KASPROWICZ: Niedzielny handel stołkami
Czy PiS wycofa się z zakazu handlu w niedzielę, jak Piotr Duda wygra wewnętrzne wybory? Kto może być niezadowolony ze zmian przed wyborami samorządowymi?
Za nami pierwsza niedziela bez handlu. Przeżyliśmy. Głównie na spacerach (być może szukając najbliższego otwartego sklepu). PiS ma rację, że ludzie się przyzwyczają – skoro przyzwyczaili się do używania Trybuny Ludu zamiast papieru toaletowego przywykną i do zakazu handlu w niedzielę – czy właściwie do czegokolwiek innego. Pytanie tylko po co?
Ta dość prosta regulacja ma wiele aspektów. W wymiarze makroekonomicznym wspólnym mianownikiem jest spadek.
Spadnie liczba miejsc pracy, ale przy obecnych niedoborach kadrowych w handlu nie przełoży się to raczej na większe zwolnienia. Przyspieszy za to automatyzację, która i tak nieuchronnie postępuje. Niebawem miejsc pracy w handlu będzie bardzo mało – z zakazem czy bez.
Spadnie sprzedaż krajowa, co ograniczy dynamikę konsumpcji. Wzrośnie za to import – zwłaszcza w obszarach przygranicznych. W ostatnią niedzielę mieszkańcy Szczecina oblegali otwarte sklepy w Niemczech (tak – tych Niemczech, gdzie podobno obowiązuje zakaz handlu w niedzielę), a Podbeskidzie pojechało do Czech.
Spadnie, choć nieznacznie, sprzedaż produktów pierwszej potrzeby – jeść przecież trzeba. Popyt na dobra bardziej luksusowych ucierpi bardziej. Najbardziej ucierpią placówki usługowe zlokalizowane w galeriach handlowych, które realizują większość marży w weekendy, kiedy klienci zaspokajają swoje potrzeby przy okazji nieśpiesznych weekendowych zakupów. Ich obroty w tygodniu wzrosną nieznacznie, zaś na obsłużenie sobotniego nawału klientów nie wystarczy czasu, ludzi i miejsca (a nikt nie będzie inwestował by zwiększać skalę tylko dla jednodniowego obrotu). Zatem liczba zakładów usługowych może wręcz spaść ze względu na skoncentrowanie popytu w bardzo krótkim okresie.
Te makroekonomiczne aspekty nie są tak ciekawe jak efekty w skali mikro.
Zakaz ma pomagać małym, rodzinnym sklepikom. Przykład węgierski pokazuje, że efekt jest dokładnie odwrotny. Duże sieci, chcą pozbyć się towarów przed dniem przestojów, oferują bardzo atrakcyjne ceny – zwłaszcza na towary psujące się. Klienci się dostosowują i przy okazji robią zakupy na zapas pomijając małe sklepiki. W efekcie na Węgrzech upadło przy tej okazji kilka tysięcy takich podmiotów. To, że taki scenariusz powtórzy się u nas jest dość prawdopodobne – kampanie sieci handlowych idą dokładnie w takim kierunku.
Nie sposób nie wspomnieć też o wpływie na pracowników – podobno w zmianach chodzi przede wszystkim o nich. Oczywiście najbardziej dotkną pracowników handlu nowoczesnego, czyli sklepów wielkopowierzchniowych. Z wolnej niedzieli część z nich się cieszy, druga znacznie mniej. Są osoby, którym weekendowa praca bardzo odpowiadała i teraz są tej możliwości pozbawieni. Oczywiście zapotrzebowanie na niedzielnych pracowników wzrośnie w handlu tradycyjnym. Co do zasady są to jednak miejsca pracy znacznie niżej opłacane i często obsadzane obecnymi pracownikami – choćby z pogwałceniem prawa pracy.
Jak się okazuje, sam zakaz wygenerował niedzielną pracę dla masy inspektorów Państwowej Inspekcji Pracy, którzy zaczęli się domagać wolnych niedziel dla siebie, bo przez masowe kontrole nie mają widoków na wolne weekendy. Wygląda na to, że w efekcie zakazu w niedzielę może pracować więcej osób niż przed nim – co obnaża hipokryzję tego rozwiązania, które ma premiować niektórych pracowników handlu (czasem wbrew ich woli), obciążając resztę społeczeństwa.
Bo oczywiście to ona zapłaci za zakaz. To pierwsze rozwiązanie PiS uderzające odczuwalnie w przeciętnego Polaka. Jak duża może wynikać z tego irytacja pokazuje znowu przykład Węgier. Po 13 miesiącach wycofał się z niego Viktor Orban ze względu na rosnące niezadowolenie. Czas pokaże, czy u nas będzie podobnie, szczególnie, że kumulacja niezadowolenia może przypaść na wybory samorządowe.
Jesteśmy zatem w sytuacji, w której wprowadzone rozwiązanie uderza w:
– konsumentów
– część pracowników handlu chcącą w niedzielę pracować
– inspektorów PIP
– popularność partii rządzącej
– małych sklepikarzy
Kto więc korzysta?
– część pracowników handlu chcących mieć wolne akurat w każdą niedzielę
– przygraniczne sklepy naszych sąsiadów
Korzysta również Piotr Duda i zarząd NSZZ „Solidarność”, których na jesień czekają związkowe wybory, a głosy niezwykle licznej Sekcji Krajowej Pracowników Handlu NSZZ „S” niewątpliwie się przydadzą. I tak większość społeczeństwa zapłaci za ich kolejną kadencję. Ale to cena, którą Piotr Duda jest w stanie zapłacić.
Tomasz Kasprowicz – wiceprezes Zarządu Fundacji Res Publica oraz redaktor Res Publiki Nowej. Ekspert w zakresie gospodarki. Doktor finansów. Absolwent Southern Illinois University Carbondale, National Louis University. Wykładowca akademicki z ponad dekadą doświadczenia na trzech kontynentach. Komentator i publicysta, w kraju i za granicą (m.in. „Polityka”, „Gazeta Bankowa”, obserwatorfinansowy.pl, „Visegrad Insight”, „Reporter”). Od 2008 roku przedsiębiorca w branży IT na terenie południowej Polski.
Fot. Piotr Drabik, (CC BY 2.0)