Zimowe wydanie „Czasu Kultury” (4/2012) pt. Lęki Skandynawii jest próbą diagnozy współczesnych związków między twórczością literacką a życiem społecznym u naszych północnych sąsiadów. Przypisywaną Theodorowi Adorno wątpliwość, czy możliwa jest poezja po Oświęcimiu, redaktorzy poznańskiego kwartalnika parafrazują w pytanie: czy możliwa jest powieść kryminalna po zamach Andersa Breivika?
Nie chodzi zresztą wyłącznie, a nawet przede wszystkim, o stosowność przedstawienia. Spór o to, czy wolno epatować przemocą w dziele literackim dla rozrywki czytelnika po tym, gdy w uznawanej za oazę społecznego spokoju Norwegii 77 osób poniosło śmierć z rąk współobywatela, jest bowiem wtórny wobec problemu bardziej zasadniczego, doświadczanego we wszystkich społeczeństwach skandynawskich, tj. kryzysu ontologicznych podstaw umowy społecznej, który sprawa Breivika tylko unaoczniła.
W powszechnym mniemaniu typowe skandynawskie powieści kryminalne mają mało wspólnego z doświadczaną na Północy rzeczywistością. Jawią się jako odskocznia od nudy życia w raju, skoro w Skandynawii non-fiction nie odnotowuje się tak wielu aż tak drastycznych morderstw co w powieściowej fikcji. W takim duchu wypowiada się Katarzyna Tunkiel, która przypomina, że Norwegowie na ferie wielkanocne zabierają ze sobą powieść kryminalną równie chętnie co narty. Oba te akcesoria mają podobną funkcję: wyzwalają ekscytujące przeżycia bez narażania użytkownika na nadmierne niebezpieczeństwo. W tym sensie czytanie o okrucieństwie ma zdaniem Tunkiel w Norwegii charakter narodowego sportu ekstremalnego.
Bronisław Świderski przekonuje jednak, że świat przedstawiony w kryminałach mija się z prawdą świata przeżywanego na co dzień nie tylko dlatego, że utwory te operują hiperbolą w opisach przemocy, lecz przede wszystkim dlatego, że przeważnie hołdują „zmierzchającej” ideologii socjaldemokratycznej i opiewają skandynawski model państwa dobrobytu. Świderski polemizuje tu z profesor Gunhildą Agger z uniwersytetu w Aalborgu w Danii, dla której ta właśnie metapolityczna funkcja skandynawskiego kryminału (jako „strażnika państwa opiekuńczego”) jest wyznacznikiem jego realistyczności i kanoniczności zarazem. Dla Świderskiego lansowana na kartach tego typu powieści wiara w społeczną sprawiedliwość systemu jest natomiast niczym więcej niż pielęgnowaniem przebrzmiałego mitu i ostatecznym dowodem na oderwanie kryminału od rzeczywistości.
Inne artykuły zamieszczone w Lękach Skandynawii wyjaśniają, że wbrew życzeniowym definicjom profesor Agger wiele kryminałów powstałych w Skandynawii (poczynając od prozy Maj Sjöwall i Pera Wahlöö z lat 60. i 70. XX w.) uznaje system państwa opiekuńczego za negatywny przedmiot krytycznych analiz – co nie ujmuje przecież tym utworom „skandynawskości”. Nie zmienia to faktu, że trudno sobie wyobrazić skandynawski kryminał bez jakichkolwiek odniesień wobec zastanego modelu ustroju społeczno-politycznego. Autorzy, wydawcy i czytelnicy powieści kryminalnych z Północy najbardziej powinni się więc chyba lękać ostatecznego upadku tego systemu – bo już nie będzie o czym pisać!
(ŁB)
Przegląd Polityczny
W tak krótkim tekście nie sposób szerzej wspomnieć o wszystkich sprawach, które zostały poruszone w podwójnym numerze „Przeglądu Politycznego” (115/116). Choć byłoby o czym pisać. Kwestie związane z książką Jana Sowy Fantomowe ciało króla , a tym samym z polskimi zmaganiami z nowoczesnością od czasów I Rzeczypospolitej, czy zagadnienia wynikające z sytuacji w obszarze basenu Morza Śródziemnego (na temat którego nie odważyłbym się wypowiadać), są z pewnością ważkie. Pierwsze powracają z uporem maniaka, drugie przedstawia się w nowej szacie ze względu na wydarzenia ostatnich lat.
Natomiast niepodobna zostawić bez komentarza głosy dotyczące Europy, jej przeszłości i obecnej kondycji. Rozmowa Tony’ego Judta i Tima Snydera poświęcona jest myśleniu w dwudziestym wieku. Jednak publikowany tu fragment książki, która ukaże się niebawem, skupia się na czasach dwudziestolecia międzywojennego i czasie II wojny światowej, przede wszystkim zaś doświadczeniu Holocaustu. Za dopełnienie mentalnego obrazu stulecia można uznać teksty poświęcone Unii Europejskiej. Przedstawiają one, i jest to silna strona tego numeru, najgłębsze powody i motywacje działań powojennych polityków mających na celu zbudowanie zjednoczonej Europy.
Jest to równocześnie swoiste epitafium, w którym mowa o osobie wspaniale się zapowiadającej, choć dręczonej od początku licznymi słabościami, jak można krótko scharakteryzować powojenny projekt europejski. W zasadzie wszyscy autorzy zgadzają się co do tego, że skończył się pewien etap historii naszego kontynentu, naszej historii. Jednak „PP” w większym stopniu pokazuje, jak doszliśmy do obecnej sytuacji, niż przedstawia propozycji wyjścia z tego stanu. Trudno bowiem traktować poważnie rozważania George’a Sorosa opierające się na błędnej przesłance, że kluczem do rozwiązania problemu w Europie są kwestie finansowe. Znacznie większym wyczuciem odznacza się Zdzisław Najder, który jednak tylko napomyka o zwiększeniu świadomości europejskiej, jednak nie podejmuje szerzej tego tematu, który rodzi wiele pytań zarówno wśród zwolenników, jak i przeciwników wspólnej Europy. Tak samo należy traktować dokonany przez Adama Krzemińskiego przegląd koncepcji współczesnych niemieckich myślicieli.
„PP” wpisał się niestety w dostrzegalną w Europie niemoc intelektualną, ale nie jest to lektura stracona. Ukazując zakorzenienie działań politycznych w ważnych wydarzeniach historycznych skłania do postawienia pytania, jaką politykę będzie prowadzić pokolenie, dla którego znaczącym doświadczeniem jest dzisiejszy stan Europy – zarówno gospodarczy, jak i duchowy.
(PG)