Każdemu kupmy psa

O partycypacji się rozmawia. Co ważniejsze, zaczyna się dyskusja o jakości metod włączających zwykłych obywateli w proces podejmowania politycznych decyzji. Wizyta Jamesa Holstona w Polsce, który w Gdańsku, Łodzi i Warszawie mówił o prawie do […]


O partycypacji się rozmawia. Co ważniejsze, zaczyna się dyskusja o jakości metod włączających zwykłych obywateli w proces podejmowania politycznych decyzji. Wizyta Jamesa Holstona w Polsce, który w Gdańsku, Łodzi i Warszawie mówił o prawie do miasta pokazała, jak wielkim zainteresowaniem cieszy się idea tworzenia res publiki w zindywidualizowanych dzisiaj społecznościach. Wykłady Holstona i toczone po nich dyskusje pokazały mi, że być może warto zrobić krok wstecz.

Modę na konsultacje zapoczątkowały organizacje pozarządowe.Wykonały one ogromną pracę przy wymyślaniu nowych metod lub adaptowaniu już istniejących do polskich warunków. Przez ostatnie kilka lat wierciły dziury w brzuchach urzędów, niejako zmuszając je do sfinansowania i realizacji pomysłów na nowe sposoby dialogu z obywatelami. Robiły to tak skutecznie, że dzisiaj urzędnicy i politycy sami zaczynają mówić konsultacyjną nowomową, zacierając granice między realnymi działaniami a pięknymi intencjami. Nie wolno zapominać o rzeczywistych sukcesach: wprowadzona została inicjatywa ludowa, pączkują rady dzielnic, sprowadzono do konkretów dyskusje o polityce kulturalnej miast. Należy się więc cieszyć, ale i smucić. Nie dlatego, że w gąszczu „dobrych praktyk” coraz trudniej będzie oddzielić fikcję od rzeczywistości. Martwić trzeba się o tych, których w konsultacjach jest najmniej – czyli o mieszkańców.

W autobusie pędzącym w kierunku pełnej partycypacji większość miejsc zajęli przedstawiciele ngo, przychylni urzędnicy i politycy, i nieliczni „krytyczni obywatele”, które swoje zainteresowanie innowacyjnością dialogu łączą z ogromną wiedzą i doświadczeniem w walce o własne prawa. Zwykli zjadacze chleba nie dotarli nawet na przystanek – musieliby wiedzieć, że autobus odjeżdża. Poza tym mają swoje obowiązki. Niezależnie od tego, czy są wykluczeni, uświadomieni czy obdarzeni cnotą obywatelską rozmowa i realny wpływ na decyzje polityczne interesują ich o tyle, o ile proponowane rozwiązania kończą się na autostradzie biegnącej pod ich oknami.

Wiadomo – tezy o słabości polskiego społeczeństwa obywatelskiego powtarzamy od zawsze. Innowacyjne metody, które staramy się wprowadzić do demokracji mają tę tezę przełamać. Nie stanie się to natychmiast. Ale czy możemy liczyć, że jutro będzie lepiej?

W zrealizowanym przez „Res Publikę” badaniu dotyczącym sposobów włączania mieszkańców w tworzenie wizji rozwoju kultury na potrzeby aplikacji konkursowych w zmaganiach o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016 pokazaliśmy, że miasta nie stworzyły żadnych mechanizmów, które pozwalałyby mieszkańcom na powiedzenie czegoś więcej, niż tylko popieram. Niedawno opublikowany raport z badania Fundacji Obserwatorium Warszawa lokalna spotkał się ze słuszną krytyką za uwzględnienie tylko ngo i władzy. Idąc wbrew słusznej teorii, że wszelkie konsultacje powinny być prowadzone jako ciągły proces, warszawskie Centrum Komunikacji Społecznej nazywa swoją podsumowującą rok pracy konferencję „Akcja Konsultacja”.

