GROMADA: Ocalić mit merytokracji
Dajemy pracę, ale nie w warunkach, które sami wybraliśmy. Wybieramy najlepszych, ale spośród tych, do których mamy telefon
Losy Europy potoczyłyby się inaczej, gdyby młody Napoleon Bonaparte nie został przydzielony do artylerii. W artylerii – high-tech’u XVIII w. – obawiano się promować wyłącznie krewnych i znajomych arystokracji, co odróżniało ją od kawalerii i piechoty – festiwali stanowego nepotyzmu. Napoleon miał więc szczęście, że trafił na ścieżkę kariery, na której od statusu rodziców ważniejsze były cechy jego charakteru i intelektu. Obecnie współtworzę dwa badania społeczne, które mogą pomóc w rozważaniach nad tym, co będzie artylerią naszych czasów.
Polskie Badanie Panelowe POLPAN[1] co pięć lat wraca do tych samych respondentów, zadając im kilkadziesiąt pytań – np. o to, co ich zdaniem decyduje o sukcesie w życiu. Z pięciu najczęściej wymienianych czynników aż cztery są natury merytokratycznej: ambicja (77 proc. osób uznaje ją za kluczową), talent (73 proc.), wykształcenie (73 proc.) i ciężka praca (71 proc.). Czynniki relacyjne plasują się niżej: znajomość odpowiednich ludzi jest uznawana przez 67 proc. osób za istotną, pochodzenie z bogatej rodziny – przez 39 proc. a polityczne wpływy – przez 26 proc. Co ciekawe, wiara w czynniki merytokratyczne wzrasta wraz z wykształceniem, zaś w relacyjne – z wiekiem.

Przez ostatnie ćwierć wieku największa zmiana pojawiła się przy czynniku „ciężkiej pracy”. Między 1988 a 2013 r. proporcja osób, która uznaje ją za bardzo ważną, niemal podwoiła się z 38 proc. do 71 proc.

Skoro coraz bardziej cenimy pracowitość, to na koneksje zważamy zapewne coraz mniej. Nic bardziej mylnego. Znaczenie „znajomości odpowiednich ludzi” również wzrasta: z 53 proc. pod koniec lat 80. do 67 proc. obecnie. Jest to zjawisko fascynujące, biorąc pod uwagę, że w debacie publicznej to czasy PRL-u funkcjonują jako złota epoka załatwiania wszystkiego poprzez zaufanych ludzi. Czyżbyśmy przestali postrzegać koneksje i kompetencje jako konkurencyjne, a zaczęli jako komplementarne? Jest to możliwe.
Bardzo chcemy wierzyć, że zasługujemy na to, co osiągamy w życiu. Ja na przykład chciałabym wierzyć, że poproszono mnie o napisanie tego tekstu dzięki moim kompetencjom, a nie dzięki dobrej znajomości z połową redakcji „Res Publiki”. Jednak właśnie ten drugi powód jest pewny, ten pierwszy – tylko możliwy. Oba zaś – niewykluczające się.
Dajemy pracę, ale nie w warunkach, które sami wybraliśmy. Wybieramy najlepszych, ale spośród tych, do których mamy telefon.
Sztuka
Drugie badanie, przy którym pracuję, poświęcone jest karierom na uczelniach plastycznych[2]. Badanie to rzuca na problem merytokracji światło punktowe, lecz intensywne. Szukając powodów, dla których kobiety tak słabo awansują w tym systemie – stanowią aż 77 proc. studentów, a tylko 17 proc. profesorów zwyczajnych – zapytałyśmy młodych adeptów sztuki, co decyduje o otrzymaniu pracy na ich kierunku studiów. Respondenci płci męskiej (spośród blisko tysiąca studentów z dziewięciu miast) na pierwszym miejscu umieścili kontakty towarzyskie, na drugim – ukończenie tej uczelni, natomiast kobiety na pierwszym miejscu podały dobre wykształcenie, a kontakty towarzyskie zaraz po nim. Obie płcie uznały relacje międzyludzkie za istotniejsze od ciężkiej pracy.
Tekst pochodzi z nowego numeru Res Publiki Nowej „Praca – frustracja – radykalizacja”, o niepokojach na rynku pracy i związanej z nimi radykalizacji elektoratu, dostępnym w naszej internetowej księgarni.

Wykładowcy potwierdzali istotę kontaktów międzyludzkich. Uznana artystka i profesor mówi:
Cały czas angażowałam się w różnego rodzaju akcje, które pozwoliły mi dać się poznać tym osobom, którym powinnam (…). A teraz człowiek funkcjonuje tyle lat w świecie sztuki, więc ma kontakty i znajomości, które można wykorzystać, by student postawił pierwsze kroki poza uczelnią. To przychodzi w sposób zupełnie naturalny, po prostu się dzieje. Rozmawiając z jakimś dyrektorem, organizatorem, kuratorem, mówię mu: – A wiesz co, mam takiego studenta, który zrobił taką pracę…– i coś z tego wynika.
Co kluczowe, nasze badanie wykazało, że wykładowcy zapraszają na tego rodzaju nieformalne wyjazdy i dodatkowe spotkania dwie trzecie studentów i tylko połowę studentek.
Jak wytłumaczyć różnicę między względnie merytokratyczną wizją sukcesu u statystycznego Polaka, a na wskroś relacyjną wizją u studentów sztuki? Uważam, że co najmniej trzema czynnikami.
Po pierwsze arbitralnością, czyli tym, w jakim stopniu kryteria oceny w danej dziedzinie są nieostre. Od całkowicie niearbitralnych, niepozostawiających pola do interpretacji, jak dojście do jedynego poprawnego rozwiązania w algebrze liniowej, do bardzo arbitralnych i podatnych na interpretację, jak ocena jakości sztuki współczesnej. Nie da się ocenić sztuki w oderwaniu od własnego gustu i stosunku do tematu. Zwiększa to ryzyko przekładania osobistych skłonności i uprzedzeń na kryteria oceny, co ma poważne konsekwencje dla szans zawodowych ocenianego. Obecnie proces ten może ulegać spotęgowaniu, gdy cała dziedzina ewoluuje od sztuk bazujących na warsztacie (takich jak np. malarstwo figuratywne) w stronę sztuk abstrakcyjnych i konceptualnych (takich jak np. instalacje czy performans).
Po drugie intensywnością i bezpośredniością kontaktu międzyludzkiego. Uczelnie artystyczne są zapewne ostatnimi instytucjami w polskim szkolnictwie wyższym – i jednymi z ostatnich na świecie – w których dominującą metodą pedagogiczną jest model mistrz–uczeń. Na jednego pracownika naukowego przypada tam tylko 4,2 studenta. Nawet na Uniwersytecie Oksfordzkim jest 1 do 11. Edukacja mentorska, której ideał uosabia akademia platońska, jest niekiedy idealizowana jako pedagogika najwyższej jakości i przeciwstawiana edukacji masowej. Jednak w świecie sztuki edukacja spersonalizowana sprzyja również promowaniu „wybrańców”, a przez to wyostrza nierówność szans zawodowych.
Po trzecie sztuka to trudny rynek pracy. W badaniu 19 sektorów rynku pracy przeprowadzonym przez Sedlak i Sedlak sztuka znalazła się na ostatnim miejscu z medianą dochodów wynoszącą 2590 zł. Rynek sztuki cechuje się małym rozmiarem i wielką nadwyżką „podaży” po stronie absolwentów, co nie tylko obniża zarobki w sektorze, ale też zwiększa liczbę osób, które pracują całkowicie za darmo w nadziei na przyszłe zatrudnienie. Rynek ten został określony wręcz jako „miraż”, bo aż dwie trzecie pracowników sztuki czerpało z niej mniej niż 10 proc. swoich dochodów. Połowa badanych za co najmniej 50 proc. godzin swojej pracy nie otrzymywała żadnego wynagrodzenia[3]. Co roku na rynek ten wkracza dwa tysiące absolwentów sztuk wizualnych, którzy – jak pokazało nasze badanie – już na kilka lat przed końcem studiów mają świadomość, że nie będzie na nim dla nich miejsca. Sprawia to, że mamy do czynienia z rynkiem, który jest trudny, bardzo konkurencyjny i jednocześnie pełen silnych motywacji pozafinansowych. Z kolei, dzięki pracom Boormana, Grieco czy Granovettera[4], od prawie pół wieku wiemy, że trudności na rynku pracy – przede wszystkim wysokie bezrobocie – zwiększają znaczenie sieci społecznych w szukaniu zatrudnienia.
Na dodatek coraz więcej pracy w świecie sztuki jest oferowane jest w formacie krótkoterminowego projektu, zwiastując nie tylko nową erę stosunków produkcji, ale też nową erę stosunków sieciowych. W logikę pracy projektowej jest wpisane ciągłe zdobywanie nowych zleceń lub wślizgiwanie się do grup takie zlecenia już posiadających. Bardzo krótki horyzont zatrudnienia promuje intensywny networking, w którym wykonywanie i szukanie pracy to nie czynności następujące po sobie, ale nieustannie współwystępujące: większość ludzi, będąc w pracy, jednocześnie szuka następnej. Artyści nieraz godzą się pracować za darmo po to, by utrzymać się w obiegu koktajlowym, w nadziei, że dzięki temu w przyszłości uda im się zdobyć pracę płatną. To, co jest racjonalne z perspektywy jednostki, bywa jednak korumpujące z perspektywy systemu. W latach 80. Lech Wałęsa z etatu elektryka mógł utrzymać 10-osobową rodzinę (choć głównie dlatego, że w tamtych czasach mniej wymagaliśmy od życia). Trzy dekady później artysta z pracy projektowej utrzymuje głównie własne ego.
Aby przekonać się, czy mam rację co do trzech wymienionych warunków działania merytokracji, zamierzam zbadać świat drugiego bieguna – sektor IT z najwyższymi płacami, klarownymi kryteriami oceny i rosnącą liczbą prac oferowanych zdalnie. Jeśli mam rację, oznaczałoby to, że są co najmniej trzy warunki brzegowe dla funkcjonowania merytokracji: rynek pracy nie może być zbyt trudny; muszą istnieć możliwie najbardziej klarowne kryteria oceny; relacje między osobami na różnych szczeblach hierarchii nie mogą być zbyt zażyłe. Oznaczałoby to również, że merytokracja ma różne szanse powodzenia w zależności od dziedziny.

Bez względu na przyszłe wyniki tych badań kilka kwestii jest pewnych już teraz. Potrzebujemy nowej hermeneutyki pracy – nowej odpowiedzi na pytanie, jakie znaczenie ma praca w ludzkim życiu. Jeśli niektóre rynki dzięki silnym motywacjom niematerialnym mogą przynajmniej częściowo funkcjonować przy cenie pracy równej zero, nie możemy pracy postrzegać jedynie przez jej ekwiwalent pieniężny. Dla ekonomii jako nauki oznacza to, że musi przemyśleć traktowanie pracy jako przede wszystkim sposobu zarabiania pieniędzy. Dziś w modelach ekonomicznych jako substytut pracy podstawia się jej równowartość pieniężną – czasem również czasową – ignorując pozostałe aspekty pracy. Być może potrzebujemy także nowych definicji zatrudnienia i braku zatrudnienia, gdyż koncepcja bezrobocia przestaje być pomocna w sektorach o wysokiej gotowości do świadczenia pracy za darmo.
Ocalić od zagrabienia
Doktor Curtis, politolożka z Uniwersytetu w Cambridge, doradzała ONZ w sprawach regionu Wielkich Jezior Afrykańskich. Biurokraci z Nowego Jorku pytali, jak walczyć z nepotyzmem mocno zadomowionym między Kigali a Kinszasą. Cierpliwie tłumaczyła, że radykalna parametryzacja będzie nie tylko nieskuteczna, ale w oczach mieszkańców prawdopodobnie również nieetyczna. Że jeśli ktoś postrzega samego siebie jako sumę długów zaciągniętych u innych, będzie ciążył w ich stronę na trzech poziomach intensywności: rodziny, wspólnoty i regionu pochodzenia.
Kluczem do ocalenia mitu merytokracji jest zrozumienie, że logice relacji podlegają nie tylko środkowoafrykańscy despoci – ale my wszyscy.
Działanie ekonomiczne jest osadzone w relacjach społecznych. Kiedyś, gdy gospodarstwo domowe przed industrializacją było jednostką konsumpcji, produkcji i reprodukcji, jednocześnie było z nimi niemal tożsame. Wraz z modernizacją te sfery życia stopniowo rozdzielają się, ale relacje międzyludzkie nie stają się neutralne dla wolnego rynku – one mu przeszkadzają. W pewnym sensie rynkowa konkurencja jest tym doskonalsza, im społeczeństwo bardziej zatomizowane.
Dlatego Adam Smith był przeciwny nawet publicznym rejestrom zawodów. Uważał, że ich istnienie niesie za sobą ryzyko kontaktowania się ze sobą przedstawicieli danej profesji i ustalania cen, co jest działaniem na szkodę wolnego rynku. Émile Durkheim – wręcz przeciwnie. Postulował tworzenie stowarzyszeń zawodowych, w których ludzie mogliby ze sobą współdziałać, bo tylko wspólnym działaniem mogą przezwyciężyć anomię – poczucie bezcelowości w życiu. Te logicznie sprzeczne rekomendacje ojców-założycieli ekonomii i socjologii wysłały obie dyscypliny w przeciwnych kierunkach. Nadały im różny język, wartości i sposób wnioskowania.
Nie ocalimy mitu merytokracji bez zrozumienia kluczowych wartości, które wchodzą z nią w egzystencjalny konflikt. Pierwszą z tych wartości jest to, co w antropologii daru uznaje się za najsilniejszą i prawdopodobnie uniwersalną normę – regułę wzajemności.
Kiedyś poprosiła mnie o pracę córka ludzi, którzy wspierali mojego ojca, gdy został sierotą. Nie powinnam czuć powinności. Przecież – przy rzadkich okazjach rekrutowania kogoś – robię tabelki, w których przyznaję kandydatom punkty za doświadczenie, wykształcenie i umiejętności miękkie, a przypisywanie ludziom cnót lub win za czyny przodków uważam za nieetyczne. Mimo tego czułam ogromną powinność. Konflikt ten zderzał ze sobą nie tylko różne pokolenia, wartości i klasy społeczne, ale dwa cywilizacyjne porządki: obieg parametru i obieg relacji.
Musimy zdać sobie sprawę z tego, jak nowe są kryteria, które sobie narzuciliśmy w imię uczynienia tego świata choć minimalnie bardziej sprawiedliwym. Jak obce są z punktu widzenia świata niezurbanizowanego, w którym liczyły się reputacja, religia, wspólnota i ziemia, a reguły życia ściśle regulowała kontrola społeczna. A życie niemiejskie to nie wieki ciemne. To Polska mniej więcej do 1965 r., kiedy liczba mieszkańców miast po raz pierwszy przewyższyła liczbę mieszkańców wsi. Z tego przedoświeceniowego świata jesteśmy zrzucani do miast XX w. niczym kamikadze ze śniegów Hokkaido na obce metropolie. Miasta zaś wierzą w biurokrację. Dziś może nie brzmi ona ponętnie, ale w czasach Webera miała duży powab – machiny do przezwyciężania arbitralności – pomysłu, aby wszystkie te kumoterstwa, całe to chodzenie do jaśniepaństwa po prośbie zastąpić procedurą, która byłaby jednakowa dla wszystkich. Dać nadzieję na odpersonalizowanie władzy poprzez postawienie procedury ponad kontaktem międzyludzkim.
Tyle tylko, że to kontakt międzyludzki jest intuicyjnym ruchem – a już zwłaszcza wtedy, gdy jest nam źle. Zaś pisanie pism procesowych wszystkich – oprócz tych, którzy na tym zarabiają – przeraża tak samo jak młodego Kafkę.
Anna Gromada – ekonomistka i socjolożka, pracuje w Fundacji Kaleckiego oraz Polskiej Akademii Nauk.
[1] Polskie Badanie Panelowe POLPAN jest projektem badawczym realizowanym od 1988 r. w Instytucie Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk. Te same osoby są pytane o ich sytuację życiową i poglądy co pięć lat. Do próby sukcesywnie są dołączani przedstawiciele kolejnych pokoleń. W ostatniej fali badania w 2013 r. wzięło udział 7 261 osób.
[2] Badanie dotyczące obecności kobiet na uczelniach artystycznych w Polsce zostało zrealizowane w 2015 r. przez Annę Gromadę, Dorkę Budacz, Jutę Kawalerowicz i Annę Walewską dla Fundacji Katarzyny Kozyry przy wsparciu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. W badaniu wzięło udział 998 osób związanych ze światem sztuki.
[3] Dane na temat dochodów pochodzą z: Michał Kozłowski, Jan Sowa, Kuba Szreder, Fabryka Sztuki: Podział pracy oraz dystrybucja kapitałów społecznych w polu sztuk wizualnych we współczesnej Polsce, [w:] Raport z badań Wolnego Uniwersytetu Warszawy, Bęc Zmiana, Warszawa 2014.
[4] Zob. Mark Granovetter, Getting a Job: a Study of Contacts and Careers, University of Chicago Press 1995; Margaret Grieco, Keeping it in the family: Social networks and employment chance, Taylor & Francis 1987; oraz Scott A. Boorman, A combinatorial optimization model for transmission of job information through contact networks, „The Bell Journal of Economics”, 6(1) 1975, s. 216-249.