GÓRSKI: Obywatelski software

Nie wierząc w pokojową koegzystencję uznajemy nieuchronność wojny domowej. Musimy więc pytać: kiedy do niej dojdzie, jak wiele ofiar przyniesie i co nas czeka po?


Obywatel – będący pewnym konstruktem społecznym, wyobrażeniem wprowadzanym w życie – niewiele różni się od maszyn uczących się czy obdarzonych sztuczną inteligencją. Jedyną, choć diametralną, różnicą jest fakt, że obywatelstwo możemy praktykować, stawać się jego emanacją – według wyobrażeń siebie i innych, przebrać się w odpowiednie szaty i z dumą mówić o sobie: obywatel. Jeśli jest to więc „tylko” pewne narzędzie, powinniśmy być bardziej wyczuleni na obywatelski aspekt życia, bardziej jego świadomi i zdolni do poddania go krytycznemu spojrzeniu, tak jak robimy to w stosunku do technologii.

Zasady we wspólnym świecie

Jeden z twórców robotyki, pisarz science-fiction Isaac Asimov – autor m.in. zbioru opowiadań Ja, robot z 1950 roku – przedstawił kluczowy dylemat świata, w których człowiek współżyje z robotami. Zawarł je w trzech prawach robotyki:

1. Robot nie może skrzywdzić człowieka, ani przez zaniechanie działania dopuścić, aby człowiek doznał krzywdy.
2. Robot musi być posłuszny rozkazom człowieka, chyba że stoją one w sprzeczności z Pierwszym Prawem.
3. Robot musi chronić samego siebie, o ile tylko nie stoi to w sprzeczności z Pierwszym lub Drugim Prawem.

Etyka oparta na tych zasadach na pierwszy rzut oka wydaje się prosta, kompletna i do bólu logiczna. Niepokój Asimowa budziła jednak nie tylko możliwość wyrwania się spod kontroli zaprogramowanego na jej podstawie maszyny, ale również relacje ze wspólnotą. W późniejszych dziełach sfomułował więc dodatkowe prawo tzw. zerowe: Robot nie może skrzywdzić ludzkości, lub poprzez zaniechanie działania doprowadzić do uszczerbku dla ludzkości.

Pytanie, które często niknie z przestrzeni publicznej w rozważaniach nad etycznym wymiarem technologii, dotyczy wyzwań związanych z przestrzenią między człowiekiem a ludzkością – kultur mniej lub bardziej lokalnych tak różnych, że czasami niekompatybilnych. W kontekście podejmowania decyzji dotyczących różnych wrażliwości, hierarchii wartości, wreszcie systemów językowych podjął je Henry Kissinger w artykule, który ukazał się w „The Atlantic”. Jak w takich przypadkach mają postępować maszyny uczące się? Czy sztuczna inteligencja będzie zdolna do uwzględniania również kontekstów kulturowych?

Podobne wyzwanie dotyczy obywatelskości, która dotyczy człowieka, wspólnot, do których należy, i ludzkości. Ten ostatni wymiar, choć jeszcze niedawno mógł uchodzić za patetyczny, za sprawą choćby zmian klimatycznych staje się coraz bardziej powszedni.

Obywatelskie oprogramowanie

Czytaj numer 3/2019

Obywatelskość traktować można jak oprogramowanie świata demokratycznego. Umożliwia korzystanie z takich funkcji jak prawo wyborcze, prawo do zgromadzeń publicznych, wolność słowa (oczywiście w granicach prawa) czy działanie na rzecz innych członków wspólnoty. Czytając zresztą klasyków opowiadających o społeczeństwie obywatelskim, trudno nie odnieść wrażenia, że widzieli je jako swoisty software, który wystarczy zainstalować w dowolnym społeczeństwie, by stało się ono demokratyczne i liberalne. A w zasadzie miało służyć ludziom do życia w bardziej przyjaznym i przyjemnym świecie.

