Europa i problem siły

Wydarzenia na Ukrainie pokazują jak bezradna jest Europa wobec agresywnej polityki Rosji. Wobec interwencji militarnej u swych bram stawia na tradycyjne środki dyplomacji - oświadczenia i konsultacje. Czy Europa wyrzekając się siły i wojny abdykuje […]


Wydarzenia na Ukrainie pokazują jak bezradna jest Europa wobec agresywnej polityki Rosji. Wobec interwencji militarnej u swych bram stawia na tradycyjne środki dyplomacji – oświadczenia i konsultacje. Czy Europa wyrzekając się siły i wojny abdykuje przed tymi, którzy bez wahania potrafią te środki wykorzystać dla osiągnięcia swoich celów? Tekst otwiera numer 214 RPN poświęcony stosunku Europy do wojny i do pojęcia siły. Wydanie ukaże się w sprzedaży za tydzień.

Naga siła ma przewagę nad rozmową. Przemoc nadal stanowi o istocie władzy. Aby Europa, niewątpliwa potęga gospodarcza, przestała być politycznym karłem, powinniśmy to zrozumieć. Tylko dzięki wspólnemu budowaniu potencjału siły będziemy w stanie umacniać europejskie standardy w naszym otoczeniu i na świecie. Godzi się to robić jedynie w imię zasad liberalnych: wolności, praw człowieka i państwa prawa. Tu tkwi paradoks. Te zasady każą nam jednocześnie potępić użycie siły, w tym wojnę. A jednocześnie musimy być do wojny gotowi. Żadna próba budowy europejskiej siły militarnej jak dotąd się nie powiodła. Ale takiego pokojowego procesu jak powstanie Unii Europejskiej też jeszcze świat nie widział.

white bookUmrzeć za liberalizm
Przez świat przetaczają się wojny. Stosowanie przemocy nadal należy do najważniejszych kompetencji politycznych. Gotowość do użycia siły nie oznacza jeszcze konieczności jej stosowania, a celem wojny nie musi być śmierć, lecz pokój, rozwój i państwo prawa. Europa postanowiła o tym zapomnieć.

Więcej o sile i wojnie w 214 numerze Res Publiki Nowej.
Pobierz teraz od 1 zł! »

Istota polityki we współczesnej Europie ulega erozji. Świat przez ostatnie stulecia zmienił się dramatycznie, ale nie aż tak, by w tworzeniu politycznego porządku siła przestała odgrywać decydującą rolę. Przeciwnie. Kilka ostatnich dekad, mimo szczerych intencji Europejczyków, nie przyniosło ograniczenia przemocy na świecie. Konfliktów tak tragicznych jak wojny światowe udało się uniknąć, ale nawet w bezpośrednim sąsiedztwie coraz częściej dochodzi do starć. Trwa konflikt w Syrii, wojska rosyjskie zajęły część Gruzji, a nie tak dawno krwią spływały Bałkany. Niemal pewne jest, że Europa pomna historycznych tragedii wzdraga się i będzie się wzdragać nie tyle przed doraźnym użyciem siły, co przed uznaniem, że siła nadal znajduje się w centrum polityki i gotowość użycia przemocy stanowi o politycznej władzy.

Rosyjska interwencja na Ukrainie (Krym). Zachód wydaje się bezradny wobec agresywnej polityce siły Rosji.
Rosyjska interwencja na Ukrainie (Krym). Zachód wydaje się bezradny wobec agresywnej polityce siły Rosji. Fot. кола / Flickr

Trudno nam przełknąć fakt, że nawet jako kontynent jesteśmy politycznym karłem, a we współczesnej myśli politycznej brakuje zdecydowanej odpowiedzi na to, jak umieścić przemoc w samym sercu władzy. I jak ją okiełznać. Dlatego przywódcy na naszym kontynencie rekompensują sobie poczucie własnej słabości poprzez rozbudowywanie instrumentów dyplomacji, którą uznają za naszą „soft power”. Wzdragają się przed faktem, że siła państw europejskich podlega temu samemu prawu co inne wspólnoty na świecie. A brzmi ono tak: trzeba być gotowym do użycia siły nie tylko w imię posiadania, lecz także w imię wspólnie wyznawanych wartości. Niekiedy państwa europejskie podejmują ograniczone i w efekcie żałosne próby interwencji zbrojnych, jak podczas ostatniego konfliktu w Libii oraz w Mali. Przypomnijmy sobie jednak Bałkany i zadajmy pytanie – ile istnień ludzkich uchroniło od zguby całe to żałosne gadanie o prawach człowieka oraz brak gotowości do interwencji? Czy naprawdę wierzymy, że tragedia się nie powtórzy, bo samymi tylko słowami pokonamy tego rodzaju agresję?

Żyjemy przekonaniem, że by zachować wspólnotę europejską należy wyrzec się przemocy. Potencjał pamięci o tragedii wojennej jako przestrodze tymczasem słabnie, a przemoc nadal leży w samym centrum działań politycznych. Czym innym była presja między innymi rządu Niemiec oraz Międzynarodowego Funduszu Walutowego na Grecję, gdy ta musiała przyjąć warunki pomocy finansowej wbrew swoim przekonaniom i zdrowemu rozsądkowi? Całe szczęście nie doszło tam do konfliktu zbrojnego, ale w wielu wypowiedziach pojawiały się wówczas analogie do wojennej przemocy i okupacji. Władze Unii Europejskiej użyły pewnego rodzaju siły wobec jednego ze swoich państw członkowskich i zgodnie z opisanymi wyżej kategoriami była to jedna z wybitnie politycznych decyzji.

Europa: władza, ale bez siły

Odnotujmy w tym miejscu różnicę pomiędzy dwoma wyrażeniami. Pokrewne sobie pojęcia: siła i władza pozostają w relacji, która w większości europejskich języków nie występuje[i]. Spróbujmy wykorzystać ową dwoistość pojęć, by lepiej zrozumieć kto i w jaki sposób współcześnie nadaje kierunki wspólnotom. Można mieć dziś szczere przekonanie, że władza, w szczególności władza polityczna, jest niczym więcej jak bufonadą w zderzeniu z możliwościami niektórych innych organizacji. Korporacje, koncerny medialne, czy też indywidualne grupy nacisku, a nawet pojedynczy ludzie stanowią o porządku w państwie często w większym stopniu niż parlamenty. Wpływ jaki mają na życie wspólnot jest ogromy, ale incydentalny. Jednak bez względu kim są owi nowi „siłacze” ich działanie jest wprost polityczne. Używają siły słów, czasem pieniędzy, by stanowić o kształcie światowego porządku i odbierają monopol na siłę rządom i państwom.

Dysonans pomiędzy władzą a siłą najlepiej ilustruje porównanie Europy i Stanów Zjednoczonych. Robert Kagan w artykule Kowboje i barmani[ii] z 2002 roku (czy nie zbyt swobodne tłumaczenie oryginalnego tytułu Power and Weakness?) zilustrował to dwoma metaforami. Europie przypisał postawę Wenus, która bliższa jest filozofii pokoju Immanuela Kanta. W Ameryce znalazł Hobbesowskie idee bliskie Marsowi, bogowi wojny. Wówczas tekst ten wywołał ogromne kontrowersje między innymi przez to, że George W. Bush używał w tym samym czasie podobnej retoryki, ogłaszając wojnę z terroryzmem. Dziesięć lat później Kagan wyjaśnił, że tekst powstał wcześniej i w założeniu nie miał być uzasadnieniem polityki Białego Domu. Był natomiast po części inspirowany głośnym esejem brytyjskiego stratega Roberta Coopera na temat słabości Europy[iii].

W swojej wypowiedzi Robert Cooper, podobnie jak wcześniej jego rodak, historyk Michael Howard, dostrzegł znaczącą słabość Europy, która – będąc przekonaną o prymacie wartości liberalnych – nie jest gotowa, by stanąć do konfliktu w ich obronie. Cywilizowane państwa abdykowały z pozycji, którą dawała im siła. Oczywiście, to nie zawsze prawda. Znaczących wyjątków jest jednak niewiele. Nikt serio nie nazwie bufonadą władzy, którą dysponuje prezydent Stanów Zjednoczonych. Do grona potężnych zaliczymy też przywódców Rosji, Pakistanu, Chin, ale nie pokojowej i dostatniej Szwajcarii, raczej Niemiec czy Danii. Nikt nie podejrzewa pierwszych trzech z tych krajów o sympatie liberalne. Niemniej, do grona zachodnich, czy też liberalnych potęg mogą dołączyć niebawem inne państwa spoza Europy. Obecnie nawet Brazylia zbroi się, by bronić bogactw złóż naturalnych i projektu modernizacyjnego kraju. Takie państwa jak Brazylia czy Indie wraz z USA będą w przyszłości stanowić o kształcie wolnego świata.

Wojna, czyli gotowość zmiany

Skuteki decyzji politycznej w ostateczności zawsze stanowi o czyimś istnieniu. Podobnie jak jej brak. Niepodjęcie działania może oddać decyzję o ludzkiej egzystencji w inne ręce. W skrajnej sytuacji dotyczy to konfliktów, w których giną ludzie. Mówimy też o przestępczości, a przede wszystkim o wojnach. Pamiętajmy jednak, że istotą wojny nie jest śmierć, lecz osiągnięcie zamierzonego celu politycznego. Wiele konfliktów zbrojnych naturalnie przedłuża się i wymyka spod kontroli, pociąga za sobą ofiary. A mimo to konflikty bywają mniej krwawe niż wypadki drogowe, do których przyzwyczailiśmy się niczym do seriali kryminalnych. Rokrocznie na całym świecie ginie w nich ponad milion ludzi. W konfliktach zbrojnych drugiej połowy XX wieku i współczesnych ginie w skali roku dziesięciokrotnie (!) mniej ludzi. Oczywiście nie można porównywać liczby zabitych, bo każda pojedyncza śmierć jest tragedią. Zastanawiając się jednak nad tym, jakie zło może przynieść ewentualny konflikt zbrojny, nie zapominajmy, że toczą się w czasach pokoju wydarzenia bardziej krwawe i okrutne.

Można nawet przewrotnie zapytać o społeczne korzyści z prowadzenia wojny. Czym jest siła tkwiąca w gotowości do wojny? Paradoksalnie, wojna jest przede wszystkim instrumentem zmiany społecznej i jakby na to nie patrzeć… postępu. Dlaczego więc liberalizm nie miałby popierać wojny, rozumiejąc, że udział w konflikcie jest dla społeczeństwa motorem zmiany? Robert Nisbet, wybitny amerykański socjolog w pamflecie z 1988 roku pod tytułem The Present Age[iv] opisuje, jak udział w wojnach począwszy od początku XX wieku pchał Amerykę ku postępowi: równouprawnieniu, nowym technologiom i zmianie społecznej. Działo się to kosztem tradycji, siły wspólnot lokalnych i religii. Nisbet, konserwatysta z krwi i kości, naturalnie nad tym ubolewa. Czy wobec tego liberałowie, nie mówiąc już o socjalistach, nie powinni na poważnie przemyśleć swojej postawy?

Bez względu na sympatie ideowe nie wolno zapominać, że każda wojna przynosi zmianę. Bywa, że radykalną. Bo czy moglibyśmy sobie wyobrazić XX-wieczny dynamizm gospodarczy i społeczny Warszawy, a nawet Polski, gdyby wojna nie przeorała tkanki miast, a wraz z nią nie zrównała statusu społecznego? Nie zrobił tego PRL, bo pod Sowietami odbudowywały się raczej hierarchie i struktury zależności. Przywołując powojenne wspomnienia Ksawerego Pruszyńskiego, trudno się nie zgodzić, że wojna i katastrofa Powstania Warszawskiego stworzyły w Polsce zupełnie nowe społeczeństwo.

Nie chciałbym być źle zrozumiany. Nie postuluję wypowiadania wojny w imię postępu, tak jak XIX-wieczni marksiści. Zwracam jednak uwagę, że wojny są w zasadzie mniej krwawe niż nam się to wydaje i ich celem nie jest śmierć przeciwnika, lecz osiągnięcie celów politycznych. Po drugie, szczególnie w demokracji, w której udział nawet w odległej misji wojskowej jest elementem świadomości społecznej, to właśnie prowadzenie wojny jest głównym motorem zmian, na których przecież liberałom zależy.

Siła bez władzy

Jakie będą konsekwencje prowadzenia polityki wykluczającej możliwość prowadzenia konfliktu w formie wojny? Bez przekonania, że siła, w tym siła fizyczna, stanowi o politycznej władzy, a do takiej władzy przecież państwa Europy aspirują, pozostaniemy muzealnym eksponatem przesuwanym z kąta w kąt przez rosnące potęgi, niekoniecznie przychylne naszemu modelowi cywilizacji. To w długiej perspektywie może być nasza zguba. Nie możemy jednak na gwałt budować armii ani demonstrować gotowości do walki. Trzeba się zbroić, ale póki Europa nie będzie politycznym mocarstwem, stosować taktykę słabego, który póki co każdemu jest potrzebny i nikomu nie zagraża. Taka siła też potrafi dać dobre efekty, w sprzyjających okolicznościach – gdy dotychczasowa władza mięknie i traci moc stanowienia porządku. Siła przekonywania, jaką jest sama rozmowa, tylko czasem ma taką moc. Przeważnie musi być poparta tradycyjnie rozumianą siłą.

Nawet w polskiej rozmowie o polityce pojęcie siły zazwyczaj wolimy zastępować władzą. Jednak współczesny świat można zrozumieć, gdy się uzna, że dopiero siła tworzy władzę i nadaje jej sens. Władza polityczna bywa bezsilna, ale w świecie społecznym, a tym bardziej w świecie polityki, siła nigdy nie jest bezwładna. To przekonanie stało się kołem zamachowym demokratycznych zmian w Europie Środkowej. Pojęcie Havla o „sile bezsilnych” nadało sens dziwnej sytuacji, w której władza nie miała tak naprawdę dostatecznej siły, by przewodzić, i przegrała. Ową siłę miały natomiast społeczne ruchy demokratyczne. To one zastąpiły starą władzę. Ich słabością z kolei było – i nadal jest – odwrócenie się od istoty polityki, czyli miejsca potencjalnego konfliktu.

Dlatego dalsze losy demokracji i europejskiego modelu społeczeństwa zależą od tego, czy w imię liberalnych zasad będziemy potrafili się komuś przeciwstawić i wykorzystać siłę do stanowienia porządku. Przemoc i dyktatura i tak jest wpisana w każdy poziom instytucji państwa, nieważne jak demokratycznego. Nie musimy jej używać. Jeśli jednak wyprzemy się jej stosowania, abdykujemy na rzecz tych, którzy nie cofną się przed użyciem nieokiełznanej, pozbawionej ram siły.

 Tekst pochodzi z numeru Res Publiki o sile i wojnie w Europie, który ukaże się w  marcu 2014 r.


[i] Pojęcia w językach najistotniejszych dla europejskiej tradycji liberalnej – angielskim (power), francuskim (puissance), niemieckim (Macht) – oznaczają zarazem „władzę” oraz „siłę”. W łacinie istnieją dwa osobne pojęcia potentia oraz vis. Jose Manuel Barroso mówi w kółko o zarządzaniu (ang. governance) zamiast o władzy UE.

[ii] „Gazeta Wyborcza” 2002, 17–18 sierpnia.

[iii] Robert Cooper, The new liberal imperialism, [w:] „The Observer” 2002, 7 kwietnia.

[iv] Robert A. Nisbet, The Present Age: Progress and Anarchy in Modern America, Liberty Fund 2003.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa