KOPEĆ: Zaginiony odcinek „Black Mirror”?

„Creative Control” Dickinsona to historia o tym, że przestaliśmy się dziwić.


„Black Mirror” to znana marka. Serial (a właściwie seria filmów telewizyjnych) w niepowiązanych ze sobą odcinkach opowiada o cieniach nowoczesnych technologii.

Tak sformułowanego podsumowania nie łyknąłby nawet przyzwyczajony do ogranych klisz producent z Hollywood. Ale nie da się klarowniej powiedzieć, czym jest „Black Mirror” – przykładem nowoczesnej telewizji pedagogicznej „ku przestrodze”, która kładzie człowiekowi żyjącemu w cyfryzującym się świecie do głowy najprostszą z prawd, mianowicie że każdy kij – tu: nowoczesna technologia cyfrowa – ma dwa końce.

Niemal wszystkie odcinki (za wyjątkiem jednego – „San Junipero”) celują w dociskaniu widzów do ziemi. W części z nich artefakty technologiczne – zawsze nie tak znowu odległe od tego, o czym możemy przeczytać w serwisach specjalistycznych – wymykają się spod kontroli swoich twórców, by odegrać przed widzami kolejny wariant ucieczki potwora Doktora Frankensteina („Hated in the Nation”). Kiedy indziej mniej lub bardziej totalitarna władza wykorzystuje technologię jako Ideologiczny Aparat Państwa, jeszcze bardziej podstępny i złowrogi niż jego przed-cyfrowe urzeczywistnienia („Men Against Fire”, „Fifteen Million Merits”). W końcu możemy zobaczyć, jak cyfrowe programy i bazy danych nieudolnie starają się wypełniać pustki w życiach ludzi takich jak my („Be Right Back”).

W zestawieniu z „Black Mirror” „Creative Control” jest „jak ciepły, letni deszcz”. Dickinson napisał (wraz z Micah Bloombergiem), wyreżyserował i zagrał (jako odtwórca głównej roli) swój film niczym słodko-gorzką allenowską komedię o młodych, wykształconych z wielkich ośrodków miejskich.


Nowy numer Res Publiki Nowej „Praca – frustracja – radykalizacja”, o niepokojach na rynku pracy i związanej z nimi radykalizacji elektoratu, jest już dostępny w naszej internetowej księgarni.

2-15-fb-cov-1

Głównym bohaterem jest copywriter/strateg z agencji reklamowej, który staje przed zadaniem wprowadzenia na rynek nowych okularów do rzeczywistości poszerzonej – Augmenta. Bez wielkiego zdziwienia zabiera się do pracy, tym chętniej, że dotychczas musiał robić w farmaceutykach. Przy okazji dostaje nowy produkt do zapoznania. W międzyczasie angażuje się w emocjonalny wielokąt rozpisany na grupę przedstawicieli klasy kreatywnej i okolic z nowojorskiego Williamsburga: fotografa, modelkę/kostiumografkę i nauczycielkę jogi.

Źródeł napięcia „Creative Control” należy szukać w cechach bohaterów, którzy albo coś przed sobą ukrywają, albo nie potrafią skutecznie zarządzać konfliktami. Podstawy tych charakterystyk bohaterów tkwią z kolei w tym, w czym zazwyczaj w filmach Allena – w dystansach między klasami, w dysonansach między aspiracjami a rzeczywistymi trajektoriami karier, czy w miałkości mistycznych uniesień.

A gdzie w tej całej układance nowoczesna technologia? Na pewno nie stanowi źródła problemów, na pewno nie mamy przeżywać jej tak, jak kazaliby nam twórcy „Black Mirror”. Kiedy główny bohater, korzystając z Augmenty, tworzy cyfrową reprodukcję pociągającej go kobiety, a następnie kopuluje z nią oparty o okno mieszkania, widzom prawdopodobnie udziela się mieszanka uczuć z pogranicza zaciekawienia i niesmaku. Ale temu koktajlowi daleko do krwi, potu i łez podawanych na zimno przez „Black Mirror”. To raczej zakłopotanie tego szczególnego rodzaju, jakie wzbudza oglądanie na wielkim ekranie onanizującego się mężczyzny.

Wydaje się, że podobny ambaras wyklułby się z emocjonalnej konstelacji bohaterów nawet wówczas, gdyby w świecie przedstawionym nie było żadnych nowoczesnych okularów do rzeczywistości poszerzonej. Choć pewnie wydarzenia potoczyłyby się nieco inaczej.

Inne elementy nowoczesnej technologii wykraczające poza ramy tego, co mamy już dziś w swoich domach czy miejscach pracy, wydają się, pod względem funkcji fabularnych, niemal przezroczyste – nie podkręcają zakorzenionych w bardzo ludzkiej rzeczywistości filmu konfliktów. Sygnalizują raczej cyfrową nowoczesność jako estetykę, wykraczając ostrożnie poza ramy tego, co znamy z autopsji.

Dodatkowo, kiedy pokazywane na ekranie oprogramowanie zawodzi – w widocznych opóźnieniach interfejsów czy w przeskakujących klatkach wideo-rozmów – film dodatkowo uspokaja nas „swojskością” tych prezentowanych rozwiązań.

Dickinson przyznał się dziennikarzowi „Inverse” do inspiracji „2001: Odyseją Kosmiczną” Stanleya Kubricka[1]. Wskazywał na scenę, w której astronauci jedzą kanapki, gdy za oknami ich statku przesuwają się majestatyczne widoki kosmosu. Zamiast podziwiać kosmobrazy, astronauci komentują smak prostego jedzenia.

Dickinson, wzorując się na Kubricku, właśnie w zobojętnieniu bohaterów pokazuje, paradoksalnie, szokującą zmianę, jaką przeszliśmy pod wpływem kontaktów z rozpędzoną techniką cyfrowej. Dickinson wydaje się wówczas przystawiać widzom przed oczy lustro i rozkazywać: zapytajcie sami siebie, kiedy ostatnio jakaś nowinka z Kalifornii faktycznie wprawiła was w osłupienie.

Przywykliśmy do gwałtownej cyfryzacji, choć sami za nią nie nadążamy. Na szczęście projektanci i marketerzy cyfrowych towarów i usług, podobni do głównego bohatera filmu, dokładają starań, by nie wpędzać nas w nadmierną dezorientację. Prowadzą kampanie reklamowe wpisujące najnowsze artefakty w kontekst codzienności czy budują interfejsy, które w większej mierze ukrywają przed nami złożoność komputerowych architektur, niż pokazują nam ich faktyczne możliwości.

Dlatego „Creative Control” w warstwie fabularnej i w budowie świata wydaje się przykładem dojrzałego sposobu mówienia o cyfrowej kulturze. Jakkolwiek „Black Mirror” wprawia widza w lęk i trwogę, to film Dickinsona wydaje się lepiej wskazywać istotę problemu.

Fot. Benjamin Dickinson w „Creative Control” | Magnolia Pictures


[1] https://www.inverse.com/article/12563-why-benjamin-dickinson-s-creative-control-is-like-a-woody-allen-movie-directed-by-stanley-kubrick

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa