Kościukiewicz: „Chcę być tym, kim zechcę”
Rozmowa z Mateuszem Kościukiewiczem, laureatem Shooting Stars Award na Berlinale 2014. Mateusz Kościukiewicz znalazł się w gronie dziesięciu najlepiej zapowiadających się młodych aktorów uhonorowanych tytułem European Shooting Stars tegorocznego Berlinale. Kościukiewicz może pochwalić się jedną […]
Rozmowa z Mateuszem Kościukiewiczem, laureatem Shooting Stars Award na Berlinale 2014.
Mateusz Kościukiewicz znalazł się w gronie dziesięciu najlepiej zapowiadających się młodych aktorów uhonorowanych tytułem European Shooting Stars tegorocznego Berlinale. Kościukiewicz może pochwalić się jedną z najbogatszych filmografii z tego grona, mając na koncie role w filmach Petera Greenawaya i Andrzeja Wajdy. Kontrowersyjne W imię…, w którym zagrał główną rolę, otrzymało w zeszłym roku nagrodę Teddy. Jego wcześniejszy film, Sala samobójców, był do tej samej nagrody nominowany. Z kolei Baby Blues został nagrodzony Kryształowym Niedźwiedziem w 2012 roku. Chociaż Kościukiewicz jest jednym z najważniejszych aktorów polskiego kina niezależnego, unika gwiazdorskiego życia i odnajduje schronienie w miejscach, w których „nikt go nie lubi”.
Daniel Tkatch: Większość filmów, w których zagrałeś, była w moim odczuciu przesiąknięta „polskością” – ze szczególnym podejściem do historii, rozpoznawalną estetyką, pewnego rodzaju brutalnością. Czy to jest dla Ciebie istotne?
Polska to dziwny kraj, kraj wielu różnic, wielu klisz i wielu sprzeczności. To kraj bardzo katolicki, który próbuje otworzyć się na świat, ale wciąż pozostaje homofobiczny i pełny nacjonalizmu. Jedną nogą jest już w Europie, spogląda ku nowoczesności i nie chce pozostać w tyle, ale drugą tkwi w dawnych czasach. Nic dziwnego, że te napięcia wywierają wpływ na to, co dzieje się w polskim kinie. Następuje przemiana społeczeństwa, które wciąż jest zafascynowane romantycznym ideałem bohatera wojennego, który poświęca życie dla narodu, jak w Baczyńskim. Ale dziś młodzi ludzie w Polsce nie chcą umierać. Chcemy żyć. Chcę być tym, kim zechcę, także jeśli chodzi o płeć, orientację, cokolwiek.
Czy kino może ułatwić tę przemianę?
Kino ma ograniczony wpływ na społeczeństwo. Tak jak z innymi dziedzinami sztuki: literaturą czy teatrem, wpływ zależy od kontaktu, a ten pozostaje ograniczony do dużych miast. Wiele osób nie pozostaje poza wpływem nowego kina krytycznego, ponieważ nie są nim zainteresowani lub nie mają do niego dostępu.
Pochodzę z małego miasteczka, Nowego Tomyśla. Infrastruktura kulturalna nie zmieniła się tam od czasów PRLu. Podejrzewam, że podobnie jest w większości innych miast podobnej wielkości. Twórcy filmowi odnoszą wrażenie, że wiele osób chciałoby pójść do kina pokazującego ambitniejszy repertuar, ale nie mają takiej możliwości.
Mimo wszystko W imię… odegrało ważną rolę w debacie na temat homoseksualizmu wśród polskich księży.
W moim przekonaniu W imię… to było coś na prawdę mocnego i ambitnego. Rzeczywiście, przez chwilę stanowiło centralny punkt w polskich dyskusjach dotyczących homoseksualizmu i pedofilii wśród kleru. Mogło być nawet jednym z czynników, który przyczynił się, a przynajmniej zbiegł się w czasie, z wybuchem głośnych debat na temat gender. Historia księdza zaangażowanego w homoseksualne relacje, osadzona w realiach małej polskiej wsi, była czymś nowym, nawet rewolucyjnym. Jednocześnie nie mieliśmy pewności, czy film i jego problematyka będą czymś tak samo nowym dla innych europejskich społeczeństw. Poruszyło mnie, kiedy widownia Berlinale, również dzięki nagrodzie Teddy, uznała nas za ludzi walczących o wolność. Wierzę, że jednym z zadań kina jest pokazywanie ludzi innych, niż my sami.
Często grasz postacie targane problemami. Czy nie boisz się, że przylgnie do ciebie łatka aktora od „męskości w kryzysie”? Czy to świadomy wybór?
Akurat w jednej z moich pierwszych większych ról grałem takiego śmiesznego gościa, który został aresztowany. Druga, w Matce Teresie od kotów, była głębsza i to za nią wygrałem nagrodę dla najlepszego aktora na festiwalu w Karlowych Warach w 2010 roku. To był sadystyczny bohater, syn zabijający własną matkę. Wyzwaniem było dla mnie poradzenie sobie jednocześnie z nim i moimi własnymi emocjami, które we mnie wywoływał. Potem przyszedł film o kazirodczym związku między bratem a siostrą (Bez wstydu), potem historia księdza i jego homoseksualnego kochanka (W imię…). Ale zagrałem też w komedii.
Często reżyserzy stawiają przede mną wyzwanie. Reżyser chce, żebym wcielił się w trudną, dziwną, momentami niemal autystyczną, albo poetycką, odważną postać. Głęboka relacja z postacią, utożsamianie się z tymi bohaterami wywierało na mnie negatywny wpływ. Chociaż teraz staram się już zachować bardziej techniczne podejście do roli, często wychodzi na to samo.
Widzę tu dwa odmienne typy bohaterów: jeden – z problemami, zachwiany emocjonalnie; drugi – towarzyski i weselszy, z czasów komunistycznej Polski.
Tak. W gruncie rzeczy były to te dwa typy: mroczny i nostalgiczny. W przeszłości moja inspiracja do grania często rodziła się z samotności. Teraz mam już technikę i nie muszę już tak obciążać swojej psychiki. Jestem dojrzalszy, reżyserzy doceniają mnie w coraz większym stopniu, bo stałem się bardziej profesjonalny. Mój następny projekt to rola główna w filmie Jerzego Skolimowskiego.
Wcześniej zagrałeś u Andrzeja Wajdy i Petera Greenawaya…
To było dziwne. Podczas pracy nad Strażą Nocną, widziałem Greenawaya tylko na odległość i nie miałem szansy z nim porozmawiać. To był sam początek mojej kariery. Grałem ucznia Rembrandta i spędziłem na planie półtora tygodnia, jednak ostatecznie wycięli moją część. Nigdy nie widziałem tego filmu. Ale każdego roku jest coraz lepiej. W zeszłym roku Wajda obsadził mnie w większej roli (śmiech).
Nie ukończyłeś szkoły aktorskiej. Zawsze mówiłeś też, że szkoła była dla ciebie kryjówką; kryjówką przed czym?
Ukrywałem się przed wszystkim: społeczeństwem, problemami, karierą, praniem mózgu. Przed wszystkim. Szkoły były dla mnie cichymi miejscami, w których nikt mnie nie dotykał, nikt ze mną nie rozmawiał, nikt mnie nie lubił.
Wspomniałeś, że polskie kino zmierza ku lepszemu. Czy Polska to interesująca przestrzeń dla aktorów, którzy chcą robić coś ambitniejszego?
Myślę, że miałem dużo szczęścia. Zacząłem pracować, kiedy Polski Instytut Sztuki Filmowej zaczął się rozwijać i przyznawać granty. Aktorzy mojego pokolenia zyskali szansę pracy w projektach, które wcześniej nie mogłyby dojść do skutku. Byłem jednych z pierwszych, ale po mnie pojawiło się wielu innych. Większość z nich to mężczyźni. Nie wiem, dlaczego młode aktorki nie są aż tak widoczne. Do tych nielicznych należy Aśka Kulig, która grała w Sponsoringu.
Czy nie kusi cię polski świat celebrytów?
Pracuję w świecie kina niezależnego. Nie popisuję się w telewizji. Nie odwiedzam bankietów. Jestem skoncentrowany na swoim życiu. Mam dwoje dzieci, jestem bardzo zajętym gościem. Nie mam czasu na bycie celebrytą. Zupełnie mnie to nie obchodzi.
Rozmowa została przeprowadzona przez Daniela Tkatcha oraz Katarzynę Sobieraj.
Z angielskiego przełożył Michał Smoleń