Koniec z kompotem

Kongres, który 2 października zorganizował Janusz Palikot, od początku był skazany na medialny sukces. Kilka godzin przed jego rozpoczęciem pod Pałacem Kultury zebrały się ekipy dziennikarzy, pierwsza część wydarzenia była przypuszczalnie transmitowana na żywo przez […]


Kongres, który 2 października zorganizował Janusz Palikot, od początku był skazany na medialny sukces. Kilka godzin przed jego rozpoczęciem pod Pałacem Kultury zebrały się ekipy dziennikarzy, pierwsza część wydarzenia była przypuszczalnie transmitowana na żywo przez większość telewizji. Na to zresztą był w dużej mierze obliczony – trudno inaczej potraktować wystąpienie Szymona Majewskiego czy arcyteatralne wejście Palikota na salę. Łatwo byłoby całe przedsięwzięcie zlekceważyć właśnie z tego względu – Januszowi Palikotowi z pewnością chodzi przecież wyłącznie o obecność w telewizji i nagłówki w prasie. Równie łatwo byłoby pociągnąć tę myśl dalej – skoro tyle pracy włożono w wyprodukowanie efektownego show, to na pewno zabrakło jej w politycznej czy merytorycznej warstwie przedsięwzięcia. Postulaty, które Palikot przedstawił na mównicy, to tylko tanie rezonerstwo, a w najlepszym wypadku pop-polityczna papka, której zawartość już tysiąc razy przetrawiliśmy. Nie mogę się zgodzić z takim poglądem.

Banałem jest mówić o uniformizacji polskiej polityki, albowiem jest ona faktem. Dyskusja, nawet jeśli się toczy, to nie jest – przynajniej moim zdaniem – reprezentatywna dla pełnego spektrum poglądów. Dyskutujemy zawsze o tym gdzie postawić krzyż, nie o tym, czy stawiać go w ogóle. Rozważamy ile pieniędzy i ziemi należy się Kościołowi Katolickiemu, a nie czy organizacje religijne powinny otrzymywać jakiekolwiek wsparcie finansowe od państwa. Rozmawiamy w końcu o tym, czy dzieci w wieku szkolnym należy uczyć o seksie, a nie jak wcześnie powinny się takie lekcje zaczynać. Brakuje mi w dyskusji prawdziwej odmiany od dusznego, opresyjnego konserwatyzmu, który dominuje we wszystkich toczonych na szczeblu władzy rozmowach. Zbyt wiele rzeczy uznaje się za pewnik, stałą czy uczciwy kompromis, podczas gdy wcale nimi nie są. Janusz Palikot jest znaną, wpływową postacią, która status quo kwestionuje.

W postulatach Palikota brakuje, moim zdaniem, pewnych kwestii – np. reprezentacji młodego pokolenia w polityce i rozliczenia działalności Komisji Majątkowej. W oczywisty sposób znaczną część elektoratu hipotetycznej partii stanowią osoby, które nie skończyły jeszcze trzydziestu, a nawet dwudziestu lat. Dziwi zatem brak ogólnych nawet propozycji politycznej aktywizacji młodzieży czy modernizacji systemu młodzieżówek. Może warto by zastanowić się też nad obniżeniem wieku, w którym przyznajemy obywatelom zarówno bierne jak i czynne prawa wyborcze? Z kolei Komisja Majątkowa, jak słusznie zauważa Janusz Palikot, naturalnie kończy już swoją działalność. Delegalizowanie jej nie miałoby teraz sensu. Janusz Palikot proponuje aby „w zamian” za jej działalność odebrać klerowi fundowane przez państwo przywileje socjalne. Moim zdaniem należałoby posunąć się o krok dalej – nie tylko zlikwidować kościelne emerytury, ale także zweryfikować zasadność wszystkich podjętych przez Komisję Majątkową decyzji.

Mimo to postulaty, które już powstały, zmierzają w dobrą stronę. W przypadku niektórych problemów, które Janusz Palikot poruszył, kompromis ze swojskimi konserwatystami nie jest możliwy. Nie da się spotkać w pół drogi z postulatami tych, którzy homoseksualistów chcą leczyć, czy nawet tolerować, ale nie w przestrzeni publicznej. Nie istnieje też kompromis na gruncie udziału religii w funkcjonowaniu państwa. W tych sprawach, o ile uznajemy, że celem Polski jest dobro jej obywateli, a nie wartościowanie ich życia seksualnego czy duchowego, istnieje tylko jedno uczciwe rozwiązanie. Nie należy ludzi religijnych karać za ich wiarę, ale nie wolno też finansować kultu z państwowych pieniędzy. To nie władza powinna decydować, kto z kim może wejść w formalny związek, ale sami zainteresowani. Agenda obyczajowa RPP jest mi nie tylko bliska, ale też ogromnie odświeżająca w porównaniu z wszechobecnymi miazmatami „cywilizacji chrześcijańskiej”.

Podobnie cieszą mnie inne postulaty – utemperowanie aparatu urzędniczego czy zwiększenie dopłat do kultury w miejsce utrzymywania zardzewiałej machiny wojska. Narażam się na zarzut zeloctwa, ale jestem skłonny się zgodzić z każdym z piętanstu punktów, które Palikot przedstawił 2 października. Po raz pierwszy poczułem, że mogę jakiś ruch polityczny rzeczywiście poprzeć, a nie tylko wybrać coś strawnego z nieciekawego menu polskiej demokracji. W końcu zamiast kompotu mam szansę napić się przy obiedzie wina.

Na koniec pozostaje jednak kwestia przyszłości tej nowopowstałej inicjatywy. Mam nadzieję, że Palikotowi uda się uchwycić moment i zbudować partię wystarczająco silną, aby weszła do parlamentu. Osiągnięcie wszystkich deklarowanych przez nią postulatów w najbliższej przyszłości to prawdopodobnie utopia, jednak samo wprowadzenie ich do dyskusji na poziomie realnej władzy jest wartością samą w sobie. Wierzę, że uda się wykonać przynajmniej taki plan minimum. Nawet, jeśli Partia Palikota jest tylko populistyczną ofertą dla naiwnych dzieci Facebooka, to chętnie przyjmę takie miano na rzecz dania wszystkim – nie tylko prawym – obywatelom głosu w parlamencie. O ile ruch ten nie da się sprowadzić do parteru obrońcom ucieśnionych katolików czy przeciwnikom nieogolonych feministek i narzucających się homoseksualistów – oddam na niego swój głos. Mam dosyć tyranii bogoojczyźnianej większości, a RPP zdaje się oferować dla niej alternatywę.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa