Frankowicze nie chcą solidarności
Eksperci mówią o solidarności społecznej i roli państwa w rozwiązaniu kryzysu frankowego. Poszkodowani przez rynek "frankowicze" - powtarzają wolnorynkowe hasła. Coś tu jest nie tak
„Gazeta Wyborcza” opisała ostatnio niecodzienną inicjatywę jednego z poszkodowanych zmianami kursu franka szwajcarskiego kredytobiorców. Rodzina spod Białegostoku stworzyła prostą aplikację internetową, dzięki której można, za 4 złote, kupić wirtualną “cegiełkę”, która pozwoli rodzinie spłacić część długu zaciągniętego na wymarzony dom pod miastem.
Internauci, którzy kupią cegiełkę, mogą wybrać jedną z dwóch opcji – “licytuj” albo “wyburz”. Jeśli wygrają licytujący – dom będzie stał. Jeśli burzący – zostanie zburzony. “Gazeta” pisze o pomyśle z uznaniem: “Zamiast narzekać i czekać na rządową interwencję lub inne zrządzenie losu, rodzina postanowiła sprzedać swój dług w sieci”.
Ta historia byłaby zabawna, gdyby nie była tak przygnębiająca. “Kryzys frankowy” obrazuje patologie nie tylko sektora finansowego (o tym później), ale również stan świadomości obywateli III Rzeczypospolitej – po ponad ćwierćwieczu od odzyskania wolności.
W marcu Instytu Spraw Publicznych i Fundacja Kaleckiego zorganizowały debatę „Nabici we franka”. W dyskusji udział wzięli m. in. prezeska Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego prof. Elżbieta Mączyńska, prof. prawa Uniwersytetu Warszawskiego Witold Modzelewski i były wiceprezes Komisji Nadzoru Finansowego Marcin Gomoła. Wśród słuchaczy dominowali “frankowicze” – osoby, dla których zmiana kursu franka oznaczała pogorszenie, często dramatyczne, sytuacji finansowej.
Największe wrażenie robi to, jak dalece różni się język ekspertów od języka ich słuchaczy.
Eksperci solidarni…
Prof. Modzelewski zachęcał kredytobiorców do wspólnego działania – proponował zbiorowe wezwanie do ugody sądowej banków, które udzielały kredytów frankowych, prowokacyjnie proponował “strajk” polegający na masowym wstrzymaniu opłat kredytowych.
Marcin Gomoła wprost mówił o tym, że praktyki kredytowe banków były nieetyczne, a wysoce prawdopodobne jest także to, że były niezgodne z prawem. Ocenił, że “kredyty” frankowe nie są kredytami w rozumieniu polskiego prawa bankowego, a – de facto – skomplikowanymi i wysoce ryzykownymi instrumentami finansowymi, o czym banki powinny informować klientów.
Podobnie profesor Mączyńska – mówiła o odpowiedzialności moralnej i prawnej banków, która wynika z ich uprzywilejowanej pozycji w systemie oraz naturalnej przewadze nad klientem w zakresie dostępu do informacji.
Podsumowując – paneliści sugerowali, że część banków stworzyła system, który w zorganizowany sposób – m. in. dzięki bezpłatnym konsultacjom doradców finansowych opłacanych przez banki – zachęcał ludzi do zaciągania znacznych zobowiązań w obcej walucie. Jednocześnie banki prawdopodobnie nie miały odpowiedniego zabezpieczenia dla tych kredytów we frankach szwajcarskich – co samo w sobie, zdaniem wspomnianych ekspertów, powinno powinno być przedmiotem kontroli Komisji Nadzoru Finansowego.
Kredytobiorcy stali się de facto spekulantami walutowymi, obsługiwanymi przez komercyjne banki. Nie trzeba być finansistą aby wiedzieć, że w okresie 20-30 lat kurs obcej waluty może podlegać znacznym wahaniom. Więcej wiedzy wymaga zrozumienie, że wahania te zaś mogą być dla banku bardzo dochodowe – a z taką sytuacją mamy do czynienia w Polsce. Paneliści stwierdzili, że problemy “frankowiczów” mają charakter systemowy i wymagają systemowych rozwiązań. Powinny je wypracować banki, kredytobiorcy, instytucje nadzoru finansowego i ustawodawca. Sprawą mogłyby, ich zdaniem, zająć się również prokuratura i Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumenta.
… a „zwykli ludzie” – liberalni?
Obecni na sali “frankowicze” zdawali się rozumieć swoją sytuację zupełnie inaczej – jedną z osób oburzyły słowa eksperta, który powiedział, że że osoby z kredytami frankowymi mają prawo oczekiwać od instytucji państwowych pomocy. Cytuję z pamięci: “my nie jesteśmy górnikami, czy rolnikami! Nie chcemy pomocy, chcemy sprawiedliwości!”
Z badań TNS OBOP z ubiegłego wynika, że większość “frankowiczów” to przedstawiciele klasy średniej – osoby pracujące, żyjące w związku małżeńskim i mające dzieci, które świadomie i odpowiedzialnie planują swoją przyszłość finansową. To ci, których w mediach opisuje się jako „wygranych” w procesie transformacji – mają dobrą pracę i dysponują pewnymi zasobami. Ich marzenia nie były absurdalne lub wygórowane: chcieli zbudować dom lub kupić mieszkanie.
Większość z nich została wykształcona w wolnej Polsce. Mają poglądy zgodne z paradygmatem polskiego liberalizmu transformacyjnego, w którym “prywatne” jest zawsze lepsze niż “publiczne” – „frankowicze” podzielają wiarę w wyższość rozwiązań wolnorynkowych ponad wspólnotowymi.
Z ich wypowiedzi w czasie debaty wynika, że w znacznej części są negatywnie nastawieni do związków zawodowych i instytucji państwa opiekuńczego. Krytykowali strajki górników, rolników i pielęgniarek. Słuchając ich, można mieć wrażenie, że na solidarność społeczną w Polscew zasadzie nie ma miejsca – stosunek różnych grup i klas społecznych jest wyraźnie antagonistyczny: menedżerowie nie lubią górników, nauczyciele przedsiębiorców, mieszkańcy miast nie lubią mieszkańców wsi, a prawie wszyscy nie lubią imigrantów.
Innymi słowy, w sporze między solidaryzmem a liberalizmem „frankowicze” opowiadają się po stronie Polski „liberalnej”. Sęk w tym, że teraz sami potrzebują społecznej solidarności.
Bez zmiany świadomości i podejścia do kwestii wspólnotowych każdy z nich będzie zdany tyylko na siebie – w sytuacji sporu z bankiem i jego pionem prawnym, pionem marketingu i pionem windykacji nawet najbardziej zaradna i kompetentna jednostka znajduje się na słabszej pozycji.
Aby społeczeństwo mogło radzić sobie z kryzysami systemowymi, potrzebny jest język, w ramach którego może ukonstytuować się wspólnota – choćby miała to być tylko czasowa wspólnota interesów. Indywidualne działania są skazane na porażkę. Działania wspólnotowe to przecież również zmiana prawa, interwencja organów nadzorczych i kontrolnych – tych nie mogą zastąpić serwisy społecznościowe, sprytna strona internetowa ani darmowa (!) aplikacja mobilna.
Strona rodziny spod Białegostoku niestety idealnie ilustruje stan świadomości części polskiej klasy średniej – problemem, który ukazał kryzys frankowy, jest brak solidarności grup społecznych.
„Gazeta Wyborcza” odnotowuje, że internauci kupili trzy, z kilkuset tysięcy, wirtualnych franków szwajcarskich. Wszyscy kupujący wybrali opcję „wyburz” dom.