Europa i rewolucje
Rok 2011 minął pod znakiem rewolucji i protestów, a także moralnego upadku złożonego jako ofiara dla finansjery. Trudno powiedzieć, dlaczego w 2012 roku nie miałoby być podobnie. Europa ma coś, co jest dla niej i […]
Rok 2011 minął pod znakiem rewolucji i protestów, a także moralnego upadku złożonego jako ofiara dla finansjery. Trudno powiedzieć, dlaczego w 2012 roku nie miałoby być podobnie. Europa ma coś, co jest dla niej i świata ważniejsze niż finansowa stabilizacja.
Rewolucje są w jednym aspekcie stałe i niezmienne. Cechuje je nieprzewidywalność. Rewolucji francuskiej, rewolucji amerykańskiej, Wiosny Ludów, rewolucji bolszewickiej, roku ’68, zrywu Europy Środkowej i rozpadu ZSRR, a ostatnio Wiosny Arabskiej nikt właściwie nie przewidywał. Rewolucje skłaniają za to do poszukiwań tej pierwszej przyczyny wybuchu, który staje się dla wielu wątkiem nowych teorii opisujących nasz świat przed i po. Pytaniem na teraz jest, czy ostatnie rewolucje się właśnie zakończyły, czy dopiero rozpoczynają?
Być może złudne okaże się przekonanie, że to rok 2011 był rokiem rewolucji. One się dopiero rozpoczęły. Północna Afryka nadal płonie, egipska armia mieniąca się z początku przyjacielem demokracji staje się stopniowo dyktaturą, ale demonstranci są wciąż na ulicach. Co więcej, porwany duchem buntu tłum gromadzi się również w innych częściach świata. Fala demonstracji przypływa i odpływa, okalając świat. To Izrael, USA, Hiszpania i naśladowcy.
Valclav Havel w pokojowej demonstracji europejskich i amerykańskich ulic pewnie chętniej widziałby siłę bezsilnych, występujących przeciw napęczniałej hipokryzji, w którą daliśmy się zapędzić bankierom i politykom. Uświadommy sobie, że pokojowy zryw czerpiący siłę z programowych założeń Karty 77 był w swoim sukcesie unikalny przede wszystkim dlatego, że niósł w sobie idee i uznawał, że walka (pokojowa) jest środkiem do celu. KOR podobnie. Dały przekonanie o moralnej wyższości, która zakorzeniała się gdzieś u swych źródeł w podstawowych potrzebach chleba, ale i godności, ludzkiej solidarności.
Egoiści na ulicach?
Solidarni 2010, Antifa, Tea Party, OWS są odwrotnością – to marsze egoistów chcących przede wszystkim protestu dla protestu. Chcą grzać się w ogniu rewolucji, to jej pragną bardziej niż nowego porządku świata. Ta rewolucja dla nich to walka dla walki, zajęcie ulicy i trwanie na krawędzi, póki nie nadejdzie kolejny impuls.
Egoizm mas jest zarazem egoizmem ich uczestników. Nie ma w tym tłumie miejsca na solidarność z kimś spoza własnej grupowej tożsamości. To nie są ruchy otwarte kierujące głowy ku centrum spraw publicznych, ale rozmienianie spraw wspólnych na drobne kwestie, nierzadko zresztą finansowe. Bezideowe – są skazane na pożarcie przez politykę i dają się pożreć PiSowi, Ruchowi Palikota lub SLD, amerykańskim Republikanom i Demokratom.
To oczywiście dobrze. Pokazuje siłę skonsolidowanej demokracji, w której w naturalny sposób instytucjonalizuje się również protest. Powinniśmy się cieszyć, gdy ostatecznie reprezentanci ulicy wejdą do parlamentu, by odnowić znaczenie symbolicznej reprezentacji ludu z władzą.