Jeśli nie Oksford, to co?
Czyli dlaczego ukraińskich uniwersytetów nie ma w światowych rankingach Ani jednego z ukraińskich uniwersytetów nie można znaleźć na międzynarodowej liście najlepszych szkół wyższych “The Times Higher Education”. Choć znajdują się tam szkoły wyższe z Chin, […]
Czyli dlaczego ukraińskich uniwersytetów nie ma w światowych rankingach
<212:class=left>Ani jednego z ukraińskich uniwersytetów nie można znaleźć na międzynarodowej liście najlepszych szkół wyższych “The Times Higher Education”. Choć znajdują się tam szkoły wyższe z Chin, Indii, Meksyku, Malezji.
Tak się złożyło, że najpierw zostałem studentem jednego z kijowskich uniwersytetów, a potem udało mi się pouczyć w Oksfordzie. Zagraniczna uczelnia dała mi lepsze rozumienie problematyki ukraińskich uniwersytetów, w tym kroków, jakie powinno się podjąć, aby zreformować szkolnictwo wyższe.
Problemy ukraińskich uniwersytetów są dość powszechnie znane. To przede wszystkim korupcja przy rekrutacji na studia, niski poziom wykładów, zależność od Ministerstwa Edukacji i ubóstwo ukraińskich szkół wyższych. Oksfordzki uniwersytet nie boryka się z tego typu kłopotami, ponieważ nabór studentów odbywa się w wyniku ogólnopaństwowego testu, władze uczelni stawiają wysokie wymagania kadrze wykładowców, uczelnia nie zależy od brytyjskiego państwa, a lwią cześć dochodów stanowią granty badawcze.
Centralne, niezależny od władz poszczególnych uczelni egzamin rekrutacyjny jest potrzebny, aby zapewnić klarowne reguły naboru na studia. Tego typu egzamin kilka lat temu został prowadzony na Ukrainie. Warto jednak odnotować, że np. w Stanach Zjednoczonych państwowy egzamin (SAT) jest przeprowadzany od ponad stu lat. Im bardziej prestiżowy uniwersytet, tym więcej punków trzeba zdobyć, aby się na niego dostać. Dla przykładu, Billa Gatesa przyjęto na Harvard, gdy dostał maksymalną ilość punków w SAT. Wprowadzenie analogicznych progów dla ukraińskich uniwersytetów stworzy jasne i zrozumiale reguły rekrutacji.
Centralne egzaminy mają rzecz jasna swoje wady, jednak sprzyjają sprawiedliwym regułom naboru. Dzięki temu uniwersytety stają się mniej podatne na korupcję. Niezależne od uczelni egzaminy powinno się wprowadzić również w czasie sesji. Pozytywny przykład można czerpać z egzaminacyjnych szkół w Oksfordzie. To niezależny od uniwersytetu organ, który w swoich pomieszczeniach ocenia studentów anonimowo (nazwisko zastępuje konspiracyjny numer). Szkoły egzaminacyjne pozwalają tylko na jedną poprawkę. Kto jej nie zdał, zostaje wyrzucony ze studiów. Szkoły egzaminacyjne nie zwracają uwagi na fakt, że uniwersytetowi z finansowego punktu widzenia opłaca się doprowadzenie wszystkich studentów do dyplomu. Tym samym niezależne testy stają się gwarancją określonego poziomu intelektualnego.
Poprawić jakość edukacji wyższej można również przez podwyższenie jakości wykładów. Podczas nauki na kijowskim uniwersytecie, aż za dobrze znałem elementarze nie zmienianych od lat ściąg i gotowce egzaminacyjnych odpowiedzi. Oczywiście, nikt nie wymagał ode mnie samodzielnego myślenia. Co drugi kijowski wykład był publicznym czytaniem podręcznika. Narodowa metodyka kształcenia polegała na ćwiczeniu pamięci drogą zakuwania i bezkrytycznego przyjmowania podawanych przez wykładowców informacji. Najważniejsze było, aby prawidłowo zapamiętać, albo umiejętnie spisać. Własna interpretacja egzaminacyjnych odpowiedzi negatywnie wpływała na ocenę końcową. Wielu moich kijowskich kolegów żałowało, że nie zaczęli zawodowej praktyki już od pierwszego roku studiów, bo praca „uczy więcej”.
Uniwersytety z instytutów naukowych zmieniły się w fabryki „skórek”. Większości kijowskich wykładowców nie interesowały badania. Zatęchła atmosfera „kolesiostwa”, korupcji, biurokracji i miernoty zniechęca lotne umysły do prób zreformowania szkół wyższych. Potencjalnie utalentowany uczony nie ma zbyt wielu możliwości do wyboru. Może albo wyjechać za granicę, albo przejść do biznesu. Na przykład jednego z moich kolegów wyrzucono ze studiów magisterskich na Uniwersytecie Medycznym w Zaporożu, tylko dlatego, że pracownica administracji miała na jego miejsce „swojego człowieka”. Władz uczelni nie martwiło, że kolega dostawał stypendia naukowe, wygrywał konkursy i międzynarodowe staże. W rezultacie rozwija swój talent w Oksfordzie. Tak właśnie wygląda ukraińska „ucieczka mózgów”.
Tymczasem, wykłady w Oksfordzie to interaktywny proces. Studenci i profesor komunikują się swobodnie: pierwsi zadają krytyczne pytania i mogą przedstawiać dowody na obronę swoich tez. To uczy studentów myślenia. Otwarte debatowanie czyni wykłady bardziej interesującymi i – co najważniejsze – zrozumiałymi.
Proces rekrutacyjny dotyczy nie tylko potencjalnych studentów, ale i wykładowców. Na przykład, by pretendować na posadę lektora uniwersytetu w Oksfordzie, trzeba się pochwalić listą publikacji w prestiżowych naukowych wydaniach. Do przedłużenia umowy o pracę potrzebna jest pozytywna ocena od studentów. Co sesję studenci proszeni są o wypełnienie anonimowej ankiety, w której oceniają jakość i sens danego kursu oraz umiejętności danego lektora.
Ukraińskim uniwersytetom brakuje autonomii. Ministerstwo Edukacji daje szkołom wyższym dyrektywy, jak mają uczyć studentów. Żeby wprowadzić nowy przedmiot, wykładać po angielsku, czy zatrudnić absolwenta Oksfordu, potrzebna jest zgoda urzędnika. Tymczasem wiadomo, że im mniej biurokracji, tym więcej inicjatyw, a zatem i progresu.
Ubóstwo ukraińskich uniwersytetów wpływa w znacznym stopniu na jakość kształcenia. Niskie pensje wykładowców sprzyjają łapówkom i ucieczce talentów. Dziwi mnie jednak, że korupcję tak często usprawiedliwia się niskimi dochodami. To sprawia błędne wrażenie, że bieda automatycznie daje prawo do przyjmowania łapówek. Ukraińskie uniwersytety, zamiast żebrać o państwowe pieniądze, powinny nauczyć się same zarabiać. Na przykład Oksford ponad połowę swoich dochodów otrzymuje z grantów naukowych i hojności absolwentów. Opłata za studia stanowi jedynie 14 proc. ogólnych wpływów. Ukraińskie uniwersytety powinny intensywniej współpracować z biznesem, promując swoje badawcze i dydaktyczne usługi, a nie wyklękiwać dotacji państwowych, bo dzisiejsza polityka Ministerstwa Edukacji sprzyja korupcji i obniżeniu poziomu kształcenia. Dotowane przez państwo kwoty bezpłatnych miejsc na uczelniach sprzedaje się za łapówki. Dodajmy, że dotacje państwa zależą od ilości „budżetowych” absolwentów, a nie od zdobytej przez nich wiedzy.
Szkoły wyższe zarabiają również na zagranicznych studentach, którzy przyjeżdżają na płatne, anglojęzyczne lub rosyjskojęzyczne kursy. Jednak ukraińskiej nauce brakuje tradycji językowych. Zagraniczni studenci są nie tylko wygodnym biznesem, ale również zapewniają niezbędną w środowisku akademickim różnorodność. Dlatego potrzeba zatrudnienia zagranicznych wykładowców jest tylko kwestią czasu. Zagraniczni specjaliści będą nie tylko świeżą krwią w ukraińskiej nauce, ale również korzystną konkurencję wśród wykładowców.
Jeśli gnicie szkół wyższych nie zostanie zatrzymane, „ucieczka mózgów” z Ukrainy będzie się pogłębiała. Co więcej, dyplomy ukraińskich uczelni tracą autorytet u pracodawców. Dla przykładu, jedna z zachodnich kompanii, aktywnie poszukująca absolwentów zachodnich uczelni, do pracy w postsowieckich państwach, zaproponowała mi pensję, taką jak w Londynie. O takim wynagrodzeniu mógłbym jedynie pomarzyć, gdybym dysponował wyłącznie ukraińskim dyplomem „prestiżowego kierunku na prestiżowym uniwersytecie”. Przez słabe uniwersytety traci państwo, pracodawcy i sami absolwenci.
Przełożyła Katarzyna Kwiatkowska
Artykuł ukazuje się w ramach programu Partnerstwo Wolnego Słowa.Projekt jest finansowany w ramach programu Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności „Przemiany w Regionie” – RITA, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji.