Filmowy tydzień w Azji
Festiwal Filmowy Pięć Smaków, który początkowo skupiał się na kinie wietnamskim, od czterech lat kieruje się także w stronę innych regionów Dalekiego Wschodu. Wszechstronność imprezy wynika nie tylko z wielości kierunków wybieranych na filmowej mapie […]
Festiwal Filmowy Pięć Smaków, który początkowo skupiał się na kinie wietnamskim, od czterech lat kieruje się także w stronę innych regionów Dalekiego Wschodu. Wszechstronność imprezy wynika nie tylko z wielości kierunków wybieranych na filmowej mapie Azji – równie istotnym wyznacznikiem jest także jej bogactwo estetyczne.
Na program 6. Festiwalu Filmowego Pięć Smaków złożyło się 35 pełnometrażowych filmów, których odkrywanie pozwalało widzom podążać wieloma prywatnymi ścieżkami. Mogły one prowadzić w rozmaitych kierunkach: kina autorskiego, zaangażowanych dokumentów bądź popularnego kina gatunkowego. Po raz pierwszy na przeglądzie zagościło kino sztuk walki, do którego należał jeden z najbardziej zjawiskowych filmów festiwalu, malezyjski „Bunohan” (2011) – historia trzech braci powracających po latach do rodzinnej wioski, składająca się na mityczną przypowieść o świecie podszytym magią i okrucieństwem. Dzieło Daina Saida nagrodzono wyróżnieniem People’s Jury – specjalnie powołanej grupy jurorów, składającej się z pasjonatów kina azjatyckiego.
Zgodnie z werdyktem, najlepszym filmem festiwalu został tajski film „P-047” (2011) Kongdeja Jaturanrasmee. Jego bohaterami są dwaj przyjaciele mający dość nietypowe hobby: wchodzą oni do cudzych mieszkań pod nieobecność właścicieli. Zaglądają do szuflad, włączają muzykę, zakładają ich ubrania. Na chwilę wchodzą w intymną przestrzeń ich życia, a później zacierają po sobie ślady, odkładając wszystko na miejsce. Do pewnego momentu fabuła przywodzi na myśl „Pusty Dom” (2004) Kim Ki-duka, historia skręca tu jednak w odmiennym kierunku, nadając filmowi kształt onirycznego kryminału, utkanego z retrospekcji i fantazji.
Splot realności i wyobrażenia stał się też jednym z tematów rozedrganego „Kotoko” (2011), najnowszego dzieła Shinyi Tsukamoto. Japoński reżyser, który pierwszy film nakręcił w wieku czternastu lat, ma dziś status twórcy kultowego. Jego dokonania porównywane są do kina Cronenberga i Lyncha, a tym, co łączy kino kontrowersyjnego twórcy z ich dziełami, jest m.in. specyficzne obrazowanie przemocy i gęsty klimat klaustrofobii, wyczuwany także w jego ostatniej produkcji. Zapowiadający seans Krzysztof Gonerski powiedział, że obraz Tsukamoto przypomina filmowe delirium, w którym świat obserwowany jest oczami chorej psychicznie matki, tytułowej Kotoko. Film stanowi ponure studium obezwładniającej bohaterkę schizofrenii – młoda kobieta widzi świat podwójnie, w każdym geście sympatii obcych ludzi widząc zarazem mordercze skłonności. Próbując chronić swoje dziecko izoluje je od świata i popada w nasilającą się paranoję. Wchodząc w umysł kobiety, reżyser pokazuje nie tylko grozę choroby, ale też koszmar lęków niesionych przez samotne macierzyństwo, które nigdy dotąd nie doczekało się w kinie równie okrutnego portretu.
Smak różnorodności
Choć w programie nie zabrakło więc tytułów z Tajlandii, Japonii czy Tajwanu (specjalny przegląd kina Formozy był zorganizowany w klubokawiarni Południk Zero), to głównym bohaterem festiwalu była Malezja.
