Konwencja to nasza cywilizacja
Konwencja o przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej reprezentuje sedno naszej cywilizacji.
Zaakceptowana przez Sejm w drodze ustawy, a obecnie oczekująca na podpis prezydenta Konwencja o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej wzbudza niemałe kontrowersje. Głównymi ich autorami są środowiska politycznie konserwatywne, zwłaszcza te związane z Kościołem katolickim. O ratyfikację Konwencji walczyły natomiast kręgi feministyczne i lewicowe.
Najczęstszym argumentem pierwszych przeciwko drugim było stwierdzenie, że dokument godzi w wartości cywilizacji europejskiej. Lewa strona sceny politycznej odpowiada zwyczajowymi argumentami z nowoczesności, łamania tabu i zwalczania ciemnogrodu. Ta konwencja reprezentuje samo sedno naszej cywilizacji.
Sednem naszej cywilizacji jest przekonanie, że „(…) kultura, zwyczaje, religia, tradycja czy tzw. »honor« nie będą uznawane za usprawiedliwienie dla wszelkich aktów przemocy (…)”, jak głosi art. 12 ust. 5 Konwencji. To bardzo ważna deklaracja w obliczu tego, że Europa staje się w ostatnich dekadach kulturowym tyglem. Kraje Starego Kontynentu z różnych przyczyn przyjęły miliony imigrantów spoza europejskiego kręgu cywilizacyjnego. Coraz częściej w praktyce prawa karnego w Europie Zachodniej spotykamy się z kontrowersyjnym pojęciem „obrony przez kulturę”, które umożliwia imigrantom uniknięcie kary lub otrzymanie łagodniejszego wyroku, jeśli czyn – zabroniony przez funkcjonujące w danym państwie prawo – jest dopuszczalny w kulturze, z której oskarżony się wywodzi.
Konwencja nie poprzestaje zresztą na zestawie ogólników, wskazując m.in. na okaleczanie żeńskich genitaliów (art. 38), tzw. „przestępstwa w imię honoru” (art. 42) czy wymuszone małżeństwa (art. 37) jako na zjawiska niedopuszczalne i konsekwentnie zwalczane w systemach prawnych krajów-sygnatariuszy. Co więcej, państwa zobowiązują się do tego, by wymuszone małżeństwa nie miały skutków cywilnych oraz by można łatwo dowieść ich nieważności (art. 32). Powyższe czyny z pewnością nie należą do współczesnej cywilizacji europejskiej – są one zlepkiem afrykańskich i azjatyckich tradycji plemiennych, połączonych nierzadko z ideologią radykalnego islamu.
To właśnie nasza cywilizacja uważa aspekt braku zgody za kluczowy czynnik pozwalający potraktować czynność seksualną jako gwałt. Gwałt jest zatem niedopuszczalny w każdym europejskim kraju. Za sprawą Konwencji kraje dążą do ujednolicenia jego definicji (art. 36). A zatem zgwałcona kobieta to nie tylko ta, która została brutalnie wykorzystana przez nieznanego szaleńca w środku lasu. To również żona, która mówiła „nie”, a której mąż nie przyjął jej sprzeciwu do wiadomości.
Polacy mogą być szczególnie dumni, bo oznacza to, że Europa ma szansę wspólnie stanąć w obronie rzeczy, które dla nas są oczywiste. W większości krajów europejskich małżeństwo było do niedawna uznawane za okoliczność wyłączającą możliwość gwałtu. I choć polski kodeks karny Makarewicza kryminalizował gwałt bez względu na stan cywilny już od 1932 roku, Francja podobne rozwiązanie wprowadziła w 1990 r., Wielka Brytania w 1991 r., Niemcy w 1997 r., a Turcja, na której terytorium negocjowano i podpisano Konwencję – dopiero w 2005 r.
Nie jest prawdą, że Konwencja stawia pojęcie płci społeczno-kulturowej (gender) ponad pojęciem płci biologicznej (sex). Po pierwsze, art. 4 ust. 3 wymienia obie cechy jako czynniki, które nie mogą być podstawą dyskryminacji (obok wielu innych, takich jak rasa, religia, niepełnosprawność czy wiek). Po drugie, art. 6 nakazuje branie pod uwagę płci społeczno-kulturowej „we wdrażaniu i ocenie wpływów niniejszej konwencji”. Po trzecie, choć konserwatywni prawnicy z prof. Andrzejem Zollem na czele wskazywali na niejasność tego pojęcia, art. 3 Konwencji zawiera jego definicję, zgodnie ze stosowaną wcześniej wykładnią Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), jako „społecznie skonstruowane role, zachowania, działania i atrybuty, które dane społeczeństwo uznaje za odpowiednie dla kobiet lub mężczyzn”.
Na stronie internetowej WHO czytamy o przykładach takich jak zakaz prowadzenia samochodów przez kobiety w Arabii Saudyjskiej, niestosowność palenia papierosów przez kobiety w Wietnamie czy wyższe zarobki mężczyzn niż kobiet w Stanach Zjednoczonych. Branie tego rodzaju kulturowego tła pod uwagę przy wdrażaniu Konwencji i ocenie jej skutków wydaje się być oczywistością.
Podkreślenie roli organizacji pozarządowych i społeczeństwa obywatelskiego (art. 9), a także sektora prywatnego i mediów (art. 17) w realizacji postanowień Konwencji pozwala dostosować sposób jej wdrażania do specyfiki danego kraju. Proponowane przez Konwencję rozwiązania, takie jak stworzenie programów przeciwdziałania negatywnym skutkom przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, są przecież w dużej mierze już realizowane przez organizacje pozarządowe, a w Polsce niemały udział mają w tym związki wyznaniowe z Kościołem katolickim na czele. Takie inicjatywy jak prowadzone przez Kościół Domy Samotnej Matki mogą być tylko dowodem na to, że współpraca jest możliwa i konieczna. Tym bardziej rozczarowuje i smuci niechęć Konferencji Episkopatu Polski wobec postanowień Konwencji.
Ta Konwencja wyrasta wprost z naszej cywilizacji, z jej poszanowania dla praw człowieka i równouprawnienia, z jej wrażliwości na kulturowe różnice, a zarazem niezmienności i trwałości jej fundamentów. To deklaracja tego, że jako Europejczycy nie godzimy się, by zwyczaje, które są dla kobiet upokarzające i dyskryminujące, stały się częścią naszego świata. Nie trzeba być wierzącym w siłę postępu lewicowcem, by pod Konwencją podpisać się obiema rękami.
Wystarczy być konserwatystą, który wierzy w osiągnięcia, które europejska cywilizacja poczyniła na przestrzeni dziejów. Pozostaje mieć nadzieję, że ten drugi punkt widzenia zostanie zrozumiany przez prawą stronę polskiej sceny politycznej i przyłączy się ona do działań, które mają na celu wdrożenie postanowień Konwencji w życie.