HEBDA: Nie jesteśmy u siebie
Ciało kobiety do niej nie należy, bo wszyscy wokół mają prawo określać reguły, wedle których kobieta może o kobiecie – którą jest – decydować.
Ósmego marca warszawskimi ulicami przeszła szesnasta już Manifa. Towarzyszyło jej hasło „Wszystkie jesteśmy u siebie”. Hasło przewrotne, ponieważ żyjemy w kraju, w którym nie dysponujemy nawet własnym ciałem. Nawet „w sobie” nie jesteśmy „u siebie”, bo kobieta nie może rozporządzać własnym ciałem wedle swojej woli.
Ciało kobiety nie należy do kobiety, bo należy do wszystkich wokół – prawodawcy, duchownego, polityka, lekarza, farmaceuty, policjanta, pana na ulicy i komentatora w Internecie. Każdy z nich ma prawo do kobiecego ciała. Wolno mu się wypowiedzieć i określać reguły, wedle których kobieta może o kobiecie – którą jest – decydować.
Nawet te nieliczne prawa, które miały gwarantować kobietom odrobinę godności, są regularnie łamane, a posłowie raz po raz próbują te niewielkie obszary samostanowienia zlikwidować, bo w ich wizji kobieta nie decyduje się na macierzyństwo – kobieta powstała, by rodzić dzieci i ma to robić, niezależnie od wszystkiego. Nieważne są ani okoliczności zajścia w ciążę, ani zdrowie i szanse na przeżycie kobiety i jej płodu. Ważne jest sumienie posłów i lekarzy.
To oni są w Polsce „u siebie”, nie kobiety, którym od 22 lat uniemożliwia się przerwanie niechcianej ciąży. Nawet w tych kilku, wyjątkowych przypadkach kobieta musi walczyć o respektowanie prawa. Lekarz może odmówić legalnej aborcji, a prokuratura i sądy nie uznają tego za złamanie prawa – jak w ostatnim przypadku Bogdana Chazana, który – jeśli stoicie, to usiądźcie – zdaniem prokuratury nie złamał prawa, odmawiają kobiecie legalnej aborcji i wskazania lekarza, którzy ten zabieg przeprowadzi.
Nie jesteśmy u siebie, bo zakazowi aborcji towarzyszy brak refundacji antykoncepcji i edukacji seksualnej w szkołach. A nawet gdy kobietę stać nas na zakup pigułek antykoncepcyjnych – to nie ma ich w aptece! Mieszkanka małej miejscowości musi szukać lekarza i farmaceuty, którzy udostępnią coś, co jest legalne i powinno być dostępne.
Nie jestem u siebie. Kiedy dowiedziałam się, że pigułka „dzień po” będzie dostępna bez recepty, odruchowo sprawdziłam, czy to nie jest wiadomość z serwisu „ASZ Dziennik”.
Nie jesteśmy u siebie, gdy ciała wszystkich kobiet – wierzących i nie – reguluje prawo ustanawiane zgodnie z wytycznymi Kościoła. Bitwa o wprowadzenie konwencji antyprzemocowej trwa już latami, ale prezydent kraju waha się, czy ją podpisać, bo według niektórych to konwencja godzi w polską rodzinę, choć przemoc wobec kobiet jest w Polsce zjawiskiem nagminnym i palącym.
Nie jesteśmy u siebie, gdy boimy się zgłosić na policji gwałt, ponieważ wiemy, że ze strony funkcjonariuszy czekają nas niewybredne żarty i upokarzające pytania. Gdy, mówiąc o przestępstwie, którego padła ofiarą, kobieta nie traktowana poważnie. Gdy próbuje się na nią przenieść winę. Gdy burmistrz dzielnicy, w której doszło do gwałtu, rozważa, dlaczego kobieta biega po ciemku.
Wygląd i zachowanie kobiety poddawane jest nieustannej ocenie. Od momentu, gdy osiągnie pewien wiek, kobietę nieustannie pyta się o plany matrymonialne i rozrodcze. Pan na ulicy i „troll” w internecie nie widzi nic niestosownego w tym, aby głośno powiedzieć, co sądzi o jej atrakcyjności. Wartość kobiety i jej charakter ocenia się przez pryzmat ubioru, makijażu, tuszy i liczby partnerów seksualnych.
Jeden z transparentów tegorocznej warszawskiej Manify głosił: „Idziemy 16 raz i nikt nas k… nie słucha”. Czy my w ogóle możemy być tak głośne, żeby wymóc to, co jest niezbędne, żebyśmy rzeczywiście poczuły się w Polsce „u siebie”?
Joanna Hebda – anglistka i kulturoznawczyni, specjalizuje się w problematyce reprezentacji mniejszości w mediach.
Wojna na słowa – propaganda w służbie Kremla. Polecam najnowszy numer @respublicanowa @wprzybylski http://t.co/oamLtQ0sRk
— Adam Bodnar (@Adbodnar) 15 marca 2015