonej Europy znajduje się zupełnie inny świat, niewidoczny z perspektywy centrum. Nie ma w nim eleganckich panów z neseserami i szykownych pań w gustownych garsonkach. Nie ma drogich samochodów i ekskluzywnych butików. Są za to młodzieńcy o ciemnej karnacji, podpierający ściany przy narożnych sklepach i ubrani w tradycyjne stroje arabskie rozgadani mężczyźni, wysypujący się z lokalnego meczetu po wieczornej modlitwie. O tym innym świecie nie usłyszałem ani jednego słowa podczas przemówień w eleganckiej, pełnej znamienitych gości sali, gdzie nieustannie powtarzano okrągłe zdania o bogactwie różnorodności kultury europejskiej i jej wciąż żywej spuściźnie.
Wróciwszy do hotelu, sącząc leniwie piwo Leffe, które wyjątkowo przypadło mi do gustu (tak, belgijskie piwa są wspaniałe!), zaczynam zadawać sobie pytanie, dlaczego w unijnej polityce kulturalnej nie ma informacji na temat kultury muzułmańskich imigrantów? Polityka kulturalna Unii Europejskiej w swych ideowych podstawach jest, co prawda, skromna, żeby nie powiedzieć: minimalistyczna. Z jednej strony, koncentruje się na różnorodności kultur narodowych krajów członkowskich, którą chce chronić i rozwijać. Z drugiej − zależy jej na wzajemnym poznaniu się tych kultur, na kontakcie i ideowej wymianie między nimi, a tym samym, na budowaniu płaszczyzny pokojowej koegzystencji. Problem jednak w tym, że dzisiaj to, co określa się mianem „kultury europejskiej”, nie jest jedynie domeną poszczególnych kultur narodowych. Gdzieś na marginesie europejskiego kulturalnego mainstreamu coraz silniej akcentuje swoją obecność kultura imigrantów z krajów muzułmańskich: Kurdów, Turków, Algierczyków czy Marokańczyków. Czyżby, z perspektywy brukselskich architektów polityki kulturalnej, to zjawisko nie było widoczne?
A może przyczyną tego niedopatrzenia jest pycha? Na szóstej stronie broszury, pt.: „Unia Europejska. Informator o polityce kulturalnej”, wydanej przez Centrum Informacji Europejskiej, czytamy: „Kultura europejska rozprzestrzeniła się na cały świat, upowszechniając swe obyczaje, wartości, systemy polityczne, wynalazki techniczne, sztukę, religię i języki”. To w znacznym stopniu prawda, ale czy w tych słowach nie pobrzmiewa przypadkiem stary, dobrze znany, ton europejskiego imperializmu? Czy nie słychać w nich echa charakterystycznego samozadowolenia i poczucia wyższości, które wiele ludów i kultur skazały na cierpienie i zagładę? Może w tym należy doszukiwać się przyczyn ślepoty wobec fenomenu kultury islamskiej, który w Europie zaczyna nabierać znaczenia? Może właśnie ta pycha każe patrzeć na europejskich muzułmanów jak na barbarzyńców, którzy muszą dopiero dorosnąć do cywilizowanego Starego Świata?
Niezależnie od realnej przyczyny takiego stanu rzeczy jedno jest pewne: Unia Europejska potrzebuje czytelnej i efektywnej polityki kulturalnej, odnoszącej się do muzułmańskich imigrantów i ich coraz liczniejszych potomków. I nie może to być polityka, której ideową podstawą będzie teza o zderzeniu cywilizacji Samuela Huntingtona, czy też gniewne, anty-islamskie tyrady Oriany Fallaci. Dla wielu muzułmanów Europa nieodwołanie stała się domem i nim już pozostanie. Dziś potrzeba nam inkorporacji kultury mniejszości islamskiej do spuścizny europejskiej. Są ku temu przynajmniej dwa istotne powody. Pierwszy z nich jest oczywisty – chodzi o ugaszenie ognia nienawiści, który tli się przede wszystkim w środowiskach najbiedniejszych europejskich wyznawców Allaha, a który karmi się rozczarowaniem, związanym ze złym – także materialnym – położeniem, przez co czyni te środowiska podatnymi na islamistyczną retorykę. Drugi wynika z samego duchowego serca Europy: jest nim otwartość i zdolność do włączania w ramy dziedzictwa europejskiego tego, co odmienne i tym samym wzbogacania swej kulturowej treści; to jedna z najwspanialszych cech europejskiej tożsamości, która uczyniła Stary Świat wielkim. Ta otwartość wreszcie może stać się źródłem nadziei zarówno dla starych, jak i nowych mieszkańców Europy.
Kiedy opuszczam Brukselę, w głowie uporczywie kołacze mi jedna myśl: kultura muzułmańskich imigrantów jest już częścią Europy. Jeśli to zrozumiemy, to może dostrzeżemy w tym fakcie szansę, a nie tylko zagrożenie. „Forteca Europa” musi upaść – dla naszego własnego dobra.