GÓRSKI: Muka! Transformacji nie było
Radość z klocków Lego, godziny spędzone na grach Atari, zabawy lalkami Barbie czy czytanie „Bravo” były możliwe bardziej za sprawą przemian kapitalizmu niż państw postkomunistycznych
Dla osób z pokolenia starszego niż ’89 stwierdzenie, że transformacji nie było, może kojarzyć się z prawicowymi hasłami przedstawiającymi III Rzeczpospolitą jako PRL-bis czy głoszeniem pozorności zmian, jakie się dokonały, sprowadzającymi się do konserwatywnej zasady, wypowiedzianej przez fikcyjnego księcia Fabrizio Salina z powieści Giuseppe Tomasiego di Lampedusy, że wiele trzeba zmienić, by wszystko zostało po staremu.
Dla osób urodzonych około 1989 r. – takich jak ja – lub później, transformacji nie było, bo jej nie doświadczyliśmy. Nie znaliśmy świata przed przełomem. Transformacja więc nie tylko nie jest naszym doświadczeniem, ale i nie jest naszym językiem.
Doświadczaliśmy globalnego kapitalizmu, a nie transformacji
Radość z klocków Lego, godziny spędzone na grach Atari, zabawy lalkami Barbie czy czytanie „Bravo” – wiele z tych rzeczy było możliwe dzięki otworzeniu się polskiej gospodarki na świat. Mogliśmy to sobie uświadomić dopiero po blisko dwóch dekadach, gdy dorośliśmy. Wcześniej przyjmowaliśmy to, co przynosił nam świat dorosłych, bez zbędnego problematyzowania.
Oczywiście musieliśmy mierzyć się z sytuacjami, które być może powinny nas kłopotać, ale jako dzieci, potrafiliśmy z łatwością sobie z tym poradzić, choć w sposób nie pozbawiony dziecięcej okrutności. Dziś po latach możemy na to spoglądać zupełnie inaczej.
Doświadczenia, które przed chwilą opisałem przecież nie były udziałem wszystkich. Lego, Atari czy Barbie były dla wielu dzieci marzeniami, a dla niektórych nawet nie tym, bo marzyły o zwykłym ciepłym posiłku. Pamiętam, że kiedy chodziłem do podstawówki i gimnazjum, stołówki oferowały specjalne programy dla osób, które nie mogły liczyć w domu na obiad. Wówczas było to źródło stygmatyzacji w gronie rówieśniczym, dziś możemy mówić o zawstydzającej sytuacji społecznej, do której nie powinno dojść.
Wszyscy byliśmy równi jedynie wobec smaku fluoru, gdy odbywała się w szkole fluoryzacja.
W ten pośredni sposób moje pokolenie doświadczało skutków, jak powiedziałoby starsze – transformacji, według mojego pokolenia jedynie systemu kapitalistycznego w raczkującej postaci. Dla niektórych bolesnego jak rak, tym bardziej odczuwalnego, że nie zdiagnozowanego na czas i bez dostępu do odpowiedniej terapii z powodu braku sprzętu i lekarstw. Zresztą, tak jak w przedstawionej metaforze, wyglądała sytuacja opieki onkologicznej w ówczesnej służbie zdrowia.
Widziane z centrum
Miałem niezwykle dogodną perspektywę, patrząc z centrum na to, co się działo – dorastając w Warszawie, będącej swoistym laboratorium zachodzących procesów. Były to jednak cieplarniane warunki, które zapewniała stołeczność miasta, dzięki czemu wiele zjawisk przebiegało albo łagodniej, albo przynosiły one bardzo dobre rezultaty.
Patrząc wstecz, powierzchowna warstwa rodzącego się kapitalizmu – to, co można było zobaczyć, idąc ulicą – była dość pstrokata. Mogło od tego zakręcić się w głowie, w szczególności po szarzyźnie wcześniejszego okresu, potęgowanej przez czarnobiałe telewizory i zdjęcia. Świat dopiero nabierał kolorów. Stragany rozsiane po chodnikach, wszechobecność reklam, moda. Wszystko to było jakoś kiczowate, i chyba właśnie to dziś przyciąga młodzież do tamtych czasów. Mnie, dla którego nie był to specjalny wybór, na samo wspomnienie o ówczesnego stylu unoszą się brwi, choć nabrałem już zdrowego dystansu, stanowiącego w tym przypadku jakąś namiastkę sentymentu. To, o czym teraz mówię, dotyczy wyłącznie wymiaru estetycznego. Jednak pod tą warstwą kryły się procesy historyczne, polityczne, ekonomiczne, które dopiero z perspektywy czasu i przeczytanych tekstów ujawniły się przede mną.
Moda była silnie podkręcana przez magazyny młodzieżowe przedstawiające życie nastoletnich gwiazd, głównie z Ameryki. W latach 90. dopiero rodził się showbiznes na ogromną skalę, również dzięki temu, że zostały otwarte nowe rynki, na które mogły trafiać produkty wspierające różne oblicza przemysłu rozrywkowego. Bez wykorzystania Internetu ta sztuka była znacznie trudniejsza.
To właśnie przyjęcie zasad gospodarki w oparciu o wytyczne Międzynarodowego Funduszu Walutowego, stanowiących pakiet z przystąpieniem do struktur Zachodu (NATO, UE) i pomocą z ich strony, było kluczowe dla Polski i innych krajów regionu, co zauważył w wywiadzie Antoni Dudek (nazywając to nawet dyktatem, choć jak zauważ Michał Sutowski, część z przyjętych rozwiązań zależało wyłącznie od polskiego rządu). Biorąc pod uwagę późniejsze działania Stanów Zjednoczonych wobec innych państw na świecie, można się zastanawiać, które przemiany z ich perspektywy były kluczowe, gospodarcze czy demokratyczne. To może być też wskazówka dla nas na przyszłość.
Za oceanem bił puls kapitalizmu, to Ameryka – centrum świata, do którego chcieliśmy należeć. Wielu z nas chciało naśladować swoich idoli, choć tamci odczuwali naszą obecność głównie poprzez wpływające na ich konta dolary. Ale była też druga strona tego – piractwo, które wiele mówi o naszych aspiracjach. Nielegalne płyty z muzyką czy grami komputerowymi, ubrania znanych marek, a także ich podróbki, których nazwy do dziś śmieszą, można było kupić m.in. na Stadionie X-lecia. Podczas cotygodniowego handlu na Jarmarku Europa, jak w soczewce skupiało się wiele globalnych procesów.
Z perspektywy dziecka Europa nie była jeszcze bardzo atrakcyjna. Choć wakacje za granicą stanowiły niezwykłe doświadczenie, to były luksusem, na który wiele rodzin nie było stać; wyjazd na kolonie w Polsce był już czymś. Gospodarkę europejską, a także azjatycką bardziej wspierali nasi rodzice – samochody, sprzęt RTV i AGD czy środki higieniczne i chemiczne. Znowu zaznaczam, że dla wielu były to rzeczy nieosiągalne, a mieszkania były wyposażone w sprzęt pochodzący z PRL-u.
Te dwie opowieści są potrzebne, by zrozumieć, jak wielotorowo rodził się w Polsce kapitalizm (choć często mamy opory, by zaakceptować równoległość sprzecznych procesów), jak poszczególne osoby, grupy zawodowe, klasy społeczne były elementem nie tyle polityki gospodarczej kolejnych polskich rządów, co światowej polityki gospodarczej, którą trudno było ignorować, mając na uwadze również inne cele strategiczne. Patrząc z tej perspektywy, i z perspektywy mojego pokolenia, termin transformacja bardziej pasowałby więc do przemian zachodzących w systemie kapitalistycznym, niż do tego, co się działo wewnątrz państw Europy Środkowej i Wschodniej.
Tę transformację widać na przykładzie sportu, w szczególności najpopularniejszych dyscyplin, takich jak piłka nożna czy koszykówka, które na niej skorzystały być może najbardziej, stając się jednocześnie jednym z jej kół napędowych. Pojawienie się wielkich pieniędzy było możliwe dzięki transmisji zagranicznych rozgrywek sponsorowanych przez wiele firm, co pozwoliło na pozyskanie gigantycznych kontraktów, na nieznaną nigdy wcześniej skalę.
To rozumiem po latach. Gdy to wszystko się działo, wraz z kolegami i koleżankami bawiłem się na trzepaku, latałem za piłką po betonowym szkolnym boisku, chcąc naśladować Ronaldo (tego „prawdziwego”, by nie mylić z Cristiano) czy Michaela Jordana. A w wolnych chwilach z chłopakami robiliśmy wszystko, by kolega spojrzał na kółko zrobione przez nas z kciuka i palca wskazującego. Wtedy mogliśmy sprzedać mu „mukę” –dając tym samym honorowe uzasadnienie by walnąć go z pięści w ramię. Oczywiście tak, by zabolało.
Piotr Górski – redaktor prowadzący „Res Publikę”, historyk idei.
Fot. Carltg9 via Wikimedia Commons (CC BY-SA 4.0)