„Autoportret” mierzy się z tematem współczesnej wsi, przede wszystkim polskiej (z pouczającymi wycieczkami do Niemiec i Czech). Już zestawienie danych statystycznych przytoczonych w numerze sprawia na czytelniku oszałamiające wrażenie. Okazuje się, że choć liczba osób zatrudnionych w rolnictwie nie przekracza 2,5 miliona, to na obszarach wiejskich mieszka prawie 15 milionów osób. Obszary te zajmują aż 93% powierzchni kraju, a zgodnie z planami zagospodarowania gmin rezerwa terenowa pod zabudowę mieszkalną zaspokoiłaby potrzeby 316 milionów mieszkańców! Dobrze więc, że krakowskie pismo postanowiło wypłynąć ze znajomej przystani siedmiu procent powierzchni miejskich na szersze wody.
Jak zwykle dla redakcji „Autoportretu” najważniejszy jest aspekt przestrzenny opisywanych zjawisk. Magdalena Zych przedstawia swoje wstępne rozpoznania zmieniającego się stosunku do ziemi na wsi, postulując „podjęcie badań nad znaczeniem ziemi dziś i opublikowanie zapisów doświadczenia ziemi dotąd nieprzedyskutowanego jako całość”. Wniosek wypływający z artykułu, że trudno szukać tradycyjnej kultury wsi (z etosem ustalonego porządku kosmicznego i społecznego, ciężkiej pracy i samowystarczalności) w sytuacji, gdy uprawa ziemi nie jest już głównym zajęciem dla przeważającej liczby ludności wiejskiej, każe zweryfikować dwa obiegowe sądy.
Po pierwsze, dynamiczne zmiany współczesnych społeczeństw dzieją się nie tylko w miastach. W tym kontekście Piotr Nowak opisuje obecne także w Polsce zjawisko deterytorializacji produkcji rolnej. Rolnicy, którzy odeszli od modelu gospodarstwa autarkicznego i odnieśli sukces na rynku produkcji żywności, coraz częściej działają w sieci globalnych powiązań – nie znają cen żywności w miejscowym warzywniaku, bo produkują na eksport; śledzą jednak ceny konkurencyjnych produktów (wobec tych przez siebie produkowanych) w Holandii, a nowe szklarnie do swoich gospodarstw zamawiają w USA.
Po drugie – niesłusznie przyzwyczajano nas do cepeliowsko-skansenowskiego obrazu wsi jako przestrzeni, gdzie niezależnie od przemian społeczno-gospodarczych zastane przez etnografów w XIX wieku tradycje kulturalne pozostają żywe i niezmienne. „Tradycyjny świat chłopski, spotykany współcześnie, zamknięty jest w granicach pojedynczego gospodarstwa” – konstatuje Piotr Nowak i dodaje, że nie znalazł w Polsce ani jednej wsi, która realizowałaby wzór kultury chłopskiej. Tymczasem „w odbiorze społecznym wieś została utożsamiona z tradycją” na tyle silnie, że – jak pisze Anna Górka – „nowe budynki mieszkalne i obiekty o funkcji turystycznej często zyskują ludową stylizację”. Skansenizacja na potrzeby miejskiej publiczności świadczy jednak oczywiście nie o trwałości, lecz o erozji tradycji, o utowarowieniu przedstawień przeszłości.
W ostatnich latach chyba w żadnym czasopiśmie społeczno-kulturalnym nie powiedziano o współczesnej wsi tak wiele z tak wielu różnych perspektyw, zarazem skutecznie omijając rafy chłopomanii i chłopofobii. Temat wsi nie został wyczerpany – bo nie mógł, jest dosłownie zbyt rozległy – co pozostawia pewien niedosyt, ale i nadzieję na powrót tej tematyki.
(ŁB)
Kontakt
Otwierając najnowszy numer magazynu „Kontakt” można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z kolejnym głosem w dyskusji „chłop a sprawa polska”, który wpisuje się w wybuchającą co jakiś czas debatę na temat funkcjonowania wzorów kultury wiejskiej w polskich miastach. Rzeczywiście „Chamofobię” rozpoczynamy od lektury świetnego wywiadu z Tomaszem Rakowskim, który w opowieści o polskiej wsi przywołuje kwestię wielkiej powojennej i współczesnej migracji do miast. Jednak nie jest to opowieść o „wieśniakach”, którzy niczym nomadzi nadciągają i odpływają w weekendy, powracając w rodzinne strony z bagażami wyładowanymi słoikami. To rozmowa o tym, w jaki sposób i w którym momencie powstaje stereotypowy obraz mieszkańca wsi, kto go kształtuje i dlaczego. To wreszcie analiza mieszczucha, który przykłada kategorie miejskiego życia do realiów wiejskich, kataloguje je i wychodzi mu, że BMW to „bolid młodzieży wiejskiej”, a wieś to kraina, w której króluje tandeta i zacofanie – bo na festynach dominuje disco polo, a w domach kultury nikt nie słyszał o sektorach kreatywnych. Rakowski roztacza odmienną wizję wsi – miejsca, gdzie docenia się przeróbki i praktyczny wymiar dóbr.