Dziś nie ma już hurraoptymizmu, wyczuwanego na odległość, dającego nieco drażniącą woń, jaki panował w poprzednich dekadach. W Polsce zanika przekonanie, że zaangażowanie obywatelskie jest wehikułem do lepszego świata. Środowiska lewicowo-liberalne dostrzegają, w jaki sposób działania np. Klubów Gazety Polskiej, którym trudno odmówić waloru obywatelskości, przyczyniają się do sukcesów wyborczych tych, którzy chętnie ograniczaliby nieprzychylne dla nich aktywności społeczne. Z drugiej strony, skrajnie prawicowe środowiska, które łączy wspólny mianownik: nacjonalizm, od lat są przeciw „promowaniu lewactwa” w przestrzeni publicznej, czyli manifestowaniu w niej wrażliwości nie znajdujących umocowania w tradycyjnie rozumianej kulturze i będącej jej nosicielami instytucjach.

Choć już od dawna wiemy wyższa frekwencja nie musi wcale sprzyjać demokracji (może wynosić siły niedemokratyczne), a już na pewno liberalizmowi, to środowiska liberalne i lewicowe odrobiły tę lekcję przy okazji wyborów europejskich. Tym samym dotychczasowy dogmat powtarzany w mediach został podważony.

Niedostrzegana ciemna strona

Dobrze więc już wiemy, że wbrew temu, co uznawali liczni myśliciele, zaangażowanie obywatelskie nie musi prowadzić do bardziej liberalnego i egalitarnego społeczeństwa, a przecież taki był zamysł tej idei. Badacz społeczeństwa obywatelskiego w krajach postkomunistycznych, Grzegorz Ekiert, zauważa, że istnieje także ciemna strona społeczeństwa obywatelskiego, przez co rozumie jego filaryzację – tworzenie równoległych, zwalczających się światów społecznych stanowiących filary społeczeństwa obywatelskiego – oraz wzrost sił niechętnych rozwojowi. O tym dotychczas niewiele, a na pewno niechętnie, się mówiło.

Mamy więc do czynienia z sytuacją, w której program wymyka się spod kontroli, a na pewno z zamierzeń jego twórców. Przypomina to bunt robotów lub sztucznej inteligencji. Może nie wywołuje równie katastroficznych myśli, jak w wymienionych przypadkach, ale z pewnością skłania do przemyślenia koncepcji i jej aktualizacji.

Potrzeba deweloperów społecznych

Udział w głosowaniu, manifestacjach czy protestach to widoczna strona księżyca, może ta łatwiejsza forma partycypacji obywatelskiej, choć bywa bolesna. Po drugiej stronie, tej nieoświetlonej medialnym reflektorem, mamy do czynienia ze żmudną, niekiedy frustrującą, choć przynoszącej też satysfakcję, aktywnością osób działających na rzecz potrzebujących czy wspólnot lokalnych.

Są oni jak deweloperzy aplikacji czy programów – tworzą dla potencjalnych użytkowników, czytaj: mieszkańców, współobywateli czy osób potrzebujących, korzystając ze znanych języków „programowania” i możliwości przez nie oferowanych. Te najpowszechniejsze wydają się nie odpowiadać już na potrzeby czasu. W Polsce, w szczególności odczuwane w małych i średnich miastach, będą to wyzwania związane ze starzeniem się lokalnych społeczności i całym systemem zabezpieczeń i opieki osób starszych, podwyższeniem poziomu usług publicznych, kwestiami środowiskowymi, czyli wszystkim tym, co jest związane z jakością życia.

Pomagać w tym z pewnością mogą działania obywatelskie – bezpośrednia pomoc, organizowanie akcji edukacyjny, rzecznictwo czy lobbing obywatelski. Jednak czy podejmowanie tych działań, rozwój zaangażowania w życie społeczne i publiczne również jest elementem podnoszenia poziomu i jakości życia danej osoby oraz wspólnoty? A więc czy aktywność społeczna rozwija nas, uczy, wpływa na naszą kondycję, także psychiczną?

Dziś niekoniecznie tak jest. Prowadzenie stowarzyszeń czy fundacji, w szczególności tych dotykających spraw politycznych (spraw będących przecież kwintesencją obywatelskości) nie należy do najłatwiejszych zajęć, wiele mankamentów można znaleźć w pracy organizacji pozarządowych. Efekty działań nie zawsze spełniają oczekiwania, choć i tak mogą być powodem do dumy.

Również udział w manifestacjach czy protestach trudno podsumować jednoznacznie pozytywnie. Trudno, żeby uczestniczenie w zgromadzeniu na rzecz sprawy dla danej osoby ważnej nie budziło w niej pozytywnych odczuć – szczęścia, dumy, poczucia sprawczości. Jednak, co po raz kolejny pokazały ostatnie wydarzenia z Białegostoku, taka aktywność obarczona jest również ryzykiem. Koszty, jakie można ponieść, to uszczerbek na zdrowiu, trauma, publiczne znieważanie, nawet jeśli nie bezpośrednie, to wymierzone w grupę lub poglądy, z którymi się utożsamiamy, czy obawa, że coś podobnego może również mnie osobiście spotkać. Poczucie heroizmu czy odwagi cywilnej nie każdemu to wynagrodzi.

Error, poszukiwane rozwiązanie problemu

Trudno w takich przypadkach uznać, że może to mieć coś wspólnego z podnoszeniem poziomu i jakości życia. Raczej skutecznie może zniechęcać. Ale właśnie tego oczekują ci, którzy biją, wyzywają, poniżają, często kryjąc się za uważanymi przez siebie za szlachetne hasłami czy wartościami, zamieniając je we frazesy. To krytyczny błąd w systemie operacyjnym społeczeństwa obywatelskiego.

Trzeba więc zadać niewygodne pytanie: jak mają manifestować swoją niezgodę przeciwnicy ideowi? Albo odwracając perspektywę: w jaki sposób powinnam lub powinienem wyrażać swój sprzeciw na propagowanie wartości, które uważam za niewłaściwe lub wręcz szkodliwe, czy niebezpieczne?

Odpowiadając na te pytania, wydawać by się mogło, że zbędne jest wymieniać brak przemocy fizycznej, ale dziś trzeba to głośno i jasno mówić. Nie może być na nią zgody w przestrzeni publicznej, nawet w przypadku spraw, z którymi się fundamentalnie nie zgadzamy, choćbyśmy nawet z niektórymi jej członkami nie chcieli się utożsamiać lub byłby za nich nam wstyd, prowadzi ona bowiem prosto do wojny domowej, rozpadu wspólnoty. Ale uczucie wstydu, jak mawiał Karol Modzelewski, w stosunku do rodaków odczuwać może jedynie patriota, z kolei strach, który chcą niektórzy wywołać, to uczucie poddanych.

Jak zatem współistnieć, nie tworząc przy tym równoległych światów? Jak jednocześnie dostrzegać rzeczywiste niebezpieczeństwo dla tej różnorodnej wspólnoty – groźbę jej rozpadu? Spór, jeśli jego forma nie przybiera dewastującej formy, mówi o sprawy czy wartościach, które są dla nas ważne. Na przykładzie sporu o związki partnerskie czy małżeństwa jednopłciowe widać, że obu stronom chodzi o uznanie, by nie powiedzieć uświęcenie, wyjątkowej relacji między dwiema osobami. Jedni o to uznanie dopiero zabiegają, inni chcą chronić jej dotychczasowej wyjątkowości. Tym drugim może doskwierać również to, że w ich wyobrażeniach małżeństwo jest czymś trwałym, stabilizującym, z kolei homoseksualizm dla nich to czysta przygodność, wieczna zmienność partnerów, zwykły popęd, który przychodzi znienacka i również szybko znika – jeśli traktują coś jako dewiację , to uznają to za coś całkowicie odwrotnego od tego, co uważają za pożądane.

W przypadku spornych spraw każda strona chciałaby doprowadzić do neutralizacji, tzn. uznania danego poglądu za oczywisty, niedyskutowalny, nie do podważenia lub co najmniej podzielanego przez znakomitą większość społeczeństwa, czy stające się przedmiotem milczącej akceptacji. Jednak za nim taki stan się osiągnie, jeśli w ogóle to nastąpi, trwa okres ścierania się. To wtedy właśnie odbywają się manifestacje czy protesty, ucierają się stanowiska każdego z nas, wyrabiane są argumenty. Bywa gorący, a tym bardziej ostry, im bardziej wyczuwa się siłę przeciwnika, im bardziej ma się poczucie, że wymyka się coś spod kontroli.

Tyle miejsca poświęciłem temu zagadnieniu, ponieważ tylko my sami, obywatele możemy ukształtować przestrzeń publiczną, by była nam przyjazna. Nie zadekretuje tego żadna władza. Partie polityczne, w szczególności w okresie silnej polaryzacji, nie mają interesu, by prowadzić do wygaszania konfliktu. Ich podszepty mogą prowadzić wręcz na manowce, czasami również dając ciche przyzwolenie na niegodne działania. Dobrze więc wziąć sprawy w swoje ręce, poszukać sposobów, które odprężałyby tę polaryzację – może to kwestia języka, może uznania, może wreszcie podjęcia działań na rzecz wspólnych wyzwań. Próbujmy.

Etyka obywatelska 4.0

Wróćmy do opisanej na początku robotyki. Asimov chciał stworzyć zasady, które gwarantowałyby ludziom bezpieczeństwo przy korzystaniu z wszystkich dobrodziejstw technologii. Czy jesteśmy w stanie stworzyć takie zasady w stosunku do obywatelskości? Jakie zasady powinny leżeć u podstaw obywatelskiego oprogramowania?

Próbując niejako odpowiadać na te pytania, wiele napisano. Przykładem może być Wzór demokraty Marii Ossowskiej, który napisała w 1946 roku. W tym utrzymanym w konwencji pism moralistów europejskich (nie mylić z moralizatorami) eseju polska socjolożka wymienia cechy, którymi powinna kierować się osoba zaangażowana społecznie. Jednak, jak w wielu innych przypadkach, nie zostały przez nią poruszane zasady, na które trzeba być szczególnie wyczulonym, ze względu na to, że ich przekroczenie może prowadzić do dewastacji wspólnego życia.

To wydaje się szczególnym wyzwaniem w spolaryzowanym społeczeństwie, w którym osoby o różnej wrażliwości, odmiennych hierarchiach wartości, innym postrzeganiu świata i jego interpretacji muszą ze sobą koegzystować. Jeśli nie wierzymy w pokojową koegzystencję, uznajemy nieuchronność konfrontacji, wojny między współobywatelami, a jedynymi pytaniami, jakie pozostają, to kiedy do niej dojdzie i jak wiele ofiar przyniesie. Może to naiwność, ale w taki determinizm nie wierzę.

Wersja beta

W odróżnieniu od oprogramowania maszyn oprogramowanie obywatelskie może być tylko drogowskazem, miarą, którą przykładamy do działań i zdarzeń. Nie zostanie w nas wgrane. Możemy nad działaniami zgodnymi z nim pracować, chociażby poprzez przejrzenie się jak w lustrze zamieszczonych w numerze tekstów. Zobaczmy w sobie obywatela lub jego miraż.

Przed wyborami, tym wzmożeniem obywatelskim, dobrze zadać sobie pytanie, czy potrafimy zgrabnie poruszać się w spolaryzowanym świecie, stanowiącym nie lada wyzwanie dla społeczeństwa obywatelskiego. To od nas zależy, czy poradzimy sobie z tym wyzwaniem. Gra toczy się w końcu o to, czy będziemy żyć w bardziej znośnym świecie, a jak powiedzieliby deweloperzy aplikacji – w bardziej przyjaznym środowisku i interfejsie.

Fot. 1Day Review via Flickr (CC BY 2.0)

Piotr Górski – redaktor prowadzący Res Publikę Nową, historyk idei.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa