Historia pewnej fotografii
Mogłoby się wydawać, że o „chłopcu z warszawskiego getta” powiedziano już wszystko – po wielokroć i na różne sposoby rekonstruowano jego historię, ustalano personalia, raportowano o rzekomym, późniejszym życiu (jako ocalonego) lub wnioskowano o okolicznościach […]
Mogłoby się wydawać, że o „chłopcu z warszawskiego getta” powiedziano już wszystko – po wielokroć i na różne sposoby rekonstruowano jego historię, ustalano personalia, raportowano o rzekomym, późniejszym życiu (jako ocalonego) lub wnioskowano o okolicznościach śmierci (w Treblince). Co najmniej kilka osób twierdziło, że rozpoznaje w chłopcu siebie, o wiele więcej składało świadectwa o jego życiu w getcie i późniejszej śmierci. Rozmaitość tych historii może budzić fascynację lub irytację, ale również skłania do postawienia pytania – dlaczego właśnie ten chłopiec budzi tak wielkie zainteresowanie?
Odpowiedź wydaje się banalna – ze względu na popularność fotografii, która go przedstawia. Skąd jednak ta popularność? Tu docieramy do tematu, który dotąd był niemal nieobecny – do historii samej fotografii. I nie chodzi tu o historię rozumianą jako rekonstrukcję sytuacji widocznej na zdjęciu, czy nawet warunków jego wykonania. Tym, co wydaje się interesujące w wydanej niedawno książce francuskiego historyka Frédérica Rousseau, jest propozycja, aby przyjrzeć się historii używania tego zdjęcia od 1943 roku aż do współczesności. Czemu mogłoby to służyć? Odpowiedź nasuwa się sama, ale wyjaśnienia szukam u autora.
Książka Żydowskie dziecko z Warszawy. Historia pewnej fotografii ukazała się w serii Fotografia gdańskiego wydawnictwa słowo/obraz terytoria. Pięknie wydana (wiadomo!), już na pierwszy rzut oka wskazuje kilka tematów. Okładka z charakterystycznym dla serii okrągłym otworem działa jak maskownica do kadrowania zdjęcia wydrukowanego na karcie tytułowej. W otworze okładki widzimy jedynie chłopca, jednak otwierając książkę oglądamy całą, nieprzekadrowaną fotografię – uściślanie, o jakie zdjęcie tu chodzi, wydaje się zbędne. Ten ruch wpisany w okładkę – „wycięcie” chłopca otworem lub oglądanie zdjęcia w całości – wskazuje zjawisko będące przedmiotem zainteresowania autora: wielokrotne, swobodne i znaczące przetwarzanie zdjęcia polegające na silnym kadrowaniu, wycinaniu postaci chłopca z tła, wyjmowaniu go z kontekstu otoczenia i relacji z innymi ludźmi widocznymi na zdjęciu.
Dekontekstualizacja to jeden z najczęściej podejmowanych wobec zdjęcia zabiegów, które Rousseau tropi, badając – głównie francuskie – użycia tytułowej fotografii. Być może stąd wynika ciekawy zabieg na początku książki – pierwsze 60 stron w całości przeznaczono na pełne zreprodukowanie fotografii składających się na Raport Stroopa, a więc pierwotny kontekst funkcjonowania słynnej fotografii. Skan okładki raportu otwiera serię 54 reprodukcji ułożonych w kolejności i opatrzonych podpisami zgodnymi z dwoma oryginalnymi egzemplarzami – warszawskim i waszyngtońskim. To z jednej strony wartościowy i atrakcyjny z punktu widzenia czytelników zabieg, z drugiej – wyraźny znak dbałości autora o kontekst historyczny.
W całej pracy Rousseau bardzo skrupulatnie pracuje z materiałami archiwalnymi, sięgając do źródeł i opracowań pozwalających mu na rozbudowane i usiane przypisami (30 stron!) historyczne rekonstrukcje, streszczenia i nawiązania. Szczególnie w pierwszej części, zatytułowanej z resztą „Powrót do dokumentu źródłowego”, autor decyduje się na drobiazgowy i oparty o zewnętrzne źródła opis „zawartości” raportu – poddaje analizie kolejno każdą fotografię, rozważając przy tym sens „albumu” jako zideologizowanej całości. Jak sam pisze – „dekonstruuje nazistowską opowieść”. Ta narracja, dla której zdjęcie chłopca jest szczególnym punktem wyjścia (autor zaczyna od przywołania kontrowersji związanych z ustaleniem tożsamości dziecka i jego ewentualnego przeżycia/śmierci), pozwala mu stworzyć solidną bazę do dalszej pracy. Warto jednak zwrócić uwagę, że już tutaj analiza fotografii i albumu fotograficznego sprowadza się w dużej mierze do perspektywy historyczno-dokumentalnej, pomijając lub nie problematyzując ich samych. Autor z jednej strony dąży do ustalenia faktów, z drugiej wprowadza poetycki (miejscami – egzaltowany) styl interpretacji, momentami irytujący, a jednocześnie tak dobrze znany z licznych, także naukowych, opracowań związanych z Zagładą.
Metodą badania fotografii, którą da się wyczytać między wierszami, jest „czytanie wizualnych wskazówek”, które autor odnajduje na zdjęciach oraz odnoszenie ich do źródeł. Brakuje tu jednak podstawowej (zbyt oczywistej?) refleksji o fotografii jako medium i możliwości odniesienia jej do tytułowej kategorii „dokumentu źródłowego”, brak też wyjaśnienia przyjętej metody pracy, która jest wyraźnie widoczna w szczególnie rozbudowanym fragmencie analizującym zdjęcie chłopca. Poza uwzględnieniem kontekstu innych zdjęć z raportu, materiałów archiwalnych, analizą podpisu, autor stosuje również poetycko-empatyczne (nadużywanie wielokropka…) wnioskowanie o rzeczywistości przedstawionej na fotografii. Nie poświęca jednak uwagi pojęciom i zagadnieniom, które wydają się dla niego istotne i których swobodnie używa w dalszej części swoich rozważań – jak choćby pojęcia ikony, wyobrażenia, czy związku fotografii i pamięci zbiorowej.