Futbolowa piramida Platona
Rugowanie futbolu poza nawias kultury unaocznia problemy, jakie polskie elity mają z własną tożsamością i narastającą od lat frustracją. Tymczasem piłka nożna może stać się wspaniałym sprzymierzeńcem w walce o równość płci i innych kampaniach […]
Rugowanie futbolu poza nawias kultury unaocznia problemy, jakie polskie elity mają z własną tożsamością i narastającą od lat frustracją. Tymczasem piłka nożna może stać się wspaniałym sprzymierzeńcem w walce o równość płci i innych kampaniach przeciwko dyskryminacji.
Jakiś czas temu Kazimiera Szczuka opowiedziała w telewizyjnej pogadance Moniki Olejnik, co myśli o futbolu i o tych, którzy piłką nożną się interesują. Zarzuciła nam podobnym łapczywe korzystanie z usług prostytutek zwożonych do Polski przy okazji Euro 2012, chlanie piwska, ordynarne wywrzaskiwanie swych infantylnych sympatii i antypatii oraz wszczynanie rozrób przy byle okazji.
W zasadzie sprawę można by ostentacyjnie zmilczeć – nie po raz pierwszy i zapewne nie ostatni autorka Milczenia owieczek wyraziła swoje poglądy nie przebierając w słowach – gdyby nie to, że schematy myślowe fundujące ów retoryczny wystrzał zdają się w naszym kraju dość popularne, zwłaszcza wśród intelektualnej elity. Co rusz odzywają się głosy stawiające kibica piłkarskiego w kontraście do konsumenta kultury wysokiej, gdzie niemożliwym jest, jak chcą autorzy owych krytykanckich narracji, by te dwa światy mogły się ze sobą spotkać.
Robert Gliński, reżyser i dyrektor warszawskiego Teatru Powszechnego, dołożył do tej „oczywistości” intrygujący wątek polityczny, stwierdzając na antenie TOK FM: „Czuję się trochę jakbym był w Korei Północnej. Wszyscy muszą zbiorowo iść, cieszyć się i uczestniczyć w tym. A przecież każdy ma własny świat i własne sprawy. Niektórzy chcą iść do teatru, a nie mogą. Wszyscy muszą uczestniczyć w zbiorowej euforii, bo jest Euro”. Podobne opinie na internetowych forach i społecznościowych portalach idą już w tysiące. To rugowanie futbolu poza nawias kultury jest, naszym zdaniem, niezwykle interesujące, gdyż unaocznia problemy, jakie polskie elity mają z własną tożsamością i narastającą od lat frustracją.
Wielu ludziom organizacja Euro w Polsce nie wydaje się dobrym pomysłem. Krytykuje się kosztowną budowę stadionów, podważa zasadność naszych modernizacyjnych oczekiwań, rachuje sławetne koszty alternatywne, czyli to wszystko, co można by w Polsce urządzić lub wybudować, gdyby nie nieszczęsne Euro. Ogromną irytację budzi też kwestia topniejących budżetów miejskich, których dysponenci pocięli wydatki na edukację i kulturę ostrymi jak brzytwa dyrektywami.
Wszystkie te głosy są Polsce potrzebne – tego nie podważamy – nawet jeśli nie zmienią podjętej dużo wcześniej politycznej decyzji. Rzecz jednak w tym, iż ta krytyka w wielu przypadkach ujawnia coś więcej niż tylko troskę o wspólne, wielce możliwe, że bezprzykładnie trwonione, dobro. Sprzeciw wobec organizacji Euro ma swoje poza ekonomiczne podstawy. Bierze się on często z przyjęcia dość osobliwej socjologicznej optyki. Mamy na myśli domniemany podział na nielubiącą futbolu wyrafinowaną mniejszość i zgraję prostaków, którzy przez 90 minut durnowato wlepiają pijane ślepia w turlającą się po trawniku piłkę. W tym ujęciu ważna jest także charakterystyka genderowa. Pierwsza grupa jest oczywiście przepięknie heterogeniczna, bo składa się tak z mężczyzn, jak i kobiet, w pełni świadomych barbarzyńskiej esencji futbolu. Druga grupa to czysto męski motłoch, któremu aktywność układu nerwowego służy jedynie do skutecznego namierzania sklepu zdobnego neonem „24h”.