„To niezwykłe miejsce, w którym spotkała się połowa ludzkich ras, walczyła ze sobą, kochała i rozmnażała, w którym zetknęły się różne religie, tolerując się i integrując, w którym ścierały się interesy wielkich imperiów” – tak w swojej podróżniczej kronice pisał Tiziano Terzani, mając na myśli portową Malakkę położoną 150 km na południe od Kuala Lumpur. Rozgrzane słońcem miasteczko, w którym duchy – jak wskazywał włoski mistrz reportażu – szepczą po chińsku, portugalsku, holendersku, malajsku bądź angielsku – ogniskuje w sobie różnorodność charakterystyczną dla całego kraju. Malezja stanowi wielobarwny tygiel religii, języków i kultur, pełen kontrastów i tętniący społecznymi napięciami. Sami mieszkańcy ten multikulturowy pejzaż określają wyrazem „rojak”, odnoszącym się też do popularnego malezyjskiego dania (mocno przyprawionej sałatki z tropikalnych warzyw i owoców).
Tę samą nazwę nosi też animacja braci Suleiman, która znalazła się w otwierającym przegląd nowelowym filmie „15 Malezja” (2009), nakręconym przez piętnastu reżyserów i reżyserek, będących ważnymi głosami malezyjskiego kina (m.in. Tan Chui Mui i Liew Seng Tata). Tytuł projektu nawiązuje do rządowej kampanii 1Malaysia, mającej na celu propagowanie religijnej i etnicznej tolerancji. Autorzy odnoszą się do tej inicjatywy w dość ironiczny sposób, a większość historii podszytych jest humorem. Najpoważniejszym z cyklu okazała się „Czekolada” Yasmin Ahmad – zmarłej trzy lata temu reżyserki, której pełnometrażowy „Konkurs” (2009), portretujący różne oblicza multikulturowości, również był prezentowany na festiwalu.
Prekursorka nowego kina malezyjskiego zdobyła uznanie także jako aktorka, a zagrała m.in. w „Bezpańskich psach” (2006), jednym z najciekawszych punktów sekcji. Dramat Ho Yuhanga to melancholijna opowieść o dojrzewającym chłopaku wędrującym między ulicami potężnego Kuala Lumpur i zaszytą w monotonii prowincją. Otoczony ludźmi, którzy nie mogą stanowić dla niego drogowskazu, wkracza w dorosłość samotnie, co świetnie punktuje powracająca na ekranie pieśń „Sometimes I Feel Like a Motherless Child”. Dominujący w świecie „Bezpańskich psów” smutek cechuje także nastrojowe kino bohatera festiwalowej retrospektywy, Woo Ming Jina. Jego kameralna twórczość sytuuje się z dala polityki i rozpraw społecznych, skupiając się na tym, co najbardziej osobiste. Opowiadane przez niego historie rozgrywają się zwykle na prowincji, w mikrokosmosie rybackich wiosek, gdzie rytm życia wyznacza przyroda. Tak jest choćby w wypadku impresyjnej przypowieści „Kobieta w ogniu szuka wody” (2009), gdzie na dwóch planach toczą się i tajemniczo dopełniają dwie miłosne historie. Z kolei w „Dniach turkusowego nieba” (2008) reżyser powrócił do własnej przeszłości, opowiadając o nastolatku przeżywającym trudy dojrzewania – nie zawsze zrozumianym przez rówieśników, zadurzonym w nauczycielce i snującym się bezładnie po rodzinnej mieścinie. Siłą kina tego twórcy jest wyczulenie na detale i celne wychwytywanie urywków rzeczywistości, które tylko pozornie są nieistotne, a pod przenikliwym spojrzeniem kamery zyskują znaczenie.
W poszukiwaniu wolności
Nowością tegorocznej edycji była sekcja Wolność w Azji, zorganizowana wspólnie z Instytutem Lecha Wałęsy. Tytułem otwierającym przegląd był „Duch, pan piekielnej kaźni” (2011) Rithy Panha, zapis wywiadu-rzeki z Kaingiem Guekiem Lavem znanym światu jako Towarzysz Duch, który był szefem więzienia S-21, odpowiedzialnym za śmierć ponad 13 tysięcy ludzi. Do dziś pozostaje on jedynym pociągniętym do odpowiedzialności czołowym działaczem Czerwonych Khmerów, którzy w latach 1975-1979 krwawo rządzili Kambodżą. To już drugi raz, gdy na Pięciu Smakach prezentowany jest dokument powracający do tego tematu. Dwa lata temu w programie znalazł się film Roba Lemkina i Theta Sambatha „Wrogowie ludu” (2009), trafnie oddający to, jak bardzo rozłożona jest wina za ówczesne zbrodnie i jak trudno byłoby oddzielić katów od ofiar. O ile tamten dokument rejestrował wypowiedzi tzw. „zwykłych” obywateli, którzy mieli krew na rękach, o tyle materiał Panha jest pierwszym, który przybliża ważną figurę tego systemu. Siła tego obrazu płynie z jego bezstronności i chłodnego charakteru. Kamera niemal nieruchomo stoi przed Duchem, rejestrując jego opowieść. Z powolnie płynących z ekranu wyznań niemal 70-letniego mężczyzny wyłania się porażająca nieświadomość – zarówno tego, jaka była jego rola w kształtowaniu historii, jak i samych mechanizmów kierujących tą machiną przemocy.
Jednym z najważniejszych wydarzeń festiwalu były dwa pokazywane w tej sekcji dokumenty Ai Weiweia: „Bardzo nam przykro” (2012) i „Ordos 100” (2012). W pierwszym z filmów artysta objawia się jako niewygodny dla chińskich władz dysydent, dążący do obnażenia twarzy władzy, która pragnie pozostać niewidoczna. Nękany i śledzony przez policjantów, zbliża się do nich kamerą – filmuje ich twarze, pyta o przyczyny inwigilacji. Trafnym uzupełnieniem tego artystycznego protestu jest „Ordos 100” – zapis eksperymentu przeprowadzonego przez Weiweia, który zaprosił wybranych architektów z całego świata do pracy nad willowym osiedlem, mającym powstać na pustyni w regionie Mongolii Wewnętrznej. Dokument wiele mówi o chińskim społeczeństwie, którego specyfikę oddaje powzięty eksperyment: z jednej strony zasadzający się na utopii, z drugiej – ujawniający liczne błędy i braki komunikacyjne między uczestnikami. Świetnym komentarzem do podwójnego seansu była dyskusja, w której wzięła udział m.in. Maria Kruczkowska, dziennikarka Gazety Wyborczej zajmująca się problematyką chińską oraz Magdalena Czechowska, sinolożka i historyczka sztuki. Rozmówcy zgodzili się do tego, że sztukę Weiweia nie sposób oddzielić od politycznego zaangażowania. Jak jednak podkreśliła Kruczkowska, wielu jest chińskich dysydentów, którzy nie noszą tak znanego nazwiska i nie wzbudzają takiego rozgłosu na świecie. Ich sytuacja jest znacznie mniej luksusowa niż ta, w której znajduje się Weiwei – m.in. dlatego, że Zachód nie zawsze chce o nich pamiętać.
W kontekście panelu dyskusyjnego uzupełniającego pokaz dokumentów artysty warto wspomnieć, że istotną wartością tego festiwalu jest nie tylko jego przemyślany program filmowy, lecz także sam kształt imprezy. Celem organizatorów jest nie tylko zapoznanie polskich widzów z kinematografią azjatycką, ale też wprowadzenie ich w kontekst kulturowy i sprzyjającą atmosferę odbioru. Większości projekcji towarzyszyły spotkania – wykłady bądź rozmowy z ekspertami, a każdy z seansów poprzedzały azjatyckie reklamy sprawiające, że przez chwilę można było się poczuć jak widz kina w Tokio lub Kuala Lumpur. Jak co roku, program Pięciu Smaków wypełniony był wydarzeniami towarzyszącymi oraz przyjemnymi niespodziankami dla widzów. Nie będzie chyba przesady w stwierdzeniu, że żadna inna impreza filmowa w Polsce nie pozwala widzom równie głęboko wniknąć w świat, o jakim opowiada – co jest tym bardziej potrzebne, że nadal pozostaje on dla nas światem niedostatecznie znanym.