Powyższe przykłady są tylko małym wycinkiem całości, której warto przyjrzeć się też z drugiej strony. W polskim prawie istnieją kwestie, w których konsultacje obowiązkowo trzeba przeprowadzić. Jedną z nich jest tworzenie planów zagospodarowania miejscowego. Mniejsza o to, że większość z nich realizowana jest poprzez „udostępnienie” nieczytelnych dla nikogo poza ekspertami papierów. W tych przypadkach, w których urząd zdecyduje się na organizację spotkania, dochodzi do bardzo niekorzystnej sytuacji. Otóż część mieszkańców, którzy w tych wydarzeniach uczestniczą, w ogóle nie jest przygotowanych do rozmowy. Zarówno z punktu widzenia wiedzy merytorycznej, jak i umiejętności dyskusji. Zamiast rozmowy o konkretach kończy się przekrzykiwaniem. A gdy urzędnicy raz czy dwa spotkają się z nieefektywnością takiego dialogu, trzeci raz będą woleli rozmawiać z osobami, które rzeczywiście mogą pomóc. A takie osoby najłatwiej jest znaleźć w ngo.

Ten mechanizm wyklucza nie tylko tych, którzy chcą być wysłuchani, choć nic ciekawego do powiedzenia nie mają, ale również sprawia, że organizatorzy mniej koncentrują się na mieszkańcach dotychczas niezainteresowanych. Efektem tego są np. problemy z dostępem do informacji (o czym pisał dla nas Tomasz Andrzejewski).

Widmo zamknięcia konsultacji w kręgu dobrze sobie znanych władz, urzędników, ngo i dyżurnych ekspertów krąży więc nad procesem konsultacji w Polsce. Wina za ten stan rzeczy jest zbiorowa, czyli niczyja. Z punktu widzenia ngo wiem dokładnie, jak trudno jest dotrzeć do niezainteresowanych. Nie mając środków na dobrą promocję, mogę prosić o przekazywanie informacji dalej, a więc zapraszać tych, którzy i tak czują się zaproszeni. Mając dobre środki na promocję muszę przebić się przez coś, co jedni nazwą polską mentalnością, a drudzy niechęcią do wyjścia z domu. Dlatego też potrzebuję pomocy kogoś, kto posiada odpowiednie narzędzia i środki, aby do te bariery przełamać. Pierwszym, kto powinien się zgłosić do odpowiedzi jest rząd, a za nim władze lokalne. I to niekoniecznie przez zwiększenie nakładów finansowych, ale np. zmianę sposobu działania i organizacji konsultacji (o czym pisaliśmy już w „Res Publice” wielokrotnie) lub umożliwienie realizacji projektów wieloletnich na dużo większą skalę, niż to ma miejsce dzisiaj.

A najprościej byłoby każdemu obywatelowi kupić psa. Może dzięki temu ludzie zaczną częściej wychodzić z domów, a w konsekwencji zwiększy się szansa na to, że spotkają sąsiada. Może częściej będą ze sobą rozmawiać – również o tym, jak powinna zmienić się ich okolica. Będą pilnować aby każdy posprzątał po swoim zwierzaku, a dzięki temu zbudują w sobie poczucie współodpowiedzialności za publiczną przestrzeń. A potem będzie im już łatwiej angażować się razem w dialog z władzą. O ile władza oczywiście na ten dialog będzie otwarta.

Warto zastanowić się raz jeszcze nad tym, czy „oddolne” inicjatywy są rzeczywiście oddolne. A jeśli nie, to trzeba jeszcze raz przemyśleć sposób informowania, konsultowania i partycypowania. Tak, aby budować proces rozwoju partycypacji w Polsce, który przy okazji rozwiązywania konkretnych problemów przyczyniałby się równocześnie do przełamywania bariery wejścia w przestrzeń debaty publicznej pozornie niezainteresowanych mieszkańców. Bo oni również mają swoje interesy i propozycje.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa