Fotografie wroga
Jak wygląda wojna widziana oczami żołnierzy? Dlaczego w ogóle fotografują, narażając się na sankcje karne? Żołnierz to turysta w mundurze, ale komponowane przez niego pocztówki bywają brutalne i obsceniczne. Żołnierz to turysta w mundurze, pisze […]
Jak wygląda wojna widziana oczami żołnierzy? Dlaczego w ogóle fotografują, narażając się na sankcje karne? Żołnierz to turysta w mundurze, ale komponowane przez niego pocztówki bywają brutalne i obsceniczne.
Żołnierz to turysta w mundurze, pisze Janina Struk, autorka Private Pictures. Soldiers’ Inside View of War. Chętnie fotografuje egzotyczne kraje, w których się znalazł, i ludzi, których spotkał. Najczęściej kolegów – na pamiątkę „męskiej przygody”. Ale na zdjęciach żołnierzy pojawiają się także oficjale, którzy odwiedzają linię frontu – czasem nawet prezydent, premier albo minister spraw zagranicznych. W książce 13 wojen i jedna polski fotoreporter wojenny Krzysztof Miller wspomina, jak w październiku 2002 roku w Afganistanie zrobił zdjęcie prezydentowi RP w otoczeniu członków elitarnej Jednostki Wojskowej „GROM”. Tym razem to prezydent chciał mieć pamiątkę. Ponieważ tożsamość „gromowców” podlega ochronie, zdjęcie to nie zostanie nigdy opublikowane
YouTube Wars
Pierwszą regularnie fotografowaną przez żołnierzy wojną była II wojna burska (1899–1902), co wiąże się z pojawieniem się poręcznego aparatu marki Kodak (1888) i początkiem masowej fotografii. Już w czasie I wojny światowej Kodak adresował reklamy swoich nowych produktów specjalnie do żołnierzy. Od ponad stu lat ich zdjęcia rzucają wyzwanie obrazom wojny, do jakich przyzwyczaili nas zawodowi fotografowie. Są wolne od artystycznych pretensji i pozbawione patosu. Ignorują konwencję fotoreportażu wojennego. Kontrowersje budzą zwłaszcza obrażające dobry smak „zdjęcia-trofea” (trophy pictures).
W dobie rewolucji cyfrowej i informatycznej tradycyjny fotoreportaż wojenny nie tylko przeżywa kryzys, ale staje się coraz większym przeżytkiem. Jeśli dodać do tego wszechobecność kamer przyczepionych do hełmów, czołgów i samochodów żołnierzy, trudno się dziwić, że wojnę w Iraku określono jako „YouTube War” albo że materiały kręcone przez żołnierzy wykorzystują dokumentaliści, by wspomnieć choćby film The War Tapes w reżyserii Deborah Scranton z 2006 roku. Zresztą, Struk podkreśla, że ze względu na obowiązującą cenzurę ostatnie wojny w Iraku i w Afganistanie nie zostały tak naprawdę ani dobrze sfilmowane, ani sfotografowane przez profesjonalistów, dlatego informacyjną lukę muszą wypełnić filmy i fotografie żołnierzy. Jak twierdzą ich amatorzy, pokazują wojnę taką, jaka jest naprawdę – brutalną i obsceniczną. Strony internetowe służą żołnierzom jako narzędzie komunikacji z rodziną i kolegami. Zamieszczając swoje zdjęcia w internecie, upamiętniają zawodowe osiągnięcia – szkolono ich, by zabijali, więc fotografują martwych wrogów. Czasem fotografują pod wpływem szoku – gdy sytuacja ich przerasta i chcą spojrzeć na nią z boku. Ale przeważnie fotografują, bo wszyscy wokół robią to samo, bo wojna to ich życie codzienne.
Brzydka wojna
Problemem okazuje się jednak kontekst, w którym niekiedy pojawiają się ich zdjęcia. Przypomnieć można skandal wokół fotografii z trupami zakończony zamknięciem strony internetowej NowThatsFuckedUp.com (NTFU), która przykuła uwagę mediów we wrześniu 2005 roku. Okazało się wtedy, że korzystają z niej amerykańscy żołnierze stacjonujący w Iraku i Afganistanie. Mężczyźni otrzymywali darmowy dostęp do treści pornograficznych po dostarczeniu administratorowi strony zdjęć z regionu. Chris Wilson, właściciel portalu, postanowił znieść opłaty dla wojskowych, gdy okazało się, że mają oni problemy z weryfikacją kart kredytowych. Musieli jednak udowodnić, że przebywają na froncie. Wkrótce na portalu pojawiły się fotografie zmasakrowanych ciał z niestosowanymi komentarzami. Do najbardziej znanych należy grupowe zdjęcie roześmianych żołnierzy zebranych nad ciałem martwego Irakijczyka, z podpisem „cooked Iraqi” (upichcony Irakijczyk). Wiele zdjęć wciąż można znaleźć w internecie (unseenwar.com), szczegółowe opisy innych zachowały się w artykułach prasowych. Na łamach „East Bay Express” Chris Thompson przywołuje zdjęcie kobiety, której mina urwała prawą nogę. Towarzyszący jej przedstawiciel personelu medycznego trzyma w ręku urwany kikut. Pod zadartą spódnicą sfotografowanej widać jej intymne części ciała. Podpis: „Nice puss – bad foot” (niezła cipka – brzydka stopa).
Te rzeczy dzieją się tam przez cały czas
Zasady funkcjonowania NTFU odsłaniają pokłady agresji wpisane w męski seksizm i wywołują temat przemocy seksualnej wobec kobiet, która jako forma zemsty na przeciwniku towarzyszy konfliktom zbrojnym. Przypomnieć można obszerne studium Susan Brownmiller Against Our Will: Men, Women and Rape (Wbrew naszej woli: mężczyźni, kobiety i gwałt). Autorka analizuje masowe gwałty wojenne jako strategię cementowania męskiej wspólnoty towarzyszy broni. Pisząc o pornografii wojennej w internecie, Janina Struk przypomina zdjęcie, które w maju 2004 roku, niedługo po opublikowaniu fotografii z Abu Ghraib, zamieścił „Boston Globe”. Przedstawiała amerykańskich żołnierzy gwałcących młode Irakijki ubrane w tradycyjne stroje arabskie. Jak się wkrótce okazało, zdjęcie, które można było zaleźć na pornograficznych stronach „Iraqi Babes” (Irackie dziewczynki) i „Sex in War” (Seks na wojnie), przedstawiało aktorów, nie żołnierzy. Podczas gdy właścicielka domeny „Iraqi Babes” mówiła: „That stuff happens over there all the time anyway” (Te rzeczy dzieją się tam przecież cały czas), dziennikarze szybko przestali dyskutować o gwałtach na wojnie i zajęli się wyraźnie łatwiejszym problemem fotooszustwa jako narzędzia propagandy.
Temat opresji seksualnej kobiet w dyskusjach o NTFU został szybko rozmyty. Mieszanka sadyzmu, erotyzmu i militaryzmu, którą można było odnaleźć na portalu, trąciła nihilizmem i stanowczo nie pasowała do obrazu bohaterskiego amerykańskiego żołnierza, który kreowała konserwatywna prasa. Orgazm w obliczu śmierci i poniżenia przeciwnika zdradzał ciężenie ku patologii. Dość długo jednak ewidentna korelacja między przemocą i pornografią nie wywoływała oburzenia. Dopiero gdy na jej trop wpadli europejscy dziennikarze, stronie NTFU przyjrzano się dokładniej. W mediach zawrzało. Podczas gdy obrońcy żołnierzy wskazywali na pokazywane w telewizji filmy z egzekucji, na których islamscy fundamentaliści obcinają głowy porwanym cywilom, a następnie argumentowali, że przecież walczący z terroryzmem żołnierze muszą jakoś odreagować stres i śmierć swoich kolegów, przeciwnicy doszukiwali się w postępowaniu użytkowników portalu złamania obowiązującego prawa. Drastyczne fotografie z frontu, wymieniane przez żołnierzy na amatorskie filmy i zdjęcia pornograficzne, uznano za „pornografię wojenną”. Niektórzy dziennikarze sugerowali nawet, że sam fakt upowszechnienia zdjęć rannych i martwych muzułmanów na stronie z pornografią uznać można za pogwałcenie zapisów konwencji genewskich (stawiając wojskowym zarzut nadużycia władzy oraz nieposzanowanie ludzkich zwłok). O ile jednak Stany Zjednoczone podpisały wszystkie konwencje genewskie, o tyle nie ratyfikowały protokołów dodatkowych z 1977 roku; tymczasem właśnie protokół dodatkowy II, będący rozwinięciem i uzupełnieniem artykułu 3, wspólnego dla wszystkich konwencji genewskich z 1949 roku, jednoznacznie potępia fizyczne i psychiczne tortury. Pojawia się również pytanie, czy można odnosić ustalenia konwencji genewskich do fotografii jako takiej. Czym innym są zdjęcia, a czym innym zarejestrowane na fotografiach zachowania. Stronę w końcu zamknięto, a właścicielowi portalu postawiono zarzuty propagowania treści erotycznych i obscenicznych. Wewnętrzne śledztwo, które w międzyczasie zarządziła amerykańska armia, szybko zostało umorzone ze względu na rzekome problemy z ustaleniem, kto jest autorem fotografii i czy rzeczywiście przedstawiają one zwłoki.
Fotografia poza kontrolą
Sprawa NTFU to echo wydarzeń z Abu Ghraib, gdzie amerykańscy strażnicy znęcali się nad podejrzanymi o terroryzm irackimi więźniami. Dowody ich fizycznej i seksualnej przemocy zachowały się na zdjęciach, które na przełomie listopada i grudnia 2003 roku robili dla zabawy. Wiosną 2004 roku, spośród ponad tysiąca fotografii tortur i upokorzeń, opinia publiczna poznała około trzydzieści. Administracja Busha za większe zagrożenie uznała same zdjęcia z Abu Ghraib niż to, co przestawiały. Nie czyny żołnierzy, jakkolwiek naganne, spędzały sen z powiek zwierzchnikom sił zbrojnych, ale właśnie fotografie, które strażnicy rozsyłali sobie za pomocą poczty elektronicznej i które w końcu obiegły cały świat. W odpowiedzi armia wprowadziła regulacje dotyczące fotografowania i rozpowszechniania fotografii – jak się wkrótce okazało – mało skuteczne.
W procesie globalnej redystrybucji fotografie, których żołnierze używali jako narzędzi interakcji, zmieniły swoją funkcję. Obecnie są dowodem nieposzanowania praw człowieka i jako takie odcisnęły się niechlubnym piętnem w zbiorowej pamięci. Strażnicy nie brali pod uwagę, że robiąc zdjęcia, złamią sobie kariery, co wskazuje na klimat przyzwolenia na tortury, panujący w amerykańskiej armii. Nieco naiwnie nie przypuszczali również, że to właśnie za pośrednictwem fotografii z Abu Ghraib czy tych publikowanych na portalu NTFU świat zapamięta i oceni wojny w Iraku i Afganistanie.