Europa równych szans
Gdy Polska wstępowała w 2004 roku do stosunkowo silnej Unii Europejskiej, mniejszościowa, ale zauważalna grupa naszych współobywateli wyrażała wobec tego kroku rezerwę, a nawet wrogość. Paradoks historii sprawił, że dziś, gdy przeżywamy największy jak dotąd […]
Gdy Polska wstępowała w 2004 roku do stosunkowo silnej Unii Europejskiej, mniejszościowa, ale zauważalna grupa naszych współobywateli wyrażała wobec tego kroku rezerwę, a nawet wrogość. Paradoks historii sprawił, że dziś, gdy przeżywamy największy jak dotąd w historii kryzys instytucjonalny i aksjologiczny Wspólnoty, problematyka europejska zeszła z porządku dziennego narzekań Polaków.
Zbawienna nieobecna
Mamy wiele powodów, aby żalić się na rzeczywistość, ale rzadko kiedy to właśnie Unię inkryminuje się jako sprawcę zła (dało się to odczuć w czasie zeszłorocznej zwyżki ceny cukru). Trudno nie zauważyć, że obfity strumień pieniędzy, który został skierowany do Polski (w sposób zdecentralizowany i punktowy), przyczynił się do złagodzenia skutków kryzysu w naszym kraju. Wbrew ideologicznym inklinacjom rządzących, zadziałał mechanizm keynesowski i fundusze unijne pracowały na naszą korzyść pobudzając popyt wewnętrzny, aktywność wielu branż gospodarki oraz realizując ważne z cywilizacyjnego punktu widzenia inwestycje. Dzięki systemowi dotowania rolnictwa upośledzone warstwy naszego społeczeństwa otrzymały zastrzyk kapitału, zaś emigracja zarobkowa sprowadziła dodatkową jego dawkę. To ostatnie zjawisko należy oczywiście przede wszystkim rozpatrywać w kontekście negatywnym – krytykując bierność, liberalny dogmatyzm i brak wizji rozwojowych u naszych elit. Gdy jednak przychodzi zabrać głos na temat roli Polski w strukturach największej organizacji międzynarodowej na kontynencie, należy oddać szacunek tym wszystkim zdarzeniom, bez których nasz los mógłby być o wiele gorszy.
Fakty te wystarczą, aby stwierdzić, że UE jest ważna dla Polaków i że przystąpienie do jej struktur było ze strony naszego narodu gestem swoistego auto-humanitaryzmu – oto znalazła się organizacja, która w pewien sposób ulżyła naszej biedzie, naszemu odizolowaniu od Zachodu, całej krzywdzie, która nas spotykała. W tym obrazie zatraca się jednak pewien drobiazg. Unia jest ważna dla Polaków, a nawet że jest dla Polaków zbawienna. A co z Polską? Co z naszym państwem? Czy przestało nam być ono potrzebne? Jaka jest jego kondycja w warunkach europejskiej integracji? Czy kryzys mechanizmów wspólnotowych osłabi je, wzmocni czy skompromituje?
Unijna Północ i Południe
Już sam fakt, że cytowanie dobrodziejstw integracji europejskiej zajęło tyle miejsca, niedobrze świadczy o kondycji naszego państwa. Skoro UE była nam tak potrzebna, to znaczy, że III RP źle wywiązywała się ze swoich podstawowych zadań. Świadomość słabości państwa towarzyszy chyba większości Polaków (może z wyjątkiem urzędowych optymistów, których rolą społeczną jest wygłaszanie formułek o „zdanych egzaminach”). Lekceważenie tego problemu stało się modą pierwszego dwudziestolecia transformacji. Słabość uważano za fatum, któremu można zaradzić jedynie poprzez globalizację (instytucjonalną, kapitałową, cywilizacyjną). O ile w warunkach prosperity te mechanizmy częściowo zadziałały i przyniosły względny spokój społeczny, o tyle w kryzysie zauważyliśmy wzrost rozwarstwień, ucieczkę zagranicznego kapitału, skaczące bezrobocie i wszechobecny wyzysk.
Mechanizmy kryzysu gospodarczego przekładają się na instytucjonalne oblicze Europy. Okres hossy pozwalał na wykonywanie wielu niebezpiecznych makijażów. Gorzej zorganizowane państwa „Południa” maskowały swoją słabość rozdawnictwem odbywającym się za cichą akceptacją lepiej zorganizowanych państw „Północy”. Te ostatnie, a zwłaszcza dwa najsilniejsze z nich, tolerowały ten stan rzeczy nie z dobrego serca, ale dlatego, że czerpały wymierne korzyści zarówno z gorszej organizacji, jak i z polityki rozdawnictwa państw „Południa”. Dziś gospodarni mieszkańcy „Północy” demonstrują rytualny gniew wobec „leniwych” i „chciwych” mieszkańców „Południa”. Zapominają jednak, że sami przez lata korzystali z tego, iż spore terytoria Wspólnoty pełniły funkcję komplementarną, a nie partnerską w stosunku do ich wypieszczonych „północnych” gospodarek, zaś panująca ideologia „kapitału bez ojczyzny” oraz moda na dezindustrializację działały w sposób wzmacniający strukturalnie „Północ”, a nie „Południe”.