Redaktorzy i autorzy zaproszeni do numeru śledzą zatem kolejne objawy chamofobii, próbują z lepszym lub gorszym skutkiem odczarować wyobrażenia społeczne, przy czym często posługują się językiem teorii postkolonialnej. Mowa jest o kształtowaniu się stereotypu „słoika” i o tym, dlaczego nadal Polska rozwija się raczej metropolitalnie, a nie peryferyjnie. Podczas wywiadu Henryk Domański analizuje przyczyny pojawienia się postaw chamofobicznych, przy czym w swoich odpowiedziach szafuje pojęciami „klasy”, „kategorii” i „inteligencji”. Nie do końca wiadomo, czy miałkość tej rozmowy wynika z postawionych pytań i niedookreślenia używanych wielkich kwantyfikatorów, czy po prostu z faktu, że naukowiec ten często wypowiada się na podobne tematy i właściwie zazwyczaj odpowiada w sposób łudząco podobny, czemu nie należy się jakoś szczególnie dziwić.
Czytamy również trójgłos młodych aktywistów, którzy wbrew powszechnemu trendowi postanawiają wrócić po studiach do swoich miejscowości. Choć wypowiedzi te są ciekawe, to jednak mając jeszcze w pamięci stwierdzenia Tomasza Rakowskiego można poczuć niedosyt. Opowieści te snute są bowiem z perspektywy realizatorów „projektów” – działań, które wiążą się raczej z „sektorami kreatywnymi” i „społeczeństwem obywatelskim”, a nie z wyraźnie zaznaczoną przez Rakowskiego specyfiką wsi. Brakuje zatem analizy zmiany, która w nich zaszła po tym, jak wyjechali do miasta i tego, jak ów wyjazd rzutuje na działania, które podejmują po swoim powrocie. Czy przypadkiem nie przenoszą miejskich wzorców zachowania, a może jakoś je kompilują z tymi wiejskimi?
W głowie czytelnika może pojawić się pytanie, czy wieś, o której mowa w pierwszym wywiadzie, rzeczywiście nadal w Polsce istnieje? Na tak postawione pytanie w najnowszym „Kontakcie” odpowiedzi nie znajdziemy. Można mieć jednak wątpliwości, skoro jej reprezentantami są osoby, które – jak same twierdzą – ukształtowały swoją lokalną tożsamość dopiero w zetknięciu z miastem. Szkoda, że tekst otwierający numer nie stał się w pełnym znaczeniu tego słowa artykułem wiodącym.
(MO)
Liberté!
W mediach wciąż trwa dyskusja, czy kryzys już się kończy, czy też dopiero zaczyna. Redaktorzy „Liberté!” przytomnie zauważają, że to, co obserwujemy, jest nieuchronnym bankructwem etatystycznego państwa opiekuńczego, które do tej pory utrzymywało się z dywidendy demograficznej. Wydarzenia za oceanem doprowadziły jedynie do zainicjowania procesu niewypłacalności, który jest matematycznie nieuchronny, a jak wiemy, z matematyką negocjuje się trudno.
Staje zatem przed nami problem wynegocjowania nowej umowy społecznej, bo ta dzisiejsza jest niemożliwa do utrzymania. Pokazując to, autorzy dość gruntownie i systematycznie skopali słomianego psa w postaci naszego systemu polityki społecznej, który jak wiele innych naszych systemów byłby obrazem dość pociesznym, gdyby nie fakt, że dotyczy często spraw bardzo poważnych. Tymczasem nasza polityka społeczna polega przede wszystkim na administrowaniu danymi, a nie pomocy ludziom.
Kluczowym elementem tego numeru „Liberté!” jest jednak stanowcze zerwanie z mitem, że liberalizm jest równoznaczny z egoizmem i tylko socjalizm zapewnia sprawiedliwość społeczną. Jednak u podstaw liberalnego paradygmatu leży przecież równość szans dla wszystkich. Implikuje to jednak zupełnie odmienne podejście do filozofii systemu. Zamiast socjalistycznej redystrybucji, która zwykle prowadzi do konserwacji istniejącego stanu, liberałowie stawiają na aktywizację ubogich i walkę z wykluczeniem. Niestety, są to jednak zadania zbyt skomplikowane dla naszej biurokracji ze względu na brak odpowiednich kompetencji, zasobów, a także specyfikę kulturową.
Nie przeszkadza to jednak autorom przedstawić szeregu liberalnych pomysłów na politykę społeczną. Nie są to rozwiązania autorskie ani nowatorskie, jako że słyszymy o nich od lat i doprawdy nie wiadomo, dlaczego wciąż nie są wdrażane. Stanowią one jednak pojedyncze pomysły niebędące rozwiązaniem systemowym. Co więcej, drastyczne odejście od obecnych rozwiązań nie załatwia problemu osób już uzależnionych od pomocy społecznej. Są obszary, gdzie szans nie da się wyrównywać – pomysły na zaradzenie tej sytuacji też są potrzebne.
Ten numer „Liberté!” jest niewątpliwie wart polecenia wszystkim zainteresowanym polityką społeczną, bo pokazuje, że dyskusja o ważnych problemach może odbywać się bez klisz, które zdominowały dyskursie. Liberalizm to niekoniecznie egoizm, redystrybucja to nie zawsze sprawiedliwość.
(